…ten
leń to ja! Przedwczoraj. Tyle, że na wersalce bardziej niż na tapczanie
:) Rzeczywiście, niemal cały dzień spędziłam nie robiąc nic
pożytecznego. Dla otoczenia, bo dla mnie, wszystko co robiłam, było jak
najbardziej pożyteczne
Wróciłam do domu po dziewiątej, po nocy spędzonej u dziewczyn na
świętowaniu przyszłotygodniowych urodzin Doroty. Obudziłam Franusia,
uśmiechnęłam się ładnie do niego i poprosiłam o herbatkę i tosta. Bo ani
jedno ani drugie nigdy nie smakuje tak dobrze, jak wtedy, gdy
przygotowane jest ręką Franka
Po konsumpcji oboje ulokowaliśmy się pod kocykiem na wspomnianej wcześnie wersalce i wtuleni w siebie oglądaliśmy… bajkę Znacie Baranka Shauna? Bo ja nie znałam i już wiem, co straciłam! No baranek wymiata
Później Franek poszedł do pracy, a ja zostałam, nieco samotna, na tej
wersalce i czytałam. A w przerwach na obejrzenie tego i owego w
telewizji szydełkowałam. I tak do wieczora! Wstawałam tylko na siku i
jedzenie
Obiad ugotowałam w sobotę, więc w tej kwestii też się nie wysilałam.
Wystarczyło podgrzać. A i tak mi lekutko krupniczek wykipiał, bo
zapomniałam o nim
Dopiero po 19tej konstruktywnie ruszyłam tyłkiem i wyprasowałam dwie
koszule, żeby Franek miał się w co do pracy w poniedziałek ubrać
A potem to już tylko szybka kąpiel, lektura do poduszki i oddałam się w
objęcia Morfeusza – z braku objęć Franka, który wrócił koło północy
chyba, ale nawet nie wiem, bo się nie obudziłam.
Potrzebny
jest taki dzień od czasu do czasu, zdecydowanie mi się przysłużył.
Niesamowicie się zrelaksowałam, robiąc tylko to, co lubię i zwyczajnie
przez cały dzień odpoczywając. Ale równowaga w przyrodzie została
zachowana, bo za to sobotę miałam dość intensywną. Wstałam rano i
popędziłam na aerobik. Później zakupy i gotowanie obiadu. Pranie i
sprzątanie. Z dziewczynami byłam umówiona na wieczór, a wcześniej
oczywiście trzeba się było jeszcze na bóstwo zrobić
Niby cały dzień miałam na wszystko, a ledwo się wyrobiłam. Ale jeszcze
do kościoła w sobotni wieczór przed imprezą zdążyłam pójść, bo nie
wiedziałam, jak bardzo zmęczona będę dnia następnego
Świętowanie
rozpoczęłyśmy u dziewczyn w domu i piwkowałyśmy trochę, zanim
wyruszyłyśmy na miasto.Wróciłyśmy o porze za mało przyzwoitej, żebym
sama wracała do domu – albo inaczej – za bardzo przyzwoitej, bo przecież
już nieraz zdarzyło mi się wrócić rano, dziennym tramwajem Przespałam się więc z Juską, a resztę już znacie
Ogólnie
rzecz biorąc, weekend znowu udany. Prawdę mówiąc mało który mój weekend
jest nieudany, bo jakoś zawsze robię to, co mi się podoba. Szkoda tylko,
że Franek szedł na popołudnie do pracy, ale jak widać i tak udało nam
się skraść dla siebie parę chwil.
Fajnie jest mieć wszystkie weekendy wolne, a mam tak pierwszy raz od… czasów przedszkolnych chyba
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz