Mamy
już środę, a ja przyznaję, że chyba nadal żyję weekendem. Ale w sumie
to dobrze, bo tydzień pracujący szybciej mi mija a przecież jesteśmy w
połowie drogi do kolejnego weekendu
A ten poprzedni minął mi naprawdę bardzo przyjemnie… Franek też miał
wolne, więc spędziliśmy razem calutkie dwa dni, z krótką przerwą na mój
poranny aerobik w sobotę.
Zaczęliśmy od długiego spaceru, bo pogoda naprawdę dopisała. Co ciekawe, udaliśmy się w kierunku… mojej pracy :)) Było to zamierzone, bo rzecz w tym, że moje miejsce pracy znajduje się w naprawdę ładnej okolicy. Co prawda pod Poznaniem, więc dotarcie do niej na rowerze zajmuje mi około 10 minut, na piechotę natomiast pół godziny, ale przyznam szczerze, że wiosną i latem to sama przyjemność (nie wiem jeszcze jak będzie zimą :)) – idzie się przez pola i łąki, a ten poranny spacer, tudzież przejażdżka wśród zapachu zboża, trawy i lasy, zawsze nastraja mnie optymistycznie. Chciałam koniecznie podzielić się tym doświadczeniem z Frankiem i spacer naprawdę nam się udał, a przez chwilę mogliśmy się poczuć jak na wsi, a nie w wielkim mieście
Wieczorem natomiast postanowiłam wykorzystać moją wiedzę ze szkolenia i usiedliśmy w domu przy argentyńskim winku.
Niedziela trochę nas rozczarowała pogodą. Chciałam koniecznie wykorzystać mój nowy zakup, jakim był strój kąpielowy i planowałam się poopalać na działce rodziców Franka, a słoneczka nie było widać. Mimo wszystko postanowiliśmy tam spędzić dzień. I dobrze zrobiliśmy, zwłaszcza, że w ostatniej chwili jednak chwyciłam górę od stroju… Okazało się, ze chwilę po tym, gdy przybyliśmy na miejsce, słońce wyjrzało zza chmur i już nas nie opuściło. Zajęliśmy się więc obiadem – ja sałatką i fasolką szparagową, Franek doglądał mięsa na grillu. Popołudnie minęło nam błyskawicznie. Trudno było nam się stamtąd zebrać. Bardzo lubię spędzać czas w taki sposób – wygrzewając się na słońcu, czytając na świeżym powietrzu. A do tego piwkując Franek był kierowcą, więc późne popołudnie spędziliśmy niemal jak stare dobre małżeństwo – znaczy się on zmywał, a ja siedziałam na leżaku z książką i od czasu do czasu krzyczałam: „Franuś, podaj mi piwko” :)))
Wszystko co dobrze szybko się kończy, niestety, i mamy już środek kolejnego tygodnia. Ale grzeję się jeszcze wspomnieniami z weekendu, zwłaszcza, że czas niestety prysł i Franka dobry humor skończył się w momencie, gdy poszedł do dentysty i pozbył się zęba. Od tej chwili ma ciągle fochy i warczy na mnie, jakby to była moja wina, że go boli. Na szczęście jestem dziwnie spokojna i chyba uodporniona na jego zły humor, bo zwykle się w takich sytuacjach dołuję, a w tym momencie mam to w nosie.
Zaczęliśmy od długiego spaceru, bo pogoda naprawdę dopisała. Co ciekawe, udaliśmy się w kierunku… mojej pracy :)) Było to zamierzone, bo rzecz w tym, że moje miejsce pracy znajduje się w naprawdę ładnej okolicy. Co prawda pod Poznaniem, więc dotarcie do niej na rowerze zajmuje mi około 10 minut, na piechotę natomiast pół godziny, ale przyznam szczerze, że wiosną i latem to sama przyjemność (nie wiem jeszcze jak będzie zimą :)) – idzie się przez pola i łąki, a ten poranny spacer, tudzież przejażdżka wśród zapachu zboża, trawy i lasy, zawsze nastraja mnie optymistycznie. Chciałam koniecznie podzielić się tym doświadczeniem z Frankiem i spacer naprawdę nam się udał, a przez chwilę mogliśmy się poczuć jak na wsi, a nie w wielkim mieście
Wieczorem natomiast postanowiłam wykorzystać moją wiedzę ze szkolenia i usiedliśmy w domu przy argentyńskim winku.
Niedziela trochę nas rozczarowała pogodą. Chciałam koniecznie wykorzystać mój nowy zakup, jakim był strój kąpielowy i planowałam się poopalać na działce rodziców Franka, a słoneczka nie było widać. Mimo wszystko postanowiliśmy tam spędzić dzień. I dobrze zrobiliśmy, zwłaszcza, że w ostatniej chwili jednak chwyciłam górę od stroju… Okazało się, ze chwilę po tym, gdy przybyliśmy na miejsce, słońce wyjrzało zza chmur i już nas nie opuściło. Zajęliśmy się więc obiadem – ja sałatką i fasolką szparagową, Franek doglądał mięsa na grillu. Popołudnie minęło nam błyskawicznie. Trudno było nam się stamtąd zebrać. Bardzo lubię spędzać czas w taki sposób – wygrzewając się na słońcu, czytając na świeżym powietrzu. A do tego piwkując Franek był kierowcą, więc późne popołudnie spędziliśmy niemal jak stare dobre małżeństwo – znaczy się on zmywał, a ja siedziałam na leżaku z książką i od czasu do czasu krzyczałam: „Franuś, podaj mi piwko” :)))
Wszystko co dobrze szybko się kończy, niestety, i mamy już środek kolejnego tygodnia. Ale grzeję się jeszcze wspomnieniami z weekendu, zwłaszcza, że czas niestety prysł i Franka dobry humor skończył się w momencie, gdy poszedł do dentysty i pozbył się zęba. Od tej chwili ma ciągle fochy i warczy na mnie, jakby to była moja wina, że go boli. Na szczęście jestem dziwnie spokojna i chyba uodporniona na jego zły humor, bo zwykle się w takich sytuacjach dołuję, a w tym momencie mam to w nosie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz