Komisja w składzie:
- Mama Franka
- Tata Franka
- Babcia Franka
- Ciocia Franka
- Kuzynka Franka
- półroczna córeczka kuzynki Franka
- Brutus (pies Franka)
orzekła,
że pralka marki Takiejitakiej, model Takiitaki pierze jak należy,
wygląda przy tym przyzwoicie, zachowuje się nienagannie i mało
hałaśliwie. Generalnie sprzęt został zatwierdzony i możemy cieszyć się
czystymi ciuszkami. W gratisie dostałam regularne prasowanie Frankowych
koszul i munduru (i zupełnie bez ironii piszę, że bardzo lubię prasować
męskie koszule :))
Straty: margolkowe białe majtki i margolkowe czarne skarpetki.
Jak widzicie, komisja nam się trochę poszerzyła
Zupełnie przez przypadek i niezapowiedzianie. Rodzice Franka
przyjechali tak jak było umówione, a krótko potem zadzwoniła Ciocia, czy
może przyjść z Kuzynką – mieszkają ulicę dalej. Okazało się, że akurat
mieli w odwiedzinach Babcię i tym sposobem po raz pierwszy ilość osób
mogliśmy się pobawić w gospodarzy. Dziwnie się trochę czułam, bo w
przypadku spotkań rodzinnych z Frankowatymi, zawsze występowałam w roli
gościa, ale dość szybko załapałam o co kaman i nawet spodobało mi się to
robienie herbaty, donoszenie talerzyków i bawienie towarzystwa. Fajnie
było, no :)
Pralka
sprawowała się dobrze. Naprawdę zaczęłam się cieszyć tym naszym
pierwszym wspólnym sprzętem. I ku mojemu zdumieniu Franek cieszył się
również i był w dobrym humorze. Wyobraźcie sobie, że nawet ze mną to
pranie nastawiał – goście siedzieli w pokoju a my razem robiliśmy
segregację jasne-ciemne-białe i wrzucaliśmy brudne ciuszki do nowiutkiej
pralki.
I
kiedy z pokoju usłyszeliśmy pytanie „Co Wy tam tak długo robicie?” a my
jednocześnie na dwa głosy odkrzyknęliśmy „Pranie!”, i kiedy wrzucaliśmy
razem, ręka w rękę te brudne ubrania do bębna, tak sobie pomyślałam, że
tak właśnie powinno być i w takich chwilach jest mi dobrze i wtedy
niczego mi nie brakuje.
Człowiek
to dziwny osobnik. Wystarczy, że mu pralkę przywiozą i że ma się z kim
nią cieszyć i już się robi bananowy… (czyt. z bananem na twarzy ;))
Aaa,
no i straty rzecz jasna. A więc tak: wchodzę ja do łazienki i w wannie
widzę jakąś szmatę a obok niej coś w kształcie majtek. Tak! – moje białe
(znaczy się już były szaro-rdzawe) figi. Wołam Franka i z buzią w
podkówkę pokazuję mu palcem to coś. A on mi na to: no właśnie
zastanawiałem się co to za gacie?
To
nie mógł się zapytać najpierw? Zanim zaczął nimi myć podłogę, bo
pomyślał, że to ścierka. Na jego usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że
majtki te chyba spadły mi jakiś już czas temu za pralkę i tak sobie tam
leżały, kurząc się nieco. Do wczoraj sobie leżały, kiedy to zostały
zdegradowane z funkcji ocieplacza pupy do wycieracza podłogi.
Ze skarpetkami historia była inna, nieco krótsza i bardziej oczywista
Wieszając pranie zorientowałam się, że wieszam moją jedyną parę
czarnych skarpetek. Przy czym z całą pewnością nie nosiłam tych
skarpetek od czasu, kiedy porzuciłam kozaki na rzecz czółenek. Wniosek
jest jeden: Franek, z rozmiarem buta 43/44 zdołał się jakimś cudem
wcisnąć w moje skarpetki 36/37… Już nie mam czarnych skarpetek. Franek
chyba też nie, bo lada chwila zrobią się dziury na palcach i piętach
Mimo wszystko – to był fajny dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz