Jakiś
czas temu pisałam o moich dojazdach do pracy środkami komunikacji
miejskiej (a tak przy okazji: tak się nachwaliłam, że zaraz następnego
dnia autobus nie przyjechał :)). Rozpisałam się jak na Margolkę
przystało, a proszę sobie wyobrazić, że to jeszcze nie koniec
Bo mogę napisać co nie co o dojazdach samochodem
Ale bez obaw, nie mam zamiaru opisywać trasy kilometr po kilometrze
Powiem tylko, że jeździ się szybko łatwo i przyjemnie. Ale nie od początku tak było
Egzamin
na prawo jazdy zdawałam osiem lat temu w Opolu, a więc w mieście sporo
mniejszym od Poznania. Dlatego o ile świetnie czuję się na dłuższych
trasach i mniejsze miasta nie robią na mnie wrażenia, jazda po Poznaniu
zawsze mnie trochę stresuje – to znaczy kiedy nie znam drogi, bo jak już
się przejadę nią kilka razy to śmigam jak ta lala
No i metodę mam taką – zanim gdziekolwiek w Poznaniu się wybiorę sama,
najpierw jadę z Frankiem i obserwuję którędy trzeba jechać. A w drugim
etapie siadam za kierownicą i jadę tą samą trasą, ale z Frankiem u boku,
żeby mógł mi jeszcze co nieco podpowiedzieć – którym pasem jechać,
gdzie skręcić, na co uważać. Za trzecim razem już się czuję pewnie.
Dotychczas tylko raz się wybrałam w „trasę”, nie przejechawszy jej
wcześniej, ale wzięłam sobie Dorotę na wszelki wypadek – tak tylko, żeby
siedziała obok
Przeprowadziliśmy
się w poniedziałek a we wtorki jeżdżę do pracy samochodem. Kilka dni
wcześniej Franek pokazał mi, którędy mam jechać, a później jeszcze raz
się zdarzyło, że jechaliśmy tą trasą, z tym, że i tym razem Franek
siedział za kierownicą, a więc obeszło się bez drugiego etapu. Wszystko
wyglądało bardzo łatwo i w ogóle się nie stresowałam.
No i nadszedł wielki dzień
Wyszłam z domu, odpaliłam Prosiaczka i jadę… Tak jak pamiętałam, a
pamiętałam na pewno dobrze! Tu prosto, lekko na ukos i z
podporządkowanej wyjeżdżam na główną, ruchliwą z tramwajami. Ok,
wszystko się zgadza. Teraz dojeżdżam do świateł i mam skręcić w lewo a
potem to już wiem, bo wyjeżdżam przy rondzie, na które dojeżdżając z
poprzedniego mieszkania też wjeżdżałam, tyle że z drugiej strony. No i
tak sobie beztrosko jadę, buch, kierunkowskaz w lewo, jadę za kimś i
nagle stanęłam zdezorientowana prawie na środku skrzyżowania. Ktoś mi
buchnął sygnalizację świetlną! No była, a nie ma! I nie wiem jak jechać
dalej! W lewo to się chyba nawet nie da, bo wszyscy prosto jadą…
Zgłupiałam totalnie. W takich sytuacja ratuje mnie obca rejestracja, bo
wszyscy widzą, że ja nie z Poznania i wybaczają mi nieznajomość trasy
Nikt nawet nie zatrąbił. Szybko pomyślałam co robić no i zdecydowałam: wracam – kierunkowskaz w prawo i jadę jeszcze raz.
Myślę Se, że może pomyliłam gdzieś tam coś tam, zagapiłam się i nie zauważyłam tych świateł. No i znowu: tu
prosto, lekko na ukos i z podporządkowanej wyjeżdżam na główną,
ruchliwą z tramwajami. Dojeżdżam do skrzyżowania a świateł jak nie było
tak nie ma. No zrobili mi na złość i w nocy pozmieniali wszystko. Co mam
robić? Kierunkowskaz w prawo i trzecie kółeczko. Ale pomyślałam sobie,
że jak tak, to ja będę do południa tak dookoła jeździć a do pracy nie
dojadę. Obmyśliłam, że ja chyba powinnam się bardziej na lewo kierować.
No to jadę: tu
prosto, lekko na ukos i z podporządkowanej wyjeżdżam na główną,
ruchliwą z tramwajami. Ale tym razem nie skręcam w prawo od razu, tylko
jadę prosto i potem sobie skręcę. A tu zonk. Bo skrętu w prawo nie ma.
Nic to, cóż mam robić? Jadę prosto. I – hurra – nadłożyłam co prawda
spory kawałek, ale przynajmniej wyjechałam gdzieś, gdzie już kiedyś
byłam i wiem co dalej. Zamiast po dziesięciu to po trzydziestu minutach z
okładem dotarłam do biura. I cały czas rozmyślałam co też się stało?
Uświadomił mnie Franek po południu. Otóż miałam jechać: tu
prosto, lekko na ukos i z podporządkowanej wyjeżdżam na główną,
ruchliwą z tramwajami. Ale zaraz potem skręcam w lewo a następnie w
prawo.
Kolejnym razem robię tak, jak kazał Franek. Ciepło, ale jeszcze nie gorąco. Tym razem skręciłam za szybko
Ale obeszło się bez krążenia, a na samym nadłożeniu trasy się
skończyło. Do trzech razy sztuka się mówi, no więc jadę kolejny raz: tu
prosto, lekko na ukos i z podporządkowanej wyjeżdżam na główną,
ruchliwą z tramwajami. W lewo, ale nie w tą pierwszą, tylko w drugą, w
prawo i… bingo! Są światła, jest skręt w lewo! Hura, dojechałam. Teraz
już wiem – mam jechać tak jak ten znak pokazuje: objazd A2 Świecko,
Wrocław. Tablica żółta, rzuca się w oczy, problemu nie będzie. I nie
było przez kolejne dwa tygodnie.
Wczoraj sobie jadę, tak jak zwykle: tu
prosto, lekko na ukos i z podporządkowanej wyjeżdżam na główną,
ruchliwą z tramwajami. Przy żółtym znaku w lewo… Zaraz! Gdzie żółty
znak?! Znowu buchnęli! Cholipa, dojechałam już do tego skrzyżowania, co
to na nim światła mi zabrali a znaku nie było! Nosz kurka wodna – znowu
kółko i tu prosto… resztę znacie :)
Tym razem znak naprawdę mi buchnęli, bo objazd się skończył i stoi tam tylko zielony znak, którego nie zauważyłam
Ale od piątku będę już zauważać. No chyba niemożliwością jest, żebym znowu pojechała inaczej, wszystkie warianty wyczerpałam
Jeśli
chodzi o sieć tramwajową i autobusową, mam je w małym paluszku, ale
kurczę te wszystkie ronda, skrzyżowania i dwupasmówki poznańskie to mi
się mieszają, wszystkie wyglądają tak samo
Na domiar złego jak wiecie, jestem „daltonistką” jeśli chodzi o
odróżnianie prawej strony od lewej… Cóż, grunt, że tak czy inaczej,
zawsze gdzieś wyjadę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz