W
związku z wczorajszą notką dodam jeszcze tylko, że po pierwsze bardzo
dziękuję wszystkim, którzy naprawdę wczuli się w moją sytuację i
zrozumieli główny przekaz notki. A po drugie, że dla mnie fałsz to
cecha, która absolutnie dyskwalifikuje daną osobę z kręgu moich
znajomych, dlatego zawsze będzie mnie dziwić tolerancja dla obłudnych
zachowań. A do tematu pewnie jeszcze i tak wrócę I nie mam na myśli tematu anonimów, a ogólnych przemyśleń na temat blogowania.
***
A
tymczasem rozczuliłam się nieco wczoraj (nie mylić ze wzruszeniem :))
parę razy. Powodem mojego rozczulenia były różne zachowania Franka. niby
zwykłe i codzienne, ale jakoś wczoraj bardziej do mnie przemówiły, nie
wiem, dlaczego. Zaczęło się od telefonu, który odebrałam w okolicach
godziny dziesiątej i usłyszałam: „biedna Kluseczka*, biedna, biedna…”
Ano biedna byłam, bo naszykowałam sobie śniadanko – kanapkę, jogurt i
jabłko. I wszystko zostało na blacie w kuchni… Dodam jeszcze, że z
miejsca pracy do sklepu blisko nie mam, ale na szczęście o śniadaniu
przypomniałam sobie w drodze, więc zboczyłam jeszcze na małe śniadaniowe
zakupy. Co nie zmienia faktu, że to takie fajne, że jest ktoś kto mnie
pożałował i stwierdził, że jestem biedna :)))
Poza
tym, zapytano mnie wczoraj z pracy – ot, przy jakiejś rozmowie – co
robię dziś na obiad. Na co, zgodnie z prawdą, odpowiedziałam, że ja
dzisiaj na obiad to tylko przychodzę Wzbudziło to zdziwienie i żartobliwy komentarz pana Magazyniera: „cóż to mamy za młodzież dzisiaj, chłop obiad gotuje!” Ano mój gotuje i to jeszcze jak
Po pracy
od razu szłam na aerobik, wystarczyło mi tylko czasu, żeby zostawić
auto na podwórku i podreptać na fitness. A Franuś stwierdził, ze zejdzie
na dół i weźmie ode mnie torebkę, żebym nie zostawiała jej w
samochodzie ani nie brała ze sobą. Po chwili zadzwoniłam, że nie musi
schodzić, bo zdążę wejść sama na górę i po co on ma się fatygować, na co
odparł, że i tak musi wynieść śmieci.
A
najbardziej rozczuliłam się, gdy wróciłam z aerobiku a Franuś kazał mi
iść szybko pod prysznic, bo on już mi obiad podgrzewa. Posadził mnie
potem w kuchni i podał zupę (tę akurat ja ugotowałam :)), później drugie
danie. I jeszcze coś do picia, żebym się „nie zatkała”. Nakrył w
kuchni, bo stwierdził, że teraz możemy trochę porozmawiać (czasami jemy w
pokoju – przed komputerem albo telewizorem).
Kiedy on
wraca z pracy po mnie, to oczywiste, że ja jemu podaję obiad i
nadskakuję. Podobnie ze wszystkim innym – to takie zwyczajne, normalne i
w ogóle nic wielkiego przecież… A dla mnie jednak to jest w jakiś
sposób wielkie i czuję się wtedy zwyczajnie kochana. Tak mi się wczoraj
ciepło na sercu cały dzień robiło, że porzuciłam pisanie komentarzy na
blogu i podreptałam do sypialni. Tam Franuś już leżał w łóżku i czytał.
Dołączyłam do niego, a po lekturze jeszcze rozmawialiśmy o mniej lub
bardziej poważnych sprawach, o większych i mniejszych drobiazgach,
patrząc sobie w oczy. W takich chwilach najbardziej czuję, że my
naprawdę chcemy być ze sobą i że wszystko się nam tak dobrze poukładało,
a przecież niewiele brakowało…
Ech… głupieję na starość:D
* o Kluseczce będzie osobna notka :))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz