Miałam ostatnio okazję poczuć się trochę znowu prawie jak małolata. Ale jak wiadomo „prawie” robi dużą różnicę
W niedzielę była w Poznaniu impreza zwana Świętem Pyry, tudzież Dniem
Pyrlandii. Wybraliśmy się na nią z Frankiem – co roku chciałam zobaczyć,
jak to wygląda, ale jakoś tak się składało, że byłam w pierwszy weekend
września albo w Miasteczku albo na urlopie. Wreszcie się udało.
Wspominałam
już kiedyś, że lubię takie festyny i chociaż generalnie tłumy ludzi
mnie denerwują, to jestem w stanie je przeżyć na taką okoliczność. Ale
przyznać muszę, że tym razem nieco się rozczarowałam – miałam wrażenie,
że zawiodła organizacja, tlumy tłumami, ale jakoś na innych tego typu
imprezach aż tak one nie doskwierały, jak tym razem. A kolejki były
wręcz nieziemskie, po głupie piwo staliśmy prawie godzinę… Podobno w
poprzednich latach było dużo lepiej… Tak czy inaczej, nie ma tego
złego…, bo stojąc w tej kolejce natknęliśmy się – wróć – na nas natknęli
się koledzy Franka. Bardzo fajni zresztą, z tych, co to ich lubię
Resztę wieczoru spędziliśmy więc razem, tyle, że już w piwko
zaopatrywaliśmy się w pobliskim sklepie. No i usiedliśmy sobie z tyłu za
sceną na trawce (koledzy Franka to prawdziwi dżentelmeni – nawet mi
dali siateczkę pod pupę :)) i sączyliśmy browarka
wśród grupek młodzieży młodszej Mogliśmy się znowu poczuć jak dziesięć lat temu. Ale zgodnie stwierdziliśmy, że nie chcielibyśmy cofać czasu.
W tym, że poczuliśmy się znowu jak małolaty, najlepsze było to, że już nimi nie byliśmy
Nie musieliśmy się chować po krzakach przed rodzicami czy
nauczycielami, nie musieliśmy się martwić, że dostaniemy szlaban, jeśli
się spóźnimy… Pewnie, zmartwienie było innego rodzaju – na drugi dzień
szliśmy wszyscy do pracy, więc nie mogliśmy przesadzać, ale mimo
wszystko wolę chyba to Ostatecznie zebraliśmy się stamtąd szybciej niż reszta, ale cóż – odpowiedzialnym trzeba być, nieprawdaż?
Ten
bardzo przyjemny i beztroski wieczór zakończyliśmy z Frankiem skokiem
przez płot na nasze osiedle (zamknięte jest) :)) To dopiero był powiew
młodości, jeszcze tylko drzewa zabrakło, żebym się mogła na nie
wdrapać;) Zaoszczędziliśmy dzięki temu jakieś dziesięć minut drogi, bo
do bramy jeszcze było daleko, a zza tego płotu nasz balkon było widać,
no nie mogłam znieść świadomości, że muszę taki kawał nadrabiać
Na
wczoraj zaplanowaliśmy sobie powtórkę z rozrywki, tyle, że już w
kameralnym gronie - znaczy się ja, Franek i wspomniani dwaj koledzy u
nas w domu. Fajne chłopaki z nich - no i baba im nie przeszkadzała.
I dodam
jeszcze, że Chińczyk to naprawdę uniwersalna rozrywka – średnia wieku 26
lat, a mimo to emocjonowaliśmy się jak pięciolatki przy zbijaniu siebie
nawzajem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz