Od
prawie dwóch tygodni przebywa u nas Ela. Zaczęła kurs na prawo jazdy
jeszcze w maju i na dziś miała wyznaczony egzamin. Ponieważ ona sama
jeszcze nie wie, czy jej przyszłość będzie ostatecznie związana z
Poznaniem, czy nie, na razie nie szuka tutaj mieszkania. Ale miała
wykupionych jeszcze kilka godzin jazdy, więc gdzieś się musiała przez te
parę dni zatrzymać. No i siedziała u nas. Problemem były klucze, bo
mamy tylko dwa komplety, łatwo więc wyliczyć, że o jeden za mało. Mamy
za to w drzwiach kilka zamków, więc codziennie robiliśmy różne
kombinacje kluczowe, w zależności od tego, kto kiedy miał wyjść, czy
wrócić.
Jeden z zamków jest taki, że kiedy zamknie się go od zewnątrz na dwa razy, to od środka nie da się otworzyć. Zawsze się stresowałam, że mnie któregoś dnia Franek uwięzi o po dziesięć razy mu powtarzałam, żeby nie zamykał na dwa razy, jeśli wychodzi pierwszy. Ja też nie miałam z tym problemów. Do dzisiaj.
Siedzę sobie w pracy, z leksza się nudzę, bo to koniec miesiąca i nagle Franek dzwoni. 10:52 była. Odbieram zadowolona z pieszczotliwym „cześć Koleś” i uśmiechem na ustach (Koleś, Chłopcze, Ludziu, Chłopczyku to moje odpowiedniki Waszych Misiów, Kotków i Skarbów :P) a tu Franek burczy: „no lepiej wsiadaj w autobus i przyjedź nas otworzyć”. No zgłupiałam. Jak to możliwe? Że niby JA zamknęłam na dwa razy? Przecież ja zawsze o tym pamiętam… Ale znając moje roztrzepanie, nie sprzeczałam się, tylko uwierzyłam. No i szybkie kalkulacje. Autobus 11:05, pod drzwiami z kluczem stanę, jak dobrze pójdzie o 11:35… Nie ma szans. Nie dojedzie Ela na 12:00 na egzamin… Nawet jak ją Franek samochodem zawiezie. Wszystkich na nogi postawiliśmy
Franek po rodzinie okolicznej podzwonił, czy są w domu i chcieli im z
balkonu klucze rzucać, ale jak na złość wszyscy się wakacjują. Sąsiadów
na balkonach nie widać, owczarek niemiecki chyba by im nie pomógł za
wiele… Kolega chciał mi samochód pożyczać, ale co mi po samochodzie, jak
ja jeszcze nie bardzo wiem, którędy jechać… Poza tym wolałam nie
ryzykować, kombi jeszcze nigdy nie jechałam. Zawieźć mnie nie może, bo
jest sam na sali o tej porze. Na kuchni mamy dwóch kucharzy. Całe
szczęście, szef kuchni zawiózł mnie służbowym. Dojechałam na 11:20.
Oczywiście przez wspomniane wcześniej kombinacje nie miałam klucza od
klatki schodowej, więc musieli mi najpierw je zrzucić, żebym się
wdrapała na trzecie piętro i otworzyła zamek
Myślałam, że Ela mnie zabije na miejscu. Ale nie, nawet się śmiała.
Uff… Wypuściłam ich i pojechali. A my zaraz za nimi, bo to prawie w tę
samą stronę. Zdążyli.
No cóż, jak zwykle się popisałam
Czasami jestem roztrzepana jak jajecznica niestety i nic na to nie mogę poradzić. To tylko jeden z wielu przykładów
Dobrze, że zdążyłam. Co prawda to pierwszy raz, kiedy mnie się coś
takiego przytrafiło, ale historii takich słyszałam wiele. Moja koleżanka
kiedyś się z zajęć zwalniała, żeby wypuścić współlokatorkę, szef kuchni
opowiadał dziś jak to go żona kiedyś zamknęła, no i w domu mama mnie
kiedyś zamknęła, ale mamy dwoje drzwi, więc nie było problemu… Ale tak
swoją drogą zastanawiam się, jaki jest sens takich zamków?? Ja rozumiem
jeszcze jakby to było na odwrót – że jak się od środka zamknie, to od
zewnątrz nie da się otworzyć, ale tak? Czemu to ma służyć? No, chyba, że
ktoś lubi więzić swoich domowników
Tak
sobie myślałam, że to pech że akurat zdarzyło się to w dzień egzaminu
Eli. Ale zaraz potem stwierdziłam, że dużo gorzej byłoby, gdybym tak
zamknęła Franka. Spóźniłby się do pracy i miałby spore problemy. A może i
autobus by z zajezdni nie wyjechał, więc część poznaniaków nigdzie by
nie dojechała? Można więc powiedzieć: strzeżcie się Poznaniacy, być może
Wasz los jest w moich rękach
A właściwie w tej jednej, w której dzierżę klucz
Jeden z zamków jest taki, że kiedy zamknie się go od zewnątrz na dwa razy, to od środka nie da się otworzyć. Zawsze się stresowałam, że mnie któregoś dnia Franek uwięzi o po dziesięć razy mu powtarzałam, żeby nie zamykał na dwa razy, jeśli wychodzi pierwszy. Ja też nie miałam z tym problemów. Do dzisiaj.
Siedzę sobie w pracy, z leksza się nudzę, bo to koniec miesiąca i nagle Franek dzwoni. 10:52 była. Odbieram zadowolona z pieszczotliwym „cześć Koleś” i uśmiechem na ustach (Koleś, Chłopcze, Ludziu, Chłopczyku to moje odpowiedniki Waszych Misiów, Kotków i Skarbów :P) a tu Franek burczy: „no lepiej wsiadaj w autobus i przyjedź nas otworzyć”. No zgłupiałam. Jak to możliwe? Że niby JA zamknęłam na dwa razy? Przecież ja zawsze o tym pamiętam… Ale znając moje roztrzepanie, nie sprzeczałam się, tylko uwierzyłam. No i szybkie kalkulacje. Autobus 11:05, pod drzwiami z kluczem stanę, jak dobrze pójdzie o 11:35… Nie ma szans. Nie dojedzie Ela na 12:00 na egzamin… Nawet jak ją Franek samochodem zawiezie. Wszystkich na nogi postawiliśmy
No cóż, jak zwykle się popisałam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz