Nie no, ten Franek zwariował do reszty. Siedział u nas na
suficie jakiś latający robal. Zielony wstrętny takie – jak to robal.
Kazałam Frankowi go zabić. A on powiedział, ze zabija tylko komary i
ewentualnie muchy. No i pająki – ze względu na mnie, chociaż niechętnie.
A robala nie zabije. Na co odpowiedziałam mu, że w takim razie ja pod
jednym dachem z tym czymś spać nie będę. No to się przez dziesięć minut
za robalem uganiał. Myślałam, że tak trudno go zabić. Nie… – tak trudno
było go nie zabić. Bo Franek robala złapał i wypuścił przez okno. Taki
humanitarny. Chociaż robalowi w tę pogodę i tak długiego życia nie
wróżę.
***
Bachorki dzisiaj się nie zjawiły. Mają jakieś lekcje do odrabiania i stresują się, że się nie wyrobią, więc nasze zajęcia zostały przeniesione na piątek. Dzięki temu mieliśmy z Frankiem dwie godziny dla siebie w gratisie. Franuś przynajmniej nie był skazany na zamknięcie w sypialni (bo w dużym pokoju siedzę z jednym Bachorkiem, podczas gdy drugi okupuje kuchnię :)). No i pograliśmy sobie trochę w to i owo. Miły dzień spędzony w domu wypełnionym najpiękniejszym jesiennym zapachem – zapachem grzybów. Bo wybrał się dzisiaj Franek do lasu i w trzy godziny dwa wiadra nazbierał z bratem. A już się bałam, że przez rok będziemy musieli obejść się smakiem – i ani zupki grzybowej ani uszek, ani pierogów z kapuchą i grzybami.
***
Nie mogę się już doczekać weekendu. W sobotę rano jedziemy do Miasteczka w nietypowym składzie – ja, Franek i frankowi rodzice. Z moimi rodzicami rzecz jasna znają się już całkiem dobrze, ale to będzie ich pierwsza wizyta w Miasteczku. I naszego Rokusia nareszcie poznają. Szkoda tylko, że mojej siostry chyba nie będzie, bo ona ma zamiar w poniedziałek zostać magistrem. I będzie to robić w Krakowie, więc raczej nie przyjedzie. Strasznie się cieszę, bo zobaczą nareszcie moje strony i mój dom. Powinno być całkiem przyjemnie
***
Zrezygnowaliśmy w tym roku z organizacji corocznej imprezy imieninowo-urodzinowo-imieninowej, na którą zapraszaliśmy prawie całą rodzinkę. Trochę ze względu na ten wyjazd, a trochę ze względu na oszczędności – i to jeszcze zanim zbiednieliśmy o ostatnią sporą sumkę.Trochę mi żal, bo lubiłam bardzo te spotkania, to była świetna okazja, żeby zobaczyć się ze wszystkimi, porozmawiać, spędzić miło czas. (no i wiecie, wszyscy przynosili prezenty, co się będziemy czarować – to też jest całkiem fajna część takich imprez :P) Ale czasami tak trzeba. Będziemy więc w tym roku świętować w mniejszym gronie, za to bardziej mieszanym – z moimi i Franka rodzicami.
Jak to dobrze, że weekend już za dwa dni
***
Bachorki dzisiaj się nie zjawiły. Mają jakieś lekcje do odrabiania i stresują się, że się nie wyrobią, więc nasze zajęcia zostały przeniesione na piątek. Dzięki temu mieliśmy z Frankiem dwie godziny dla siebie w gratisie. Franuś przynajmniej nie był skazany na zamknięcie w sypialni (bo w dużym pokoju siedzę z jednym Bachorkiem, podczas gdy drugi okupuje kuchnię :)). No i pograliśmy sobie trochę w to i owo. Miły dzień spędzony w domu wypełnionym najpiękniejszym jesiennym zapachem – zapachem grzybów. Bo wybrał się dzisiaj Franek do lasu i w trzy godziny dwa wiadra nazbierał z bratem. A już się bałam, że przez rok będziemy musieli obejść się smakiem – i ani zupki grzybowej ani uszek, ani pierogów z kapuchą i grzybami.
***
Nie mogę się już doczekać weekendu. W sobotę rano jedziemy do Miasteczka w nietypowym składzie – ja, Franek i frankowi rodzice. Z moimi rodzicami rzecz jasna znają się już całkiem dobrze, ale to będzie ich pierwsza wizyta w Miasteczku. I naszego Rokusia nareszcie poznają. Szkoda tylko, że mojej siostry chyba nie będzie, bo ona ma zamiar w poniedziałek zostać magistrem. I będzie to robić w Krakowie, więc raczej nie przyjedzie. Strasznie się cieszę, bo zobaczą nareszcie moje strony i mój dom. Powinno być całkiem przyjemnie
***
Zrezygnowaliśmy w tym roku z organizacji corocznej imprezy imieninowo-urodzinowo-imieninowej, na którą zapraszaliśmy prawie całą rodzinkę. Trochę ze względu na ten wyjazd, a trochę ze względu na oszczędności – i to jeszcze zanim zbiednieliśmy o ostatnią sporą sumkę.Trochę mi żal, bo lubiłam bardzo te spotkania, to była świetna okazja, żeby zobaczyć się ze wszystkimi, porozmawiać, spędzić miło czas. (no i wiecie, wszyscy przynosili prezenty, co się będziemy czarować – to też jest całkiem fajna część takich imprez :P) Ale czasami tak trzeba. Będziemy więc w tym roku świętować w mniejszym gronie, za to bardziej mieszanym – z moimi i Franka rodzicami.
Jak to dobrze, że weekend już za dwa dni
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz