Malaga jest miastem zupełnie innym od tych, które
zazwyczaj zwiedza się w Andaluzji… Mnie kojarzy się bardziej z miastem
wypoczynkowym i przede wszystkim, bardziej nowoczesnym. Za każdym razem,
gdy tam jestem, czuję zupełnie inną aurę niż w Sewilli, Granadzie,
Cordobie… I choć lubię te stare, klimatyczne uliczki, chociaż nigdzie
nie czuję się tak, jak w Cordobie, przyznaję, że Malaga jest miastem,
które chyba podoba mi się najbardziej… Niewiele osób chyba podziela moje
zdanie, ale jest coś takiego w tym mieście, co mnie zauroczyło od
pierwszego dnia. A może to po prostu… klimat wiecznych wakacji?
Gdybyście kiedyś miały się wybrać do tego miasta, zdecydowanie polecam podróż pociągiem! Niestety nie mam zdjęć, żeby to pokazać, bo nie bardzo powychodziły przy 160km/h, ale widok, który pojawia się za oknem dosłownie ni stąd ni zowąd jest niezapomniany… Pociąg wyjeżdża z tunelu i nagle wyjeżdża wśród skał, na których rosną kaktusy!
Z jednej strony są góry, z drugiej przepaść… Nie da się niestety tego opisać, ale powiem Wam, że to właśnie podczas podróży pociągiem do Malagi prawie pięć lat temu poznałam znaczenie wyrażenia „widok zapierający dech w piersiach”…
Tym razem widok także nas nie rozczarował. Ani pogoda… Jak zwykle, to miasto witało mnie pełnym słońcem. To z Malagi mieliśmy wylot do Polski, więc po pierwsze musieliśmy zostawić bagaże w przechowalni. Po drugie, niestety nie mieliśmy zbyt wiele czasu…
Drogę nad morze znałam już na pamięć i to właśnie na plażę skierowaliśmy pierwsze kroki…
Och, tęskniłam za tym miejscem. Naprawdę tęskniłam
Mieliśmy tam iść tylko na chwilę, a później pospacerować trochę ulicami tego miasta… Ale nie mogliśmy się stamtąd ruszyć przez przynajmniej godzinę
I nie mogłam uwierzyć w to, że już za parę godzin znajdę się znowu w zimnej Polsce. Starałam się jednak chwilowo odgonić te myśli. Chociaż czasu było coraz mniej, postanowiliśmy jeszcze trochę pospacerować. A przede wszystkim obowiązkowo wybraliśmy się na obiad na moje ulubione patatas bravas!
(zdjęcie znalezione w internecie)
Nie udało nam się już dotrzeć do centrum miasta. Dlatego posłużę się tutaj zdjęciami z moich poprzednich wizyt w Maladze. W tym mieście mieszka moja koleżanka Eva, z którą poznałam się na obozie językowym w Anglii, kiedy miałyśmy po szesnaście lat. Wyobraźcie sobie, że kiedy przyjechaliśmy do Malagi w 2006 roku, Franek namówił mnie, żebym ją odwiedziła (miałam adres). Nie widziałyśmy się ponad pięć lat, nasz kontakt w zasadzie był zerowy. A ona po prostu zeszła, uściskała mnie i zabrała nas na wycieczkę po mieście
Na przykład ona i jej chłopak Gonzalo, zabrali nas na wzgórze, z którego roztaczał się widok na miasto… Niestety, było już późne popołudnie, a więc stąd mgła…
A oto słynna corrida…
Plaza del toros.
W Maladze jest także coś dla miłośników zabytków :))
Legenda głosi, że ta wieżyczka nie jest ukończona, ponieważ pieniądze przeznaczone na nią, zostały przeznaczone na inny cel – na sfinansowanie podróży Krzysztofa Kolumba do „Indii”…
Naprawdę uwielbiam to miasto! To są inne odczucia niż te, które mam w stosunku do Cordoby, ale mimo, że tam nie mieszkałam, czuję się z nim związana…
Niestety, samolot na nas nie mógł czekać, a więc…
Żegnaj Malago!
I żegnaj Hiszpanio…
Do następnego razu
Który po prostu MUSI nastąpić
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz