I znowu cofam się o kilka dni. Nie nadążam po prostu z opisywaniem moich myśli, refleksji i tego, co się u mnie dzieje
1
sierpnia wracaliśmy właśnie z działki. O godzinie 17:00 wjeżdżaliśmy
akurat do Poznania, kiedy usłyszeliśmy syreny. Od razu cofnęłam się
trochę w czasie… Nie, nie do roku 1944, bo w tym czasie to mój dziadek
jeszcze dziesięciu lat nie miał, więc o mnie świat nawet nie myślał.
Oczywiście pierwszym moim skojarzeniem z dźwiękiem syreny było Powstanie
Warszawskie, ale patriotyzmem się nie popisałam, bo mnie przed oczami
stanął 1 sierpnia 2009 – godzina 17:00. Tak dokładnie pamiętam tamten
dzień, a przecież nic wielkiego się wtedy nie wydarzyło.
Rano
pomagałam Dorocie i Jusce przenieść rzeczy do ich nowego mieszkania.
Dość szybko się uwinęłyśmy. One zajęły się układaniem swojego dobytku na
nowych półkach, ja wróciłam do pustego pokoju – pokoju bez Doroty. Nie
bardzo potrafiłam znaleźć sobie miejsce, więc pojechałam do baru, w
którym pracował Franek. Zjadłam obiad i wróciłam do domu. Moim
postanowieniem sprzed kilku tygodni, kiedy to rozpoczynałam wakacje,
było to, że od 1 sierpnia zacznę pracować nad moją magisterką.
Kompletnie nie wiedziałam jak się do tego zabrać, ale słowo się rzekło –
wzięłam ze sobą ksero książki „The of the Scarlett Letter”, na której w
dużej mierze opierałam swoje wywody i poszłam do parku nad Wartę.
Pogoda była piękna, słońce w pełni, gorąco. Ale ja siedziałam dzielnie i
czytałam, opalając się jednocześnie. Do dziś pamiętam o czym czytałam
Pamiętam nawet, które fragmenty sobie zakreśliłam, jako te, które mogą
mi się przydać. Trzy tygodnie później właśnie na tych fragmentach się
opierałam pisząc pierwsze pół strony mojej pracy magisterskiej.
Po ponad dwóch godzinach, znudziłam się. Zrobiło mi się gorąco. Poszłam do sklepu po wodę. Wyszłam z wodą i dwoma drinkami
Akurat wtedy usłyszałam syreny. Zadzwonił mój wujek, historyk i rozmawialiśmy chwilę na temat Powstania Warszawskiego…
Wróciłam
do domu. Do pustego pokoju i postanowiłam zapełnić puste półki po
Dorocie swoimi rzeczami. Poukładałam je prowizorycznie, ale jak wiadomo
prowizorki są najtrwalsze, więc takie ustawienie przetrwało do 5 lipca
2010
Pokręciłam się trochę po mieszkaniu. Wrócił Franek i zadzwonił do mnie
tylko po to, żeby poprosić o wyprasowanie mu koszuli – wybierał się na
wieczór kawalerski swojego brata. Poszłam, wyprasowałam, wypłakałam się,
że teraz już będę sama i… poszłam do dziewczyn
One nadal się urządzały, ja siedziałam w kąciku i oglądałam Vicky,
Christina, Barcelona. I nadszedł ten moment – wieczór. Wiedziałam już,
że nic mi nie da odsuwanie tego momentu na później. Trzeba wrócić. Do
pustego mieszkania. Do pustego pokoju. Wróciłam. Napisałam notkę „I już…” i położyłam się spać.
Czy
wyobrażacie sobie, że ja tak dokładnie pamiętam tamten dzień? Niemal
każdy szczegół, bardzo wyraźnie. Wiem nawet jak byłam ubrana. Myślę, że
sporo jest jeszcze takich dni z przeszłości, które pamiętam doskonale,
mimo, że były zwyczajne. Mimo, że nie robiłam wtedy nic ważnego. Tylko
czekają na jakiś impuls, na syrenę, która wywoła je z zakamarków mojej
pamięci…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz