Notka
miała być wczoraj. W trzecią rocznicę tego wydarzenia:) Ale jakoś się
nie złożyło i w ogóle nie było mnie na blogu. Dzisiaj nadrabiam…
„No
i kaktusik zakopany.. Miesiąc pojenia go wodą i już po wszystkim, teraz
już mnie nie będzie kłuć skubany ile razy spadnie z parapetu
Namęczyłyśmy się nieżle z Alą, żeby go zakopać. Warta nam sprzyjała,
bo wylała jakiś czas temu więc ziemia była dość miękka. Tylko nie
miałyśmy łopatki żadnej:) I jeszcze mądre poszłyśmy nad Wartę od razu po
zajęciach, Ala ubrana w białe spodnie a ja w białą kurtkę, no i białe
adidasy. Genialnie po prostu w sam raz na błotko. No dobra, ale kaktusik
zakopany, teraz trzeba czekać na efekty”
-
taki oto wpis popełniłam 21 kwietnia 2006 roku na jednym z
internetowych pamiętników, które w tamtym okresie od czasu do czasu
pisałam…
Miałam
na poprzednich studiach bardzo fajną grupę. Mówiłyśmy o sobie grupa
VIP-ów, a że większość wykładowców nas lubiła, doszły nas słuchy, że i
oni tak mówili
Po pierwszym roku zrobili taki przesiew, że zostało nas sześć. Jedna
dziewczyna rzadko pokazywała się na zajęciach, a nasza piątka trzymała
się razem. Znałyśmy się bardzo dobrze i wiedziałyśmy o sobie niemal
wszystko. Łączyło nas wiele, a cechą najbardziej charakterystyczną było
to, że żadna z nas nie miała faceta
Byłyśmy mniej lub bardziej zdesperowane, żeby w końcu jakiegoś złowić.
A prym w tej kwestii wiodła Ala. Co rusz opowiadała nam o nowych
patentach, które miały zagwarantować odnalezienie drugiej połówki.
Takich jak na przykład codzienne czytanie przed snem Pieśni nad
Pieśniami…
Pewnego razu Ala przyszła na zajęcia załamana. Odwiedził
ją kolega i wytłumaczył jej, że nie ma faceta, bo ma kaktusa w domu! Ta
roślinka odgania miłość. Okazało się, że żadne pieśni jej nie pomogą
dopóki nie pozbędzie się kaktusa. Mało tego, nie wystarczało go jedynie
wyrzucić. Trzeba było go zakopać. Jako że to był środek zimy, ciężko
było dokonać pogrzebu w zamarzniętej ziemi. Poza tym Ali nie uśmiechało
się samej dokonywać tego rytuału. No i przekonała mnie, żebym jej
towarzyszyła:) Długo nie musiała mnie przekonywać, bo może nie byłam
bardzo zdesperowana i właściwie cieszyłam się niedawno odzyskaną
wolnością po dość trudnym związku, ale moja romantyczna dusza domagała
się silniejszych doznań… Był tylko jeden problem – ja kaktusa nie
miałam. Ale i na to znalazłyśmy rozwiązanie, bo zaraz obok naszej
uczelni stała kwiaciarnia, w której zaopatrzyłam się w kaktusa za pięć
złotych. Teraz trzeba było pozwolić mu działać. Czyli musiałam go
trzymać przez jakiś czas w domu i pozwolić na to, aby odganiał miłość
ode mnie.
No
i go tak trzymałam przez jakieś dwa miesiące. Wreszcie nadszedł ten
czas… Dokładnie 21 kwietnia 2006 roku. Na dworze zrobiło się ciepło,
więc postanowiłyśmy zabrać nasze kaktusy na uczelnię a zaraz po
zajęciach udałyśmy się nad Wartę i tam zakopałyśmy rośliny. Nie było to
takie łatwe, bo straszne błoto było a my nie miałyśmy żadnej łopatki
tylko musiałyśmy sobie poradzić za pomocą kawałka plastiku. Ale w końcu
się udało. Kaktusy zostały złożone w dołku, Ala na wszelki wypadek
odczytała Pieśń nad Pieśniami, wypowiedziałyśmy jakieś tam zaklęcia z
prośbą o nadejście miłości i odeszłyśmy stamtąd z poczuciem spełnionego
obowiązku
Oczywiście
wszystko traktowałyśmy z przymrużeniem oka i całkiem dobrze się przy
tym bawiłyśmy. Z czasem zapomniałyśmy o całym zdarzeniu – po prostu nie
myślałyśmy o tym. W maju Ala zaczęła się spotykać z R., w lipcu ja
poznałam Franka. O kaktusach przypomniałyśmy sobie, kiedy uświadomiłyśmy
sobie, że i R. i Franek mieszkają nad Wartą
No co, szczęściu trzeba pomagać
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz