A w kuchni mamy drugie tyle :)
Nasze
pierwsze wspólne grzybobranie – ja kiedyś jeździłam zawsze z tatą.
Potem już tylko on jeździł i przywoził grzyby, które ja czyściłam.
Franek zawsze jeździł sam, bo ja zawsze byłam w pracy. A grzyby i tak
trafiały na konto jego rodziców (a grzyby mojego taty były jedzone tylko
u nas na Wigilię :)). Teraz po raz pierwszy będę mogła zrobić zupę
grzybową, pierogi z kapustą i grzybami, albo uszka z suszonymi grzybkami
poza sezonem
Fajnie
było tak razem chodzić po lesie. Chociaż przyznam, że jest to dla mnie
traumatyczne przeżycie – kilka razy Franka o mało o zawał serca nie
przyprawiłam moimi wrzaskami. Myślał, że może jakiś dzik na mnie naciera
a tymczasem wlazłam w pajęczynę. No cóż, na swoje usprawiedliwienie mam
tyle, że ja tego zawału też prawie dostałam, bo boję się bardzo
pająków. A za ślimakami na grzybach też nie przepadam…Ale mimo wszystko
było fajnie
A
później miło było, kiedy siedzieliśmy razem i czyściliśmy to, co
zebraliśmy. To znaczy Franek czyścił a ja nawlekałam na nitki
W
całym domu pięknie pachnie. I wiecie co? Doszłam do wniosku, że zapach
grzybów daje mi poczucie bezpieczeństwa. Pewnie dlatego, że kojarzy mi
się z domem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz