Kiepski
tydzień miałam. Od poniedziałku jestem rozbita i nic mi się nie chce – a
w pracy tyle roboty. Ale dzisiaj ostatni dzień, a przede mną dwa dni
nicnierobienia. Nie jadę na weekend do domu i wreszcie nie mam szkoły.
Cudnie. Może się wybierzemy na jakąś wycieczkę rowerową? Chociaż nie
wiadomo jak będzie z pogodą. Zobaczymy.
Pracuje u nas jeden koleś, którego nie mogę zdzierżyć. Od samego początku zresztą, bo wziął się nie wiadomo skąd
i nagle wskoczył na stanowisko, które miało być przeznaczone dla mnie.
Już go nie lubiłam – miałam powód. Ale przełknęłam to i robiłam dalej
swoje. On przychodzi tylko w weekendy i popołudniami, siłą rzeczy część
jego obowiązków i tak wykonuję ja. Na
szczęście nie siedzę z nim w biurze, bo przychodzi wtedy, kiedy mnie
nie ma – chyba bym nie zniosła widoku jego gęby. Rzadko się zdarzają
ludzie, których tak nie lubię. Na chwilę obecną on jest jedyny. Taki
przydupas szefa na dodatek, szpieguje wszystkich i wszędzie szuka
winnych, nawet kiedy zepsuł się dziurkacz on już wyskoczył z tekstem, że
przydałaby się kamera, bo byłoby wiadomo kto to zrobił. Na moją uwagę,
że pewnie komuś spadło i się złamało spojrzał takim wzrokiem, że wolałam
się nie odzywać więcej, bo już pewnie znalazłam się w kręgu podejrzeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz