I zrobiłam sobie
weekendowy odwyk od bloga. W piątek wieczorem spotkałam się z koleżanką
na małe piwkowanie. Dorota i Juska zostały na poprzednim osiedlu, za to
tutaj bardzo niedaleko mieszka moja koleżanka ze studiów magisterskich.
Spędziłyśmy razem bardzo przyjemny wieczór.
A na drugi dzień pojechaliśmy z Frankiem za Poznań. Jego rodzina ma tam działkę letniskową i trafiliśmy na mały zlot rodzinny
Franka rodzice, babcia, wujostwo, kuzynostwo. Cztery pokolenia. I tak
spędziliśmy sobotę i niedzielę grając w karty, rozmawiając, opalając
się, kąpiąc się w jeziorku. Ależ było sielankowo… Rozmarzyłam się na
samo wspomnienie… W sobotę rano chciałam jeszcze na blogowisko zajrzeć,
ale Franek mnie poganiał i nie dało rady. Przyznam jednak, że od czasu
do czasu dobrze człowiekowi robi takie odcięcie od wirtualnego i
komputerowego świata.
Tak mi było dobrze… Aż nie umiem tego opisać. To tak jakbym się do innego świata przeniosła na te dwa dni. I tu nie chodzi już wcale o brak komputera, tylko tak ogólnie – nic nie musiałam robić, o niczym nie musiałam myśleć. Chciałam spać to spałam, chciałam czytać – czytałam, chciałam nic nie robić – nic nie robiłam
Dopiero wczoraj po południu przyszło mi „ciociować” małemu Kubusiowi i przyznam szczerze, że się zmęczyłam
Ja się do tego chyba nie nadaję
Nie powiem, radziłam sobie całkiem nieźle, ale jakiegoś szczególnego powołania do bawienia dzieci to nie czuję
A swoją drogą niezły mądrala z tego dwu-i-półletniego szkraba.
Pojechaliśmy nad jezioro – ja, Franek, tato Franka, Kubuś i kuzyn Franka
– tatuś Kubusia. No i faceci zabrali się za grę w karty. Ja chciałam
poczytać. Ale na chceniu się skończyło. Kuzyn, żeby się „pozbyć” synka w
rozgrywce kazał mu zbierać szyszki. Ale małemu się szybko znudziło.
Postanowił więc, że będzie robił herbatkę z liści na ręce… cioci. Czyli
mnie. Potem natomiast zadecydował, że idzie z ciocią do lasu szukać
robaków. Niezła rozrywka, nie powiem, ale poszłam
Kubuś chciał iść dalej i dalej i w pewnym momencie mówię mu, że nie
może iść tak daleko, bo się zgubi. A ten cwaniaczek mały mówi mi, że to
nie szkodzi, bo się zgubi z ciocią
Tak czy inaczej nie zgubiliśmy się. Za to wróciliśmy z wiaderkiem pełnym szyszek, żołędzi, mchu, kwiatków, liści i patyków
Pańszczyzna odrobiona, Kubuś został oddany tatusiowi i chłopaki partyjki w tysiąca nie dokończyli
A kilka godzin później wróciliśmy z Frankiem do domu. Weekend zakończyłam siedząc na balkonie i czytając książkę popijając jednocześnie Reddsika…. Ehhh, byle do piątku
Mam wrażenie, że leniuch ze mnie straszny. Tyle mam do zrobienia i
jakoś nie mogę się za to zabrać. Jeśli ktoś ma jakiś pomysł na
zmobilizowanie się, proszę dać znać, zbieram pomysły
Tak mi było dobrze… Aż nie umiem tego opisać. To tak jakbym się do innego świata przeniosła na te dwa dni. I tu nie chodzi już wcale o brak komputera, tylko tak ogólnie – nic nie musiałam robić, o niczym nie musiałam myśleć. Chciałam spać to spałam, chciałam czytać – czytałam, chciałam nic nie robić – nic nie robiłam
Dopiero wczoraj po południu przyszło mi „ciociować” małemu Kubusiowi i przyznam szczerze, że się zmęczyłam
Tak czy inaczej nie zgubiliśmy się. Za to wróciliśmy z wiaderkiem pełnym szyszek, żołędzi, mchu, kwiatków, liści i patyków
A kilka godzin później wróciliśmy z Frankiem do domu. Weekend zakończyłam siedząc na balkonie i czytając książkę popijając jednocześnie Reddsika…. Ehhh, byle do piątku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz