Niewesoło
mi ostatnio. Celowo użyłam słowa „niewesoło”, bo wcale nie chodzi o to,
że mam doła albo, że jest mi zwyczajnie smutno. To wszystko jest trochę
bardziej skomplikowane, tak, jak skomplikowane bywa życie.
Bo
ta niewesołość spowodowana jest trochę przez takie zwykłe-niezwykłe
problemy typowo życiowe. Rozterki, jakieś zmartwienia, wahanie…
Spowodowane jest to pewnie trochę tym, że ja w ogóle mam niestety
tendencję do przeżywania wszystkiego trochę za bardzo i do martwienia
się na zapas (co nie jest równoznaczne z czarnowidztwem! – podkreślam to
szczególnie).
Moje
największe zmartwienie ostatnich dni jest bardzo powszechne – o kasę
chodzi niestety. Wróciliśmy z urlopu, przed nami ślub i
wesele, planowaliśmy od października zacząć naprawdę oszczędzać.
Niestety dostaliśmy przykrą wiadomość, która oznacza dla nas spory
wydatek. Stać nas jeszcze co prawda, żeby tę należność uregulować, ale z
oszczędności niestety nici przynajmniej w najbliższym czasie. Żal mi
trochę, bo czuję się zupełnie bezradna. I przykro mi, że trzeba w
gruncie rzeczy płacić za to, że się żyje. No ale cóż, tak to właśnie
wygląda, nic nie jest na tym świecie za darmo i nic na to nie poradzę.
Franek pociesza mnie, że na pewno sobie damy radę, jest więc trochę
łatwiej to wszystko przełknąć…
Poza
tym trochę mnie martwi perspektywa zbliżających się już wielkimi
krokami chłodów. Normalnie przyjęłabym to na klatę, jak co roku, tym
razem jest trochę inaczej, bo zimne, a później mroźne i mokre dni
znacznie utrudnią mi i tak skomplikowany dojazd do pracy
Przez ponad pół roku starałam się o tym nie myśleć i cały czas
powtarzałam sobie, że jeszcze nie czas się tym martwić. Cóż, czas chyba
jednak już nadszedł. Wypożyczalnia rowerów czynna będzie już tylko przez
trzy tygodnie, a i tak nie wiem, czy do końca miesiąca będę korzystać z
niej tak intensywnie, jak dotychczas. Jak jest zimno, to jeszcze nie ma
problemu – czapka, rękawiczki i w drogę. Ale jak pada… No to już nic
przyjemnego przyjechać do pracy mokrym, a jeszcze mniej przyjemnie
siedzi się potem w mokrych ciuchach. Poza tym jeżdżę polną drogą, która
po ulewach wygląda fatalnie a przy przymrozkach byłaby zupełnie
nieprzejezdna. Pozostaje więc samochód, ale Poznań teraz rozkopali tak
bardzo, że bywa nieprzejezdny, niestety właśnie w mojej okolicy bardzo
się zagęściło. Czas dotarcia do pracy samochodem może się więc wydłużyć
nawet o 100%. A i tak najbardziej boli mnie koszt, co ściśle wiąże się z
moim zmartwieniem numer jeden. Inna sprawa, że i Frankowi samochód bywa
potrzebny. Będziemy musieli się więc dzielić a to oznacza dla mnie
zapewne dotarcie do pracy na piechotę. Najpierw ponad dwadzieścia minut w
środkach komunikacji miejskiej, potem pół godziny szybkiego spaceru.
Przyznam szczerze, że zimą sobie tego nie wyobrażam – zwłaszcza powrotu
ciemną, polną drogą. Chyba odpadnie, a alternatywy na razie brak
I
żeby smutku stało się zadość, Franek coś od kilku dni dziki jest. Nie
możemy się dogadać. Nawet nie chodzi o kłótnie, a raczej takie
oddalenie. Nie mogę się z nim porozumieć, on nie może porozumieć się ze
mną.
No
to trochę posmęciłam. Ale żeby tak źle nie było, podkreślę, że i tak
wcale nie uważam, że mam tak najgorzej i nadal uważam, że jak mi się tak
dalej będzie wiodło, to będę całkiem szczęśliwa. Zmartwienia są,
rzeczywiście, ale prawda jest taka, że nigdy nie da się ich uniknąć,
więc staram się po prostu z nimi żyć w zgodzie. Może się jakoś poukłada.
A z pozytywnych spraw – muszę się Wam pochwalić
Bachorki wróciły do mnie po wakacjach na korepetycje. Bachorka od
początku wydawała mi się bardzo zdolna, ambitna i pracowita. Nie
zdziwiło mnie więc, że za tekst, który przygotowywała pod moim okiem
dostała szóstkę. Bachorek natomiast na początku zaskoczył mnie tym, że
nie znał nawet odmiany czasownika „to be”. Myślałam, że totalnie nie ma
zdolności językowych i że będę z nim miała twardy orzech do zgryzienia. Z
czasem jednak widziałam postępy i byłam z niego dumna, kiedy potrafił
już po angielsku tworzyć całe zdania. Niesamowicie zaskoczyło mnie
jednak, kiedy na pierwszej lekcji po wakacjach pochwalił się, że mieli
test przydzielający ich do grup zaawansowania. Zdał go z siódmym
wynikiem i dostał się do lepszej grupy
Do tego na ostatnich zajęciach przygotowywałam się z nim do kartkówki i
dziś dowiedziałam się od Pani Mamy (która pracuje z mamą Bachorka), że
dostał z tej kartkówki piątkę i strasznie go to podbudowało
Natomiast jego rodzice są bardzo zadowoleni z efektów mojego nauczania
i bardzo sobie chwalą moje metody. Ufff… Bo przyznam szczerze, że się
bardzo bałam tych moich korepetycji, obawiałam się, czy sobie poradzę i
czy czegoś będę potrafiła ich nauczyć
Podsumowując
tę notkę – trochę przysmucona jestem, ale nie nieszczęśliwa. Przyznam
uczciwie, że z chęcią codziennie jeżdżę do pracy, czas wolny natomiast
spędzam na swoich ulubionych zajęciach, więc czuję się całkiem
dopieszczona przez samą siebie. Żeby jeszcze ten Franek trochę
znormalniał…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz