Bałam się dzisiejszego dnia, ale wiedziałam, że nadejdzie i nie chciałam go odkładać w czasie. Odkąd wróciłam ze szpitala, nie licząc krótkich okresów w ciągu dnia, nie byłam w Wikingiem sama - Franek wziął sobie na mnie opiekę. W dwa pierwsze weekendy po narodzinach dziecka, odwiedzili nas moi rodzice, w ubiegły weekend - teściowie. Trochę nas odciążyli i na przykład mamy ugotowały nam obiad, a tatowie "spacerowali" z wózkiem po balkonie - było trochę łatwiej. Ale dzisiaj Franek musiał już wracać do pracy i wiedziałam, że zostanę sama. Moi rodzice zaoferowali się ewentualnym przyjazdem, gdybyśmy tylko powiedzieli jedno słowo, ale ja zdecydowałam, że teraz z tej oferty nie skorzystamy - nie chciałam przedłużać tego, co i tak nieuniknione, czyli momentu, gdy zostanę z Wikingiem w domu sama.
I przeżyłam :P Nie było tak źle. Co prawda Dzieciak zaczął dzień od krzyków i wrzeszczał tak, kiedy ja byłam w łazience - ale trudno, tak czasami będzie. Przecież nie będę chodzić w piżamie i z nieumytymi zębami do południa, bo dziecko nie życzy sobie zostać samo. Taka ze mnie egoistka, że najpierw sama się ogarnęłam, a potem dopiero nakarmiłam i ogarniałam dziecko :) Tylko ze śniadaniem trochę poczekałam i zrobiłam je sobie korzystając z krótkiej (bardzo) chwili, kiedy to Wiking był nakarmiony i przewinięty, i przez chwilę nie potrafił znaleźć żadnego powodu, dla którego miałby się rozpłakać.
Do południa próbowałam go uśpić, ale bezskutecznie - trafił nam się egzemplarz, który naprawdę bardzo mało śpi! Kiedy tylko wydaje się, że sen jest tuż, tuż, nagle jego oczy stają się wielkie jak pięć złotych i nic tego nie wychodzi. Gdy dzisiaj przysnął na moment, zdążyłam pójść do kuchni, zrobić sobie herbatę i posprzątać naczynia z suszarki - kiedy wróciłam, już nie spał, choć jeszcze nie płakał :) Ale mimo wszystko jakoś przeżyłam to przedpołudnie zajmując się wymagającym dzieckiem i w międzyczasie robiąc to i owo. Później wyszliśmy na spacer i zgodnie z moimi oczekiwaniami, Wiking zasnął na następne trzy i pół godziny ;)
A propos spaceru - bo niektóre z Was o to pytały - wózek sprawuje się bardzo dobrze. Nie mam zastrzeżeń. Ale absolutnie nie zmieniłam zdania odnośnie kół - bardzo się cieszę, że jest opcja ich zablokowania, bo kiedy nie są skrętne, to wcale mi się wózkiem trudno nie manewruje, za to gdy tylko je odblokuje to dzieje się to, czego się spodziewałam - czyli, że wózek prowadzi mnie, a nie ja wózek! Kółka kręcą się prawie jak chcą, gdy tylko stracę czujność. Podrapać się nawet nie można, bo wystarczy, że na chwilę puszczę jedną rękę, to już któreś kółko mi ucieka. Nie wspominając już o tym, że przejechanie po zamrożonym śniegu (który się jakimś cudem dzisiaj u nas pojawił, na szczęście w ilościach niewielkich) to niemal mission impossible. Fakt, że skrętne koła mogą się sprawdzać np. na wąskich i krętych podjazdach dla wózków albo na małych powierzchniach, ale na ulicy na pewno nie - przynajmniej nie dla mnie. Ale Frankowi pasują, więc chwała producentowi za to, że dał wybór.
Pierwszy dzień więc za nami. W perspektywie wiele kolejnych, mam nadzieję, że będzie coraz lepiej.
W II fazie porodu jest tak, że gdy dziecko przechodzi przez kanał rodny, to niejako robi jeden krok do przodu i dwa do tyłu. Mam czasami wrażenie, że tak jest cały czas - to znaczy, gdy tylko wydaje mi się, że udało nam się coś ogarnąć, że coś osiągnęliśmy, że z czymś sobie poradziliśmy, to potem nadchodzi kryzys. Lepsze dni cały czas przeplatają się z gorszymi. Miewam naprawdę złe chwile, kiedy jestem najzwyczajniej w świecie zdołowana. Ale dziś mnie to ominęło. Odpukać, bo dzień się jeszcze nie skończył - właściwie odkąd pojawiło się dziecko, to żaden dzień się nie kończy :) bo tak naprawdę wyzwaniem są wieczory i noce - co prawda rzadko trafiają się naprawdę trudne, ale niemal każdego dnia, im bliżej wieczora, tym bardziej się stresuję.
W
następny weekend znowu przyjadą do nas teściowie, a teściowa zostanie
na tydzień. Na pewno też będzie mi trochę lżej, bo kiedy ona zajmie się
na przykład gotowaniem albo prasowaniem, to będę miała parę chwil dla
siebie. Później urlop ma wziąć moja mama - ale chyba dopiero w marcu, bo
stwierdziłam, że nie chciałabym się z kolei za bardzo przyzwyczaić do
tego, że ktoś ze mną jest. Wtedy byłoby mi trudniej wrócić do
codzienności, a w ten sposób takie wizyty będą po prostu przyjemnym
udogodnieniem. No i oczywiście jeszcze ciocia Dorota wpadnie w
międzyczasie w odwiedziny ;)
Tak w ogóle to ja sobie myślę, że gdyby nie to moje bezrobocie, to może byłoby mi teraz trochę łatwiej, bo po prostu za bardzo się przyzwyczaiłam do tego, że miałam tyyle czasu i mogłam realizować te moje grafiki :) Teraz w zasadzie też mogę je realizować, tyle, że w dużo bardziej okrojonej wersji. Ale chyba i do tego jakoś się przyzwyczaję i nauczę wykorzystywać efektywnie każdą chwilę.. :) Mam przynajmniej taką nadzieję. W każdym razie, wydaje mi się, że jak trochę zmniejszę wymagania co do swojej osoby (pracuję nad tym każdego dnia:)) to dam radę wypośrodkować. Dzisiaj zajmowałam się Wikingiem, ale udało mi się też trochę poczytać, posprzątać i nawet obiad częściowo ugotowałam - częściowo, bo np. mięso zamarynował wczoraj Franek.
Byłoby mi też łatwiej, gdybym była mniejszą egoistką i potrafiłabym się całą sobą poświęcić dziecku. A tymczasem w jakimś sensie się poświęcam (choć to słowo nie bardzo mi pasuje), ale na pewno nie potrafię wyrzec się siebie i swoich potrzeb. Myślę jednak, że ten mój egoizm utrzymuje się jeszcze na zdrowym poziomie i dziecko raczej na tym nie ucierpi. Raczej... :P
Bo jeszcze odnośnie tytułu - wczoraj mieliśmy do załatwienia parę spraw - musiałam jechać do lekarza po skierowanie na morfologię, Franek miał objechać jedną linię autobusową, razem musieliśmy wpaść do banku. Wiking jeździł z nami. A że spał, to wpadłam na genialny pomysł, żeby Franuś zawiózł mnie na chwilę pod galerię handlową - dostałam z Camaieu maila, że mają tam jakieś mega przeceny i choć normalnie nie rzucam się na tego rodzaju atrakcje, to teraz się skusiłam. "Chwila" się nieco przedłużyła, bo okazało się, że coś tam dla siebie jednak znalazłam w przystępnych cenach (20-30 zł za sztukę). I po pół godzinie Franek zadzwonił, że Dzieciak nam się budzi. Przyspieszyłam więc, a w drodze do kasy chwyciłam jeszcze jedną bluzkę z zamiarem przymierzenia jej dopiero w domu. Przy kasie trafiłam na uczennicę i trochę to trwało, a Wiking był już mocno zniecierpliwiony - o czym poinformował mnie nie wiem czy nie bardziej zniecierpliwiony tatuś :P Wracając do samochodu myślałam sobie - no ładnie, dziecko głodne, a wyrodna mamusia zakupy sobie robi :) Ale moim myślom towarzyszył uśmieszek, bo jednak wyszłam bardzo zadowolona. Mój chudy tyłek też jest zadowolony, bo udało mi się tanio kupić po dwie pary spodni i spódnic w rozmiarze 34. Jeśli z powrotem przytyję, to oddam mamie, a przynajmniej teraz będę miała w czym chodzić :D
A Wiking chyba jednak aż tak bardzo z głodu nie umierał, bo jak tylko weszłam do samochodu i Franek ruszył z miejsca, to zasnął, jakby go ktoś wyłączył, nie musiałam więc się rozbierać na parkingu :P Wyrozumiały dzieciak!
Zdrowe podejście. Dobrze, że nie zapominasz o sobie:) Wydaje mi się, że jeśli kiedykolwiek będę matką to będę bliżej matki polki egoistki niż matki polki "kury domowej" poświęcającej wszystko dla dziecka.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie nie jestem typem, który potrafiłby się zdobyć na takie poświęcenie. Owszem, poświęcam dziecku swój czas i swoją uwagę, ale wydaje mi się, że to jest bardzo dużo i wystarczająco, nie muszę poświęcać również siebie. Trudno mi więc o sobie zapomnieć ;) Fajnie, ze rozumiesz.
UsuńDobrze, że miałaś chwilę i doprowadziłaś się z rana do porządku, przynajmniej na spokojnie mogłaś zająć się później synkiem :) Z każdym dniem będzie na pewno coraz lepiej i coraz sprawniej.
OdpowiedzUsuńNie wiem, może łatwo mi się pisze... bo nie wiem jak to jest i nie doświadczyłam jeszcze tego, ale nie rozumiem mam, które np. biorą swoje dzieciaki do łazienki w bujaczkach, czy rozkładają na matach jak idą myć zęby, czy wykąpać się... trochę to dla mnie dziwne... :/ W końcu jak dziecko sobie troszkę popłacze, to nic mu się nie stanie :)
Taka pomoc ze strony rodziny jest nieoceniona. Ja baaardzo cieszę się, że będę miała mamę przy sobie. Dzięki temu może łatwiej przyjdzie mi się ogarnąć w nowej sytuacji i przejść w tej nowej rzeczywistości do porządku dziennego :) Choć z drugiej strony szkoda mi trochę będzie takich tylko naszych chwil we troje, wspólnego wypracowywania planu dnia, poznawania się, itd... no ale co tam, wszystko ma swoje plusy i minusy i z dwojga złego wolę jednak pomoc mamy... a chwile we troje tylko dla siebie będziemy mieć za drzwiami sypialni :)
Ciekawa jestem jaki mi trafi się egzemplarz? :D
Zdecydowanie jest kilka czynności, które muszę wykonać z samego rana, nawet zanim się jeszcze zajmę dzieckiem, bo po prostu nie czułabym się komfortowo. Mam nadzieję, że rzeczywiście będzie mi to szło coraz lepiej. Póki co jeszcze śniadanie u mnie kuleje - dobrze by było, gdybym dała radę jeść je w czasie, kiedy karmię, ale jeszcze nie wiem jak je sobie przygotować, skoro Wiking już tak głośno się domaga jedzenia ;) Ale coś wymyślę - albo wymyślimy, razem z Frankiem ;)
UsuńAkurat jeśli chodzi o tę kąpiel to też już dwa razy brałam Wikinga ze sobą właśnie na bujaczku (na przykład dziś) ;) Kiedy idę do toalety albo tylko się ubrać czy umyć tak, jak co dzień rano, to go zostawiam, ale gdy idę się kąpać to wolę go wziąć - przede wszystkim zajmuje mi to naprawdę sporo czasu - kąpiel, peelingi, golenie nóg, smarowanie się balsamami a potem jeszcze suszenie włosów i w ogóle wszystkie te zabiegi kosmetyczne to godzina albo i więcej spędzona w łazience (pewnie można szybciej, ale ja wolę się jednak na tych czynnościach skupić) :) Głównie z dwóch powodów wolę, kiedy jest w łazience - po pierwsze go słyszę. Jednak nie wyobrażam sobie tak na godzinę zostawić go w innym pokoju (chyba że wiedziałabym, ze mocno śpi), zwłaszcza, że woda albo suszarka uniemożliwiłyby mi słuchanie, czy płacze, czy nie. Nie jestem typem matki przewrażliwionej, ale chyba bym się jednak stresowała i kąpiel nie sprawiałaby mi takiej przyjemności. A po drugie liczę na to, że te szumy łazienkowe uśpią dziecko (raz się udało ;)), nie wiem jeszcze na ile ważne jest dla niego na tym etapie, żeby być blisko mnie i wiedzieć, że jestem, ale wolę go nie stresować :) 5-10 minut płaczu pewnie mu nie zaszkodzi, ale godzina to jednak trochę długo jak na takiego malucha.
Pewnie tak, choć my od początku wiedzieliśmy, że będziemy zdani tylko na siebie przez większość czasu i po prostu psychicznie się na to przygotowałam. Zaraz po wyjściu ze szpitala byliśmy tylko we trójkę i w sumie teraz myślę sobie, że to dobrze, bo byłoby dużo gorzej, gdyby było wokół mnie tyle osób a potem nagle z dnia na dzień musiałabym sobie radzić sama. A tak możemy korzystać z tej pomocy stopniowo.Jasne, ze się bardzo cieszę, że teściowa, czy mama będą mogły do nas przyjechać - pomogą w pracach domowych, ale przede wszystkim będzie mi raźniej. A z drugiej strony i tak jestem z nas dumna, że dajemy sobie jakoś radę bez pomocy, choć czasami jest trudno :)
Obstawiam, ze jednak raczej spokojny - jak większość noworodków ;) Ten nasz jest jakiś inny ;))
Podobno najmniej śpią te najbardziej inteligentne maleństwa!
OdpowiedzUsuńO Jezu to mój to chyba będzie geniuszem! :DDDDD
UsuńTo samo mówiły nam położne w szpitalu! Inne dzieci były bardzo spokojne i tylko Wikinga było słychać na korytarzu, czym zwabiał położne do pokoju i one właśnie tak to komentowały.
UsuńPoza tym bywało tak, że on krzyczał, gdy wszystkie inne dzieci były cicho, a jak tylko zaczynał się obchód, to wszystkie inne dzieci w ryk, a nasz synek się uciszał i wszystkim się przyglądał spokojnie. To też sprowokowało komentarze, że jest wyjątkowo towarzyski, lubi, jak coś się dzieje i jest bardzo ciekawy świata.
Szczęśliwa mama = szczęśliwe dziecko i tego się trzymajmy. Dlatego troszkę zdrowego egoizmu jest potrzebne, tak jak potrzebna jest chwila z książką, serialem, czy co tam się lubi. Ja również bardzo bałam się pierwszego dnia z Milą. Jeszcze długo... już kiedy była większa, ale na przykład była chora, bałam się tego dnia. Ale zawsze do przodu i ... z umytymi zębami. (czasem nieuczesana, ale to dlatego, że moje dziecko jest z tych wczepiających się w fryzurę )
OdpowiedzUsuńPostaram się więc tego trzymać ;) Ale przyznam, że nie miałam jakichś wyrzutów sumienia ;) Zgadzam się, że te chwile dla siebie są naprawdę potrzebne.
UsuńPewnie jeszcze niejednego dnia się będę bała. Wszystko przed mną...
Ja uczesana jestem, ale za to niestety nie raz bez śniadania, bo jeszcze nie opracowałam systemu robienia go zanim Wiking się wydrze, że chce swoje ;P
Wiesz z moją fryzurą to i tak wsio jedno, czy uczesane czy nie :P
UsuńŚniadanie, hm, ostatnio jadam. Bo jak ja nie jadam, to dziecko też nie chce.
Przykład idzie z góry tak jakby :P
No to całkiem fajna taka fryzura :))
UsuńA to prawda z tym przykładem :) Ja z kolei tak mam w głowę wbite, ze śniadanie jest najważniejsze, że kiedy nie zjem w ciągu pół godziny to się czuję okropnie - i to nawet nie tyle fizycznie, co psychicznie :)
Nie napiszę nic odkrywczego. Po prostu przyłączę się do dziewczyn w twierdzeniu, że szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko :)
OdpowiedzUsuńNo to postaram się tego trzymać ;)
UsuńJestem, byłam i będę. I choć się nie odzywałam to i tak wszystko wiem. Na początku bardzo serdecznie Wam gratuluję Maluszka ;-) Ja taki okres jak Twój przeżywałam 2,5 roku temu. Nie będę Cię pocieszać, ale powiem, że wiele męczących teraz rzeczy zniknie, szkoda tylko, że pojawią się nowe, równie wyczerpujące ;-) Ale cóż, jesteśmy mamami, taka nasza rola, by zawsze być gdzieś obok naszych Maluszków ;-) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńP.S. To nowy adres mojego bloga - musiałam zmienić o powodach jeszcze napiszę.
http://ja-i-moje-dziwne-life.blogspot.com/
Dziękuję bardzo Virdu ;)
UsuńTak, wiem, że pewnie część rzeczy, którymi się teraz przejmuję i martwię za chwilę zniknie, ale za to pojawia się nowe problemy. Spodziewam się tego i.. chyba już się boję :))
Pozdrawiam również i dziękuję za nowy adres.
Twierdzę, że lepiej się mniej poświęcać, niż poświęcać się za bardzo, jeśli to drugie miałoby się wiązać z poczuciem krzywdy i żalem do dziecka. Oczywiście taki maluch zawsze ogranicza i nie da się żyć tak, jakby go nie było, ale nie zostawiasz go przecież samego na długo. A nie jest najprostszy w obsłudze :)
OdpowiedzUsuńTak, zgadzam się, a ja jestem typem, który mógłby taki żal mieć, gdybym czuła, że za dużo tracę. Nie potrafię się tak absolutnie poświęcić dziecku, nie stawiam go w centrum świata, bo choć jest dla nas teraz bardzo ważny i jest mimo wszystko w centrum naszej uwagi, to jest częścią tego świata ale nie pępkiem. Dla mnie inne podejście byłoby po prostu niezdrowe.
UsuńALe oczywicie, że nie da się żyć tak, jakby dziecka nie było i tak też teraz nie żyjemy :) Powrotu nie ma i wiemy o tym, ale wiedzieliśmy o tym już dawno :)
I bądź z siebie dumna:)))) (to tak apropo Twojego wcześniejszego komentarza do Codzienności życia)
OdpowiedzUsuńJa sama byłam rzucona na głęboką wodę;P Mąż nie dostał wolnego i pierwsze dwa dni robocze (bo w środku się jeszcze weekend trafił) byłam z Antkiem całkiem sama. Na początku faktycznie chciałam, żeby któraś z babć wzięła urlop i przyjechała mi pomóc... ale pomysł upadł nawet nie wiem dlaczego, po prostu się nie zgraliśmy chyba;P A teraz jestem z tego bardzo zadowolona. Nie musiałam wysłuchiwać dobrych rad i patrzeć na dobre chęci... Mimo wszystko dzieci się teraz wychowuje inaczej niż kiedyś... Przy Adasiu nie chciałam w ogóle nikogo do pomocy widzieć na oczy;P Wychowanie dziecka to z czasem coraz bardziej drażliwy temat;P
Dzięki, jak nie zapomnę, to pewnie będę ;))
UsuńNo to miałaś ciężko. Ja nie wiem, jak dałabym sobie radę, bo byłam naprawdę w złej formie psychicznej kiedy wychodziłam ze szpitala. Z jednej strony wykończyły mnie dwa ostatnie dni, kiedy byłam już w szpitalu zdana sama na siebie (przenieśli mnie na inny oddział i nie miałam już tylu pomocnych położnych obok siebie, Franka też nie, a mały zaczął dokazywać), z drugiej bałam się tej nowej nieszpitalnej rzeczywistości. Pewnie hormony też miały w tym swój udział, choć normalnie jestem na takie rzeczy odporna. Ale wtedy naprawdę było mi źle i to, ze Franek był ze mną było dla mnie zbawieniem. Zwłaszcza, ze w nocy naprawdę byłam tak wykończona, że nie slyszałam, że dziecko płacze i nawet nie byłam świadoma, że jest przy mojej piersi :)
Tak, kiedyś wychowywało się inaczej, to prawda. Ale np. moja mama jest tego absolutnie świadoma i w ogóle nie udziela nam żadnych rad, wręcz mówi, ze ona nie pamięta już jak to było z tym albo z tamtym ;) Ale wysłuchuje i jest a to dla mnie bardzo dużo. No i pomaga w innych kwestiach - tych bardziej domowych. Z teściową jest trochę "gorzej", bo rzeczywiście nie tyle udziela rad, co ma dużo do powiedzenia na temat tego dlaczego mały płacze na przykład - ale i tak nie jest tak całkiem najgorzej :)
Po Antku też byłam w koszmarnej formie psychicznej. Fizycznie też było dość ciężko, bo po cc byłam. Ale cieszę się mimo to, że byłam sama, nikt mi nie patrzał na ręce, nie komentował, mogłam wypracować swoje rozwiązania. U mnie niby też nie doradzają, i mówią że nie pamiętają jak to jest, ale mimo wszystko to śliski temat. Może ja jestem przewrażliwiona:P Nie lubię jak ktoś mi patrzy na ręce. Teraz z Adasiem to w ogóle nie lubię nawet do nic chodzić, bo on strasznie potrafi płakać, a teściowa to szczególnie od razu się denerwuje, chce mi "pomagać", bierze go ode mnie na ręce, a może to , a może tamto, a Jezus Maria może z nim do szpitala jechać, a czemu on tak płacze.... no kurna gdybym wiedziała, to bym coś zrobiła i by nie płakał. Ona nie robi tego ze złej woli, tylko chce pomóc- tylko że ja tej pomocy wcale nie chcę, bo się czuję, jakbym jej zdaniem nie dawała sobie rady;P
UsuńTak sobie myślę, że w takim razie to chyba rzeczywiście kwestia podejścia, moze też jakiejś wrażliwości na pewne rzeczy. Ja bym się w tej sytuacji nie czuła dobrze sama, a z kolei skoro sama nie byłam, to nie miałam wrażenia, że ktoś mi patrzy na ręce. Z Frankiem uczyliśmy się wszystkiego razem i w zasadzie cały czas są rzeczy, które robimy razem np zawsze kąpiel i zazwyczaj przewijanie. Trudno mi to wytłumaczyć, ale jest mi wtedy jakoś raźniej :) nie chodzi o to że nie poradzilabym sobie (bo przecież jak jestem sama to sobie radzę :)) tylko o taki komfort psychiczny.
UsuńMoi rodzice podczas swoich wizyt w zasadzie się w ogóle nie wtrącali w to, jak zajmujemy się dzieckiem. Tyle, że kiedy byliśmy zajęci, to tata go bujał albo wietrzył na balkonie, a mama przy kąpieli (robiła zdjęcia) powiedziała tylko, zebyśmy uważali, żeby nie zamoczyć uszu (jej mama też zawsze jej to powtarzała, więc to pewnie taka pokoleniowa rada :))
Jeśli chodzi o teściów, to trochę inaczej. Bo o ile teść w ogóle boi się dziecko wziąć na ręce i tego nie zrobił, to teściowa jest troszkę taka jak Twoja :) Też w momencie kiedy Wiking nam plakał irytowało mnie trochę, że ona mowi co mu może być albo co możemy zrobić (no bo jeśli tak, to niech zrobi, żeby nie płakał! :)) - ale chyba nie była to jakaś szczególnie silna irytacja, bo i tak przeważało poczucie, że fajnie, że nie jesteśmy sami. Nie odczuwałam tego tak, że być może jej zdaniem nie daję sobie rady itp, więc może rzeczywiście to jest po prostu kwestia, że pewne zachowania Ty odbierasz inaczej niż ja. :)
O, pomoc męża to jak najbardziej, tej to nigdy za dużo:) ja dwa razy tylko odkąd mam dwójkę kąpałam ich sama, bo to jest mega wyzwanie logistyczne:P
UsuńNo przy dwójce to na pewno!
UsuńA my nawet przy jednym razem kąpiemy, ale pewnie dałabym radę sama, tylko, ze jakoś tak fajnie jest we dwoje. To taka nasza rodzinna impreza :P
I bardzo dobrze! Odrobina egoizmu jest wręcz wskazana każdej matce;)
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię jedynie za entuzjazm z powodu tygodniowego mieszkania u Was którejś z mam- ja bym czuła dyskomfort, zdecydowanie wolę niezależność i swobodę :) Ale ważne, że Ty postrzegasz to w samych superlatywach, doceniasz chęć pomocy.
Cieszę się, że też tak uważasz ;))
UsuńWiesz, dla mnie to nie jest dyskomfort, bo ja tego nie traktuję tak, ze przyjeżdżają do nas goście, tylko raczej domownicy (zwłaszcza w przypadku moich rodziców tak jest, ale w przypadku teściów też) więc nie czuję się niekomfortowo, nie brakuje mi też tej niezależności - wręcz mam jej więcej, bo nie muszę się zajmować niektórymi rzeczami, wyręczona, przez którąś z mam. Nie wiem, jak będzie w przypadku mojej teściowej, bo trochę za dużo wg nas się wypowiada czasami na temat tego, czy dziecku zimno, ciepło, czy trzeba je nosić tak, czy inaczej, ale najgorzej nie jest :) Natomiast moja mama jeśli ma coś do powiedzenia to raczej na tematy domowe - ale ja do tego jestem przyzwyczajona od zawsze i mi to nie przeszkadza (a wręcz słucham tych rad), Frankowi czasami to doskwierało - ale to tylko jak był z moimi rodzicami sam podczas mojego pobytu w szpitalu, w innych okolicznościach mu to nie przeszkadza :)
Margolko obudziłaś we mnie sporo wspomnień tym wpisem ;)
OdpowiedzUsuńJak Juniorek był w wieku Wiktorka miałam bardzo podobnie ;)
Najpierw moj Maż był ze mna 3 tyg (leżałam w szpitalu z Niunią 9 dni) później Mama kolejne 2 tyg, z tym, że jak byłam już sama to chyba nie miałam z tym trudności. Tzn, teraz m. in. na podst takich wpisów jak Twoje widzę, ze wcale lekko nie miałam. Tzn moze i o tym wiedziałam, ale chyba teraz się utwierdzam.
Kiedy Synek przyszedł na świat panowały ogromne upały 40 st, dziecko praktycznie wcale nie spało...Tylko rączki i pierś- jako pokarm, jako picie gaszące pragnienie w tak gorące miesiace i jako ciepło Mamy.
Kąpałam się dopiero jak wracał mój P. wracał do domu, jadłam jak dziecko spało (zazwyczaj max 40 min :P)
Ale...było i jest mi dobrze, nigdy nie czulam że się poświęcam, czułam się od samego początku dobrą, kochającą mama (że tak wyznam nieskromnie ;), mającą misję- by dziecko było szczęśliwe, bo to nasz dar :)
Jedyne co mnie nieco drażni w wypowiedziach ludzi, to to, ze dziecko jak popłacze to nic mu się nie stanie. No jasne, a co ma sie niby stać... Popłacze będzie mu przez kilka minut źle, a potem będzie już dobrze. Tylko, że dla mnie priorytetem jest to aby dziecku było maksymalnie najlepiej, równie dobrze można wyjsć z założenia, że będzie głodne 30 min pobuczy i z głodu nie umrze przecież. Jest dla mnie różnica między płączem 3,4, 5 latka wymuszajacym coś np. zabawkę, a między niemowlakiem, którą jedyną formą komunikacji, alarmowania, że coś jest nie tak jest płacz, wtedy dla mnie nie ma przeproś, pierwsze co idę zapokoić potrzebę niemowlęcia, ale to ja....jak widać nie wszystkie matki jak uważają, i niestety nic mi do tego.
Ewelka
:)
UsuńJa nawet teraz nie zastanawiam się nad tym, czy mam lekko, czy nie - chyba po prostu dlatego, ze wiem, ze inaczej i tak mieć nie mogę i muszę się do tych okoliczności dostosować :) Generalnie oboje z Frankiem jesteśmy trochę na straconej pozycji ze względu na to, że jesteśmy tu tylko we dwoje - znikąd pomocy tak na już, bo najbliżsi rodzice są oddaleni o 260 km, ale to była nasza swiadoma decyzja. Więc teraz sobie jakoś radzimy.
Ja też nie czuję, że się poswięcam i w ogole uważam, że mowa o poświęcaniu się czy to dla męża, czy dziecka, jest jednak nie na miejscu, bo jednak nie o to chodzi. Ale nie czuję tak, bo też do tego nie dopuszczam - tzn rezygnuję z tego, z czego rezygnować mogę bez większej szkody dla swojego komfortu psychicznego.
A jednak z tej kąpieli zrezygnować bym nie mogła :) Przyznam, ze jednak nie wyobrażam sobie, że chodziłabym w piżamie, nieumyta do powrotu męża z pracy - to tylko rodziłoby we mnie ogromną frustrację, a to dla dziecka na pewno nie byłoby dobre.
Zgadzam się, płacz to jedyna forma komunikacji takiego niemowlęcia ze światem - dlatego wsłuchuję się w ten płacz i staram się te potrzeby zaspokajać. Ale jednak kiedy dziecko rano płacze i ja wiem, że jest głodne i że będę je teraz karmić przez około 30 minut, a czuję, że muszę iść do toalety to sobie po prostu nie wyobrażam, że do niej nie pójdę zanim do tego karmienia usiądę :) Rozumiem, ze to jest jego potrzeba i że musi dostać jeść już teraz zaraz, no ale wolę, zeby przez minutę popłakał, niż miałabym się zesikać na przykład :) Nie uważam, zebym w ten sposób go zaniedbywała, bo jednak jestem niemal cały czas przy nim (a jak mnie nie ma, to jest Franek), staram się zaspokajać każdą jego potrzebę jak najszybciej, żal mi kiedy płacze - jeszcze bardziej, gdy nie wiem dlaczego. Ale też pamiętam zawsze o zasadzie, którą stosuje się w samolocie - w razie niebezpieczeństwa najpierw maskę tlenową należy nałożyć sobie, dopiero później dziecku! To oczywiście skrajny przykład, ale uważam, ze są pewne potrzeby (z piramidy potrzeb maslowa) o które trzeba zadbać również u siebie, żeby móc zaspokajać potrzeby dziecka (prosty przykład w moim wypadku - jedzenie, mam niedowagę i anemię, muszę jeść, bo jeśli nie będę jadła, to nie będę też miała czym karmić, dlatego nie mogę pozwolić sobie na to, żeby opuszczać jakiś posiłek)
Ogólnie jak najbardziej zgadzam się z tym, co napisałaś, po prostu postępuję trochę inaczej.
To jest jasne Margolko :-) oczywistym jest, ze musisz zrobić siku, umyć żeby itd:-) miałam na myśli, ze z dłuższą, taką swobodną kąpielą czekalam na Pawła, bo nie byłoby dla mnie absolutnie zadnym komfortem leżeć w wannie i słuchać płaczu dziecka (z tym placzem- ze nic się nie stanie nie pilam do Ciebie, tylko odniosła się do tak ogólnie przyjętej myśli, często to słyszę, nawet pod tą notka, wiem też, ze matki bagatelizuja płacz dziecka na dłużej niż wymaga tego sytuacja, raczej właśnie dlatego, ze " dziecko płakać może wręcz musi". To mnie razi. A co do zakupów to pamiętam jak sama byłam zmuszona biec po kurtkę zimowa, a mój maluszek czekał z P. W aucie... Bieglam jak szalona bo przyjemność z zakupów była żadna, choć Juniorek miał juz 5 m cy to po prostu byłam się, ze nie zdazę w porę wrócić na parging i dziecko będzie głodne. Nie lubię takiego sztywnego podziału na matki polki i matki wyluzowane, serio można to połączyć bo mimo, ze ja oddana byłam jestem i będę dziecku to nigdy nie było tez tak, ze przestałam bać o siebie, cieszyć się kobiecością, znajomymi, seksem itd :-)
UsuńJa też nie każdym swoim zdaniem komentarza odnosiłam się bezposrednio do Twoich słów - pisałam również trochę ogólnie. Ale też Twoim następnym komentarzem wiele uzupełniłaś, bo nie wszystko było dla mnie do końca jasne wcześniej, jeśli chodzi o Twoje zapatrywanie (np. o tych podstawowych zabiegach higienicznych nie wspomniałaś, wiec nie wiedzialam, czy są dla CIebie tak oczywiste, czy że własnie uważasz, że należy poczekać :))
UsuńJeśli chodzi o tę kąpiel, to oczywiście z miarę możliwości staram się to robić, gdy nie jestem sama, ale czasami się nie da. Wtedy decyduję się na to, zeby wziąć dziecko ze sobą i po pierwsze słyszę (i widzę) co robi, a po drugie on jest chyba wtedy spokojniejszy (albo mi się wydaje:)). No i jeśli zaczyna płakać mogę szybko interweniować - tak też było wczoraj, kiedy po 40 minutach Wikingowi się znudziło i musiałam się nim zająć, mimo, że nie zdążyłam jeszcze włożyć spodni i bluzki :P Nie mam też wanny, tylko prysznic, a to siłą rzeczy czyni tę kąpiel mniej przyjemną :)) Bo jednak to nie to samo niż leżenie w wannie pełnej piany (na to bym sobie chyba jednak nie pozwoliła, bo rzeczywiście do tego musiałabym mieć komfort psychiczny, ze nie będę musiała zaraz do dziecka wyskoczyć)
Co do tego płaczu - dziecko rzeczywiście płakać musi, skoro tylko w ten sposób, może dać znać, że czegoś potrzebuje albo coś mu dolega, ale faktycznie i mnie trudno jest słuchać takiego placzu - nawet jeśli to jest te parę minut, kiedy ogarniam się w łazience. Po prostu wiem, ze nie mam innego wyjscia. Prawda jest taka, że jestem na każde zawołanie dziecka i staram się, żeby nie płakało dłużej niż jest to konieczne. Oboje zresztą próbujemy na różne sposoby synka uspokoić w miarę szybko. Ale przede wszystkim staram się nie popadać w żadną skrajność - nie dramatyzować z powodu płaczu dziecka i nie dopuszczac do tego, żeby trwał zbyt długo.
Jak najbardziej zgadzam się też z Tobą co do tego podziału. Też jestem zdania, że po prostu jedno z drugim trzeba po prostu GODZIĆ - a nie, że jedno odbywa się kosztem drugiego, albo z czegoś się rezygnuje i potem pozostaje żal. Jasne, że czasami to nie jest takie proste i wymaga dużych umiejętności lawirowania pomiędzy jednym obowiązkiem a drugim, ale da się jednak to zrobić. I warto.
Rozumiem Ewelko, że ten komentarz odnośnie "jak sobie dziecko popłacze, to nic mu się nie stanie" tyczył się mnie, ale najwidoczniej źle mnie zrozumiałaś.
UsuńKażdy oczywiście ma prawo do własnego zdania i ja swoje też mam, Ty niekoniecznie musisz się z nim zgadzać. Nie rozumiem brania dzieci do łazienki na dłuższą posiadówkę (kąpiel i zabiegi pielęgnacyjne), bo jeśli na takie idę, to dziecko zostawiam pod opieką mężowi, a sama idę się relaksować. Jeśli nie mam komu zostawić dziecka pod opieką, a np. widzę, ze dziecko śpi, wezmę szybki prysznic, żeby w razie czego usłyszeć płacz dziecka i go szybko zakończyć, a dziecko uspokoić.
Z tym płaczem też nie chodziło mi o to, żeby pozostawić dziecko aby płakało nie wiadomo ile (bo dziecko nie płacze z byle powodu, zawsze coś płaczem chce nam zakomunikować) tylko właśnie tak jak napisała Magrolka, my matki też mamy swoje potrzeby i np. żeby nakarmić dziecko w pierwszej kolejności trzeba załatwić też swoje potrzeby i chociażby wysikać się i umyć ręce... przecież nie da karmić się dziecka z pełnym pęcherzem i w dyskomforcie, każdy poradnik o tym trąbi, że podczas karmienia ma być "wygodnie" i dziecku i mamie.
Kasiu, ale co jeśli męża nie ma w pobliżu? Jest w pracy i będzie późnym popołudniem? ;) Tak właśnie było wczoraj z moim przypadku. Jesli mogę, to jak najbardziej korzystam z takiego rozwiązania, ale bywają sytuacje, kiedy mam do wyboru albo taka właśnie kąpiel z dzieckiem przy boku albo czekanie na nią cały dzień lub dłużej (bo wczoraj akurat było tak, ze jak Franek wrócił mieliśmy inne plany) A ze nie lubię robić niczego połowicznie (szybka kąpiel to codziennie wieczorem, a wszelkie zabiegi pielęgnacyjne zazwyczaj wykonuję kiedy indziej) to wolę właśnie w ten sposób, skoro się sprawdza :) Staram się we wszystkim szukać złotego środka - a więc nie zabieram dziecka ze sobą wszędzie do każdego pomieszczenia za każdym razem, ale też nie pozostawiam go na dłużej samego, bo wiem, że nie będę się czuła z tym komfortowo.
UsuńRóżnie bywa, ja muszę się nauczyć funkcjonować w taki sposób, żeby polegać głównie na sobie, nie będę miała nikogo do pomocy, więc szukam rozwiązań, które mogą jakoś pomóc - ale nie wynika to absolutnie z jakiegoś mojego przewrażliwienia a raczej z chęci pogodzenia jednej rzeczy z drugą bez rezygnowania z istotnych dla mnie rzeczy.
A co do drugiej części komentarza, jak najbardziej się z Tobą zgadzam. Są pewne potrzeby pierwszego rzędu, ktore matka zwyczajnie musi zaspokoić i tyle.
Kazdy radzi sobie jak moze :-) Ja np. takie rzeczy robie wieczorem przed spaniem dlugie kapiele, relaks, maseczki, duperele, golenie nog, itd. podejrzewam ze u nas bedzie dla mnie to czas po kapieli dziecka, jak juz zostanie nakarmione i pojdzie spac, tudziez zostanie pod opieka meza, wiec nie widze potrzeby brania dziecka do lazienki... jesli nie mam go z kim zostawic rezygnuje z tych przyjemnosci i przesuwam je na inny dzień, kiedy bedzie okazja ku temu :-) No ale to ja to tak widze i takie mam plany, a jak wyjdzie w rzeczywistosci to zobaczymy :-)
UsuńDla mnie wieczór to czas na inne rzeczy - jak choćby nawet spędzanie czasu z bliskimi :) Poza tym gdyby to było takie proste, że kąpiemy dziecko, karmimy i ono idzie spać... u nas to tak nie działa. Wiemy już, że na wieczór nie możemy sobie nic planować, bo to czas na poświęcanie swojej uwagi dziecku. Synek sam nie zaśnie tak od razu - trzeba go chwilę ponosić, potem jest marudny, bo widać, że spiący, a nie umie zasnąć.. To trochę trwa. Bywają wieczory długie i dość głośne ;)
UsuńAle tak poza tym my chodzimy spać około 21-22, więc nie wiem, kiedy jeszcze miałabym czas na takie kąpiele.
Widzisz, właśnie rzecz w tym, żeby nie musieć z niczego rezygnować, tylko godzić pewne rzeczy. Do tego dążę i na tym mi zależy. Nie czułabym się usatysfakcjonowana, gdyby się okazało, ze muszę coś przekładać tylko dlatego, ze założyłam sobie, ze nie zabieram dziecka ze sobą do łazienki :) W takim wypadku, kiedy nie jest to z powodu jakiejś mojej paranoi, że coś mu się przez krótką chwilę stanie (bo tu akurat nie chodzi o to, że myślę, ze jak chwilę popłacze, to będzie dramat :)), nie widzę nic złego w takim rozwiązaniu.Mnie zależy na tym, żeby ta rewolucja była jak najmniejsza - żebym mogła sobie wszystko na nowo poukładać, ale nie na nowo budować, zmieniając zupełnie swoje zwyczaje i priorytety
Jeśli Ty masz inny tryb życia i jeśli taka opcja z jakichś powodow jest dla Ciebie zupełnie nie do przyjęcia, to po prostu tego nie będziesz robić :)
Ps. I jeszcze taki jeden drobiazg praktyczny :) - gdybym myła włosy przed pójściem spać, rano miałabym je kwadratowe i musiałabym to robić drugi raz :P Zupełnie bez sensu :))
No widzisz... Ty masz inny styl życia, a ja inny... i myślę, że każda znajdzie dla siebie złoty środek. Ja mam takie zasady, a Ty inne i każda ma prawo według nich działać. Skoro Tobie tak dobrze, no to fajnie... Ja będę działaś według swoich zasad i zamierzeń i myślę, że też będzie dobrze :)
UsuńTak, ale ja ani przez moment nie namawiałam Cię do tego, żebyś postępowała tak samo albo żebyś zmieniła zdanie :) Ja po prostu odniosłam się do tego, co napisałaś w swoim komentarzu podając realny przykład ze swojego życia. Generalnie rzecz biorąc myślę, że to są po prostu drobiazgi :)
UsuńTak, a ja ani razu nie namawiałam Cię do tego, byś z tego zrezygnowała... postępujesz według swoich zasad, a ja wyraziłam tylko swoje zdanie w tym temacie :)
UsuńNie odebrałam tak tego :) W sensie, że mnie namawiasz :)
UsuńMogłabym Ci podac rękę:P jakbym czytala o sobie samej sprzed ponad 4 lat:)
OdpowiedzUsuńNo to podajmy sobie tę rękę ;))
UsuńA do czego konkretnie się odnosisz?
Do wszystkiego. tez potrafiłam zostawić Patryka z Krzychem/ moja matka i iść na zakupy, do fryzjera czy cokolwiek. Juz nie wspomne o tym, ze byłam przeciez na studiach i co dwa tyg miałam zjazdy. Też nie "spuszczalam" się na blogu, nie maluskzowałam i nie dziudziusiowiałam- wiesz co mam na mysli:)
UsuńWłaśnie byłam ciekawa, czy chodzi Ci ogólnie o notkę, czy może o któryś konkretny akapit na przykład :)
UsuńPewnie, ze wiem ;)
ależ taki egoizm jest jak najbardziej zdrowy i wskazany - przecież z momentem urodzenia Małego nie trzeba rezygnować z swojego życia jakiś przyjemności
OdpowiedzUsuńDzięki za wsparcie ;)
Usuńwidzę że w kwestii dzieci to chyba mamy podobne podejście :)
UsuńBardzo możliwe :) Cieszy mnie to, bo to zawsze fajnie, jak inni wykazują się zrozumieniem.
UsuńJak na mój gust to bardzo rozsądne podejście i nie wyobrażam sobie swojego macierzyństwa w inny sposób. Dziecko dzieckiem, ale Ty tez nadal jestes człowiekiem i nasz swoje potrzeby. Absolutnie Ci w tym kibicuje!
OdpowiedzUsuńJa też sobie nie wyobrażam - po prostu odbiłoby się to negatywnie na moim stosunku do dziecka. Już pal licho te zakupy, czy tam fryzjera, ale jakbym nie mogła nawet pójść do łazienki, bo dziecko płacze, no to sorry...
UsuńDzięki!
Widzę tam na górze głęboką dyskusję. Odniosłabym się, ale wstyd mi się wcinać między czyjeś zdanie nieproszonej :) w każdym razie ja z tych, którzy uważają, że "jak dziecko trochę popłacze, to nic mu nie bedzie". Wbrew negowaniu niektórych...
UsuńOj tam, na blogowisku można ;)
UsuńJa przede wszystkim jestem za złotym środkiem - generalnie też mi bliżej do tego, że jak popłacze, to nic mu się nie stanie, ale staram się żeby za dużo nie płakał :)
Czytam tego bloga od pewnego czasu. Nie wiem, może po to,żeby sobie przypomnieć te pierwsze chwile z dzieciątkiem. Po raz pierwszy wreszcie przeczytałam bardzo mądry wpis Ewelki.Ja jestem już starszą panią/60+/, mam dorosłego syna i dwoje wnucząt i wiem ,że tym wpisem narażę się autorce bloga, ale jakoś nie mogę pogodzić się z tym Margolkowym "nazewnictwem typu:Tasiemiec,Wiking,Dzieciak....jakoś tak mało w tym wszystkim uczucia,miłości,ciepła.To jest maleńki człowieczek, niepotrafiący wyrazić swoich, potrzeb.Dlatego uważam,że na początek można sobie darować zakupy z przeceny,zostawiania maleństwa, bo ja muszę ogolić nogi. Wiem,że się tu wszystkim narażę,ale kiedy ja urodziłam swojego synka nie było odżywek,pampersów...ba ... nie było pralek automatycznych/ lata 70-te/,nie było pięknych ciuszków. Mój skarb darł się przez pierwsze pół roku,więc nosiłam,tuliłam i dużo do Niego mówiłam.Wszyscy się z tego śmiali, ale ja zauważyłam,że mój Mariuszek na dżwięk mojego głosu wycisza się. Tego samego nauczyłam Syna i Synową w stosunku do ich córeczki, a mojej ukochanej Wnusi. Dlatego dwoma rękami podpisuję się pod postem Ewelki. Takie jest moje zdanie, ale rozumiem,że nie wszyscy je podzielają.Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWitaj Danuto,
Usuńoczywiście masz prawo do swojego zdania i absolutnie tego nie neguję. Chociaż trochę szkoda, ze odzywasz się dopiero teraz, żeby skrytykować - rozmawiałoby się łatwiej, gdybym już Ciebie i Twoje poglądy na niektóre tematy znała.
Jednak bardzo upraszczasz.
Oczywiście, ze to jest mały człowiek, który tylko płaczem może zasygnalizować swoje potrzeby swiatu i ja staram się te potrzeby odgadywać i jak najszybciej zaspokajać. Bo to, że sobie tych zakupów nie darowałam (i dzięki temu mam się w co ubrać na spacer z dzieckiem, bo naprawdę nie miałam) nie oznacza, że zostawiłam wrzeszczącego synka samego w samochodzie. Zostawiłam go pod opieką jego taty, w dodatku śpiącego, a kiedy tylko dostałam informację o tym, ze się budzi, ruszyłam w stronę wyjścia. Podobnie z tą kąpielą i goleniem nóg na przykład (wiem, ze kiedyś to nie było w modzie, więc rozumiem, ze może to być odbierane przez Ciebie jako fanaberia:)) - zostawiam synka z mężem albo biorę go ze sobą - tak jak napisałam to w ktorymś z komentarzy powyżej. I kiedy tylko zaczął płakać, zajęłam się nim, mimo, że oznaczało to, ze przez chwilę chodziłam niekompletnie ubrana. Z Twojego komentarza wynika natomiast, jakbym naprawdę niemal zostawiała noworodka samego w domu na godzinę :))
Poza tym to, że nie rezygnuję z zaspokajania niektórych swoich potrzeb nie oznacza, że dziecka nie noszę, nie przytulam i z nim nie rozmawiam. Wręcz przeciwnie. Robię to przez większość swojego czasu. I to że o tym nie piszę, też o niczym nie świadczy.
Tasiemiec, Wiking i Dzieciak (swoją drogą Franek zastanawia się, co jest nie tak z Wikingiem :)) to nazewnictwo wymyślone przeze mnie na potrzeby bloga. Nie zwracam się tak do dziecka "na żywo", ale to jak się zwracam, pozostanie między nami (i moim mężem:)), bo nie czuję potrzeby, żeby komukolwiek cokolwiek udowadniać. PO prostu to, że przy temacie dziecka na blogu nie słodzę, nie "maluszkuję" i nie "skarbuję" nie oznacza, że nie ma we mnie miłości albo ciepła. Mam zupełnie inne odczucia. Tyle tylko, że taka już jestem, ze nie lubię się ze swoimi uczuciami do bliskich obnosić. Tak zostałam nauczona, ze liczą się nie słowa a gesty i czyny :)
Jak najbardziej zgadzam się z tym, co napisała Ewelka. Tyle tylko, ze w niektórych kwestiach postępuję inaczej. Ale moim zdaniem jedno nie wyklucza drugiego.
Kiedy przeczytałam Twój komentarz, zastanowiło mnie jedno - dlaczego się nim specjalnie nie przejęłam, jak to czasami bywało przy okazji krytycznych komentarzy. Być może po prostu z biegiem lat nabrałam dystansu. Ale myślę, że bardziej chodzi o to, że po prostu nie mam sobie raczej zbyt wiele do zarzucenia. Nie uważam siebie za idealną matkę, o, co to to nie. Bardzo mi do ideału daleko. I w gorszych chwilach mam poczucie, że robię coś nie tak, że sobie nie radzę, że nie umiem sprawić, żeby synek w danym momencie był zadowolony - tyle, ze to na pewno nie dlatego, ze poszłam do fryzjera albo się ubrałam :) Nie wzięłam więc tego komentarza tak bardzo do siebie, bo właśnie wiem, że jest niestety dość dużym uproszczeniem i średnio się ma do tego, jak faktycznie na co dzień zachowuję się w stosunku do synka :)
Pozdrawiam również.
A ja wcale nie uważam, że takie zakupy czy inne czynności "koło siebie" to coś nadzwyczajnego, kiedy ma się tak małe dziecko. Owszem, o czas wtedy trudno, ale dlaczego mieć wyrzuty sumienia, że się umyło zęby czy ubrało? A skoro nie miałaś w czym chodzić, to nie jest dla mnie dziwne, że skorzystałaś z okazji i trochę rzeczy sobie kupiłaś. Nie zostawiłaś przecież dziecka bez opieki i nie wyszłaś na całonocną imprezę ;) Myślę, że ten model matki polki tak bardzo wgryzł się w naszą mentalność, że właśnie takie małe codzienności, które w normalnych warunkach nie dziwią, w takich wprawiają niektóre osoby w zdziwienie i podziw. A jest to tylko kwestią postrzegania.
OdpowiedzUsuńNie rozumiem też tego, że "należy" poświęcać się dziecku w 100% a nawet więcej, zatracając w tym samą siebie. Nie jeść, nie ubierać się, nie spotykać z ludźmi, zapuścić się wizualnie - to jest "kwintesencja" macierzyństwa? Mam zupełnie inne zapatrywania na te sprawy niż chyba większość kobiet.
Co do pomocy babć, to na pewno bardzo fajne mieć takie wsparcie. Ale ja jestem sceptycznie do tego nastawiona. Nie wyobrażam sobie takiego rodzaju pomocy, w sensie obecności przez 24 godziny na dobę. Myślę właśnie jak Ty - że kiedyś nadejdzie ten moment, kiedy zostanę/zostaniemy z dzieckiem sami, więc i tak czeka nas wypracowanie swoich rozwiązań. Na co dzień bardzo często i dużo korzystałam z pomocy np. mojej mamy, ale w tym przypadku będę chciała sama się ze wszystkim uporać.
No przyznam, ze mnie też trochę dziwi, jeśli ktoś naprawdę uważa, ze moze nie pójść do toalety albo nie umyć się rano, bo trzeba nakarmić dziecko :) Jesli to nie przeszkadza, to w porządku, ale mnie byłoby po prostu niewygodnie. Czułabym się też bardzo niekomfortowo chodząc w piżamie przez pół dnia. Rozumiem, ze można nie mieć czasu, zeby się ubrać, naprawdę, bo widzę jak jest. Ale ja jednak staram się to zrobić między jedną a drugą czynnością chociaż.
UsuńI właśnie o to chodzi, ze nawet przy tych "ekstrawagancjach" jakim były zakupy, czy fryzjer, nie zostawiłam synka samego, tylko pod bardzo dobrą opieką. I upewniłam się, że jednak z głodu nie umrze, bo karmiłam np. 2h wcześniej.
Nie wiem, czy inne zapatrywania niż większość (odnośnie drugiego akapitu), bo jednak komentarze pod tą notką chyba swiadczą o czymś innym. Wydaje mi się, że na szczęście myslenie się trochę zmienia. I to mnie cieszy, bo uważam, ze to bardzo ważne, zeby kobieta pozostała przede wszystkim sobą - i to wcale nie wyklucza tego, ze będzie także dobrą matką. Uważam, ze bardzo ważne jest, żeby dla własnego komfortu psychicznego czuć się dobrze we własnym ciele i dobrze wyglądać. I to także służy dobru dziecka, bo unikamy frustracji (chyba, ze komuś na tym po prostu ie zależy, bo bywa i tak) Ale już tego, żeby nie zaspokajać swoich podstawowych potrzeb to trochę nie rozumiem.
Ja nie wiem, jak by było, gdybym miała bliżej rodziców. Przypuszczam, ze widywalibyśmy się bardzo często, ale też nie sądzę, zeby to było np w każdy weekend, bo chyba za bardzo z Frankiem potrzebujemy niezależności. Ale nie jest dla mnie problemem skorzystanie z pomocy rodziców czy teściów - również dlatego, że nie narzucają się oni z nią specjalnie i nie wymądrzają się za bardzo :)
Nie chciałam, zeby ktos był razem ze mną cały czas przez te pierwsze tygodnie, bo właśnie potem byłoby mi bardzo trudno przyzwyczaić się do tego, ze jestem sama. Ale nie mam problemu z tym, ze któraś mama przyjedzie i bedzie z nami non stop przez cały tydzień. nie wiem, może i zmienię zdanie, ale nie sądzę, bo myslę, ze to przyniesie mi dużą ulgę psychiczną :)
Zazdroszczę Ci Kochana zdrowego podejścia do tematu dziecko :-) ja tak nie umiem chodzę roznemlans aż łaskawie zaśnie chyba ze Malzon sie zajmuje Malutką bo duzy sobie poradzi czesciowo sam :-) buzka i dzięki za gratulacje :-)
OdpowiedzUsuńMoże jeszcze opracujesz swój system ;) No i trochę jest jednak inaczej jak masz dwójkę dzieci, pewnie to ogarnięcie zajmuje dwa razy więcej czasu. Powodzenia!
UsuńMargolka, myjesz już zęby i kupujesz spodnie w galerii, więc jest ok! :D Jak kiedyś urodzę, to chciałabym mieć takie podejście do dzieci jak Ty :)
OdpowiedzUsuńNo nie jest najgorzej :P
UsuńJeśli tego byś chciała, to jak najbardziej Ci tego życzę ;)
E tam zaraz egoistka ;) Zadowolona mama, to zadowolone dziecko i przy okazji zadowolony tata :D
OdpowiedzUsuńHaha, ładnie to podsumowałaś ;)
UsuńJest mu z Wami tak dobrze, że nie ma zamiaru przesypiać tych chwil...
OdpowiedzUsuńChyba Ci zazdroszczę...
Pozdrawiam
http://eksperyment-przemijania.blog.onet.pl/
Ale mógłby jednak spać odrobinę więcej :)))
UsuńPozdrawiam również!
I takie podejście powinny mieć wszystkie mamy :)
OdpowiedzUsuń:)) Mnie to na pewno poprawia samopoczucie
Usuń