Niektórzy
muszą dojrzeć do tego, żeby zmienić coś w swoim wyglądzie. U mnie
natomiast jest zupełnie na odwrót, zwłaszcza jeśli chodzi o fryzjera. Jednego
dnia patrzę na swoje włosy i jestem z nich zadowolona. A kilka dni
później wstaję rano, patrzę na siebie i mówię „basta, wasz czas się
skończył!” Wasz, czyli włosów :)
To
jest jedna z niewielu spontanicznych decyzji jakie w życiu podejmuję i
dlatego nie znoszę się umawiać do fryzjera. Bo ja postanowiłam obciąć
włosy już, teraz, zaraz, a nie w przyszły piątek na przykład :/ Są
fryzjerki, które obetną mnie tak, jak mi się podoba, tyle, że muszę
poczekać przynajmniej dwa dni, żeby się do nich wybrać. Obcinanie włosów
to jednak dla mnie ryzykowna sprawa, a iść do kogoś tak w ciemno
jeszcze bardziej zwiększa to ryzyko :) Ale
wczoraj właśnie obudziłam się rano z myślą, że od tej chwili nie
cierpię swoich włosów, które sięgają już za ramiona (ostatni raz
obcinałam je w sierpniu) i postanowiłam ten jeden raz zaryzykować.
Znalazłam jakiś salon w pobliżu miejsca mojej pracy i się zapisałam na
15:30.
Wizyta
u fryzjera to zawsze dla mnie stres. Bo ja nie potrafię iść i tylko
podciąć włosy, tylko skracam je o jakieś 20 cm. Przeważnie jest to „na
boba” z włosami dłuższymi z przodu (tak do linii brody). A potem na samym
końcu okazuje się, że jest trochę za krótko chyba… Znaczy się,
fryzjerki mnie ścinają dokładnie tak, jak sobie życzyłam, tylko mnie się
wydaje, że chciałam dłużej
W
pierwszej chwili więc jestem zawsze trochę rozczarowana… Potem
przychodzę do domu, gdzie Franek długo mi się przygląda, obraca z każdej
strony i w końcu ogłasza werdykt – „jest ok”. Później idę do łazienki,
układam włosy po swojemu i zaczynam stwierdzać, że w zasadzie to mi się
podoba, a do długości na pewno się przyzwyczaję. Poza tym, tak naprawdę
zawsze najbardziej jestem zadowolona ze swoich włosów tak miesiąc/dwa po
wizycie u fryzjera A więc idealnie – wszak za miesiąc będę sobie zdjęcia cykać w Hiszpanii, więc trzeba jakoś wyglądać
Stwierdzić mogę, że pan fryzjer się spisał i niczego nie skaszanił (ano właśnie, bo moją fryzurą zajął się facet. I
to nie stereotypowy homoseksualista w różowych ciuszkach tylko pan w
okolicach pięćdziesiątki, stateczny małżonek swojej żony, która strzygła
panów). Z
każdym spojrzeniem w lustro utwierdzam się w przekonaniu, że jest
całkiem dobrze i zadowolona jestem, że przy krótszych włosach mniej
czasu będę tracić na suszenie i układanie fryzury.
A
wieczorem weszłam do pokoju, Franek spojrzał na mnie i stwierdził
spontanicznie: „a wiesz, całkiem fajnie ci w tych kłakach*” Czyli jest
dobrze. Jeszcze tylko muszę przeżyć dzisiejszy dzień w pracy i
wysłuchiwanie komentarzy szefa i kolegów na temat mojego nowego image’u.
A mówi się, ze faceci nie zwracają uwagi na wygląd
*uwielbiam
pochwały Franka dotyczące mojego wyglądu. Oprócz fajnych kłaków mam
jeszcze szmatkę, w której dobrze wyglądam (czyt. tunikę) a do tego
podoba mu się, gdy się wysmaruję (czyt. zrobię makijaż :))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz