Dawno nie było o mojej coraz-mniej-nowej pracy
A przecież obiecałam jeszcze przynajmniej jedną notkę na ten temat. No i jest
A że nie napisałam nic nowego od kilku dni, to teraz proszzz – krócej się nie dało
Pytałyście
często, czym się właściwie zajmuję… Otóż udało mi się niesamowicie, bo
zawsze mówiłam, że najchętniej pracowałabym w biurze,ale z możliwością
używania języka angielskiego w pracy. Mówiłam i mam
Firma
jest angielska a więc wszystkie programy, na których pracujemy są po
angielsku, obsługa techniczna również. A do tego pracuję tak jak
chciałam – w papierkach. Zajmuję się podobnymi sprawami co w poprzedniej
pracy, ale odeszły mi już kadry (na szczęście!) i wszelkie czynności
asystenckie Generalnie pracuję nadal w cyferkach i zarządzam stanami
magazynowymi. W skrócie można powiedzieć, że zajmuję się controllingiem z
odrobiną logistyki.
Pracuję
tutaj już prawie miesiąc i jestem całkiem zadowolona. Ale tak jak
wspomniałam jakiś czas temu, ta praca, jak wszystko, ma swoje złe
strony.
Jedną z nich miałyście okazję odczuć na własnej skórze – nie ma blogowania w pracy
Nie chodzi nawet o to, że nie ma czasu, bo chwilowo nie jest tak źle, ale wolę nie podpadać
Nie wiem nawet czy i na jakich zasadach użytkowanie internetu jest
monitorowane. Ale i tak nie jest źle, bo znalazłam na to sposób i co się
da kopiuję sobie do worda, a kiedy w pracy mam przestój, czytam sobie
to, co mam, zamiast grać w pasjansa, jak moja Współpracownica
Nie zdziwcie się więc, jak kiedyś skomentuję przedostatnią notkę
zamiast ostatniej, ale to znaczy, że napiszecie tę nową, w czasie, gdy
będę w pracy
Ale tak naprawdę dwie główne wady to godziny pracy i lokalizacja.
Jak
wiecie nie jest dla mnie większym problemem wstawanie rano i cieszyłam
się, że chodzę sobie do pracy na 7 a o 16 jestem już w domu. Teraz
niestety pracuję w godzinach 9-17… Niespecjalnie byłam zadowolona z
tego, że będę musiała pożegnać się z wolnymi popołudniami… Ale po
pierwsze do wszystkiego można się przyzwyczaić, a po drugie, mogę
stwierdzić, że jak się chce, to można wszystko tak zorganizować, że te
godziny wcale nie doskwierają,a czasami mogą być nawet zaletą.
I
tak, wcale nie musiałam rezygnować z wolnych popołudni, bo zwyczajnie
wszystkie obowiązki przeniosłam sobie na rano a po pracy mam czas dla
siebie
Wstaję codziennie tak jak zawsze, czyli w okolicach szóstej i mam
jeszcze ponad dwie godziny zanim muszę wyjść z domu. Gotuję więc rano
obiad,prasuję, sprzątam i zaglądam na Wasze blogi. Oczywiście w domu
jestem dwie godziny później niż pracując u R., ale to mi się równoważy
:)Po powrocie jem obiad, aerobikuję się, zaglądam na blogowisko, czytam
lub spędzam czas z Frankiem. Właśnie, jest jeszcze jedna pozytywna
strona nowych godzin pracy – dotychczas nie mogłam obejrzeć nic w
telewizji, bo skoro musiałam wcześnie wstawać, to nie oglądałam niczego,
co kończyło się po 22. Teraz mogę sobie na to pozwolić –najwyżej pośpię
chwilę dłużej
No i z Frankiem mogę sobie posiedzieć, kiedy ma na później do pracy. I
rano się widzimy i nawet zdarza nam się porozmawiać, bo jest na to czas
Tak więc praca 9-17 to wcale nie taka znowu wada
Wadą
natomiast zdecydowanie jest fakt, że pracuję teraz totalnie na drugim
końcu miasta ( a ściślej pod miastem)… U R. Też dwa razy w tygodniu
jeździłam samochodem pod Poznań, ale w zupełnie innym kierunku (na
południe,teraz natomiast na północ) i mam dużo dalej. I jak się teraz do Miasteczkawybieram to muszę przejechać dokładniusio całe miasto
W godzinachszczytu niestety może się okazać, że moja podróż do domu przedłużyłasię o godzinę…
Ale
jeśli chodzi o codzienne dojazdy – trochę gorzej wygląda dojeżdżanie
komunikacją miejską (a, jak wiecie, bardzo ją lubię bo mogę sobie w
poczytać, no a poza tym zawsze to taniej wychodzi niż samochodem…) bo z
pętli niestety muszę jeszcze iść spory kawałek pieszo. Teraz jak jest
ładna pogoda i jasno to można sobie spacerować i całkiem przyjemnie
jest. Ale jak będzie padać? Albo zimą? No to już tylko samochód chyba mi
pozostanie… Ale na razie staram się o zimę nie martwić i stosować
rozwiązania choćby tymczasowe. Na przykład od kilku dni po prostu
dojeżdżam sobie na pętle tramwajem a tam jest wypożyczalnia rowerów
Ponieważ posiadacze miesięcznego biletu na komunikację miejską mogą
sobie rower wypożyczać za darmo (płaci się tylko opłatę aktywacyjną –
5zł), postanowiłam skorzystać z tej możliwości i przy ładnej pogodzie
jeżdżę sobie rowerkiem. No proszę i mamy korzyść
przy okazji sobie kondycję jeszcze poprawię.
No,
jakoś to będzie… A może w przyszłości się pomyśli nad przeprowadzką
gdzieś w północne rejony miasta…? (wtedy Franek będzie miał dalej, bo on
z kolei na wschodnim zatyłku ma zajezdnię, ale jemu byłoby trochę
łatwiej dojechać) Ale, powtórzę się – jakoś to będzie
Wszystko musi mieć dobre i gorsze strony, ważne tylko, żeby w sumie wychodziło na plus albo przynajmniej na zero
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz