Widzę
po komentarzach, moje Drogie, że jednogłośnie orzekłyście, że
najlepszym rozwiązaniem byłoby się jednak nie wyprowadzać… Cóż, mój
zdrowy rozsądek też tak sądzi. Jeszcze nic nie zdecydowałyśmy, ale
wygląda na to, że nasze drogi jednak się trochę rozejdą. Przynajmniej w
kwestii mieszkaniowej. Ale mimo wszystko, strasznie będzie mi tego
brakowało.
W
każdym razie dzisiaj już się tak nie dołuję. Zaczęłam szukać pozytywów.
Na przykład przedwczoraj Dorota wróciła z imprezy po 2 i mnie obudziła.
Już nie zasnęłam do rana niestety i byłam nieprzytomna cały dzień. Jak
zostanę sama w pokoju, nie będzie już takiego problemu…
A poza tym
przeprowadziłyśmy wczoraj z Dorotą poważną rozmowę. O życiu. Okazało
się, że nie tylko ja tak przeżywam całą sprawę z przeprowadzką i ryczę
po kątach jak głupia, bo ona ma to samo. Płakała mamie trzy razy do
telefonu. No tak, powinnam się była tego spodziewać, a niby dlaczego się
tak dobrze rozumiemy?
W każdym razie Dorota przynajmniej rozwiała moje wątpliwości, co do
powodów jej chęci posiadania własnego pokoju. Prawda z tymi rzeczami i
brakiem miejsca, ale głównie chodzi o to, że poczuła, że musi zrobić coś
ze swoim życiem. Dołuje się tym brakiem zaczepienia i chce zmienić
trochę swój tryb życia. Rozumiem ją, bo ja mam chociaż pracę i Franka,
jej teraz nawet studia się skończyły… Do żadnych konkretnych rozwiązań
nie doszłyśmy. Stwierdziłyśmy, że nawet jeśli zamieszkamy razem to i tak
nie urządza nas to do końca, bo to będzie na chwilę. Ja potem będę
kombinować coś z Frankiem, a ona w końcu będzie musiała przecież
skończyć z tym studenckim życiem. No, ja zresztą też
Zaczęła się nawet zastanawiać, czy nie wynająć, albo nawet z pomocą
rodziców, czy nie kupić kawalerki lub mieszkania… Bo jeśli nawet będzie
szukać mieszkania z obcymi, to nie wie czy się z nimi dogada, a poza
tym, to też będzie rozwiązanie chwilowe. Na razie nie postanowiłyśmy
nic. Obiecałyśmy sobie tylko, że cokolwiek się nie zdarzy będziemy się
spotykać na wspólne oglądanie You Can Dance, na zakupy, na picie, spanie
u siebie, a jak się z Frankiem pokłócę to będę mogła do niej przyjść.
Doszłyśmy do wniosku, ze nie możemy zmarnować naszej znajomości
dziesięcioletniej, tym bardziej, że nie znamy innej „pary” podobnej nam,
która by tak dobrze się rozumiała w kwestiach mieszkaniowych. Pięć lat w
jednym pokoju. Robi wrażenie co?
Ostatni
nasz wniosek jest dość prosty. Ktoś inny na naszym miejscu nie robiłby z
igły wideł. Wyprowadziłby się i już. A my mamy problem, bo koniec
wspólnego mieszkania, będzie oznaczało, że już naprawdę się
postarzałyśmy. Koniec pewnego etapu w życiu. A co gorsza, że czas
dorosnąć i zacząć myśleć poważnie… A tego chyba najbardziej się boimy.
Prawda jest taka, że już dorosłam już parę lat temu, kiedy zaczęłam sama
mieszkać, pracować, ale to cały czas było takie życie bez zobowiązań,
chyba powoli nadchodzi czas na to, by coś zmienić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz