Oczywiście ciągle trudno mi znaleźć czas na wszystko, na co bym chciała. Każdemu brakuje czasu, wiadomo. A ze mną jest jeszcze problem dodatkowy - ja po prostu za dużo bym chciała :) Mam głowę pełną pomysłów i jestem pełna chęci, ale czasu nie mam na realizację tego wszystkiego, za to mam bardzo absorbującego niemowlaka w domu :)
A w tym tygodniu nie miałam czasu jeszcze z innego powodu, mianowicie udzielamy się z Wikingiem towarzysko. Dwa razy w tym tygodniu pojechaliśmy na kilka godzin do Warszawy, gdzie ja mogłam porozmawiać z innymi mamami, a Wikuś "pobawić się" z innymi dziećmi.
Zaczęło się od tego, że od jakiegoś już czasu przymierzałam się do tego, żeby iść na spotkanie Klubu Kangura. Informację o nim znalazłam, kiedy szukałam czegoś na temat chust i pomyślałam, że mam ochotę zobaczyć, co to takiego ten klub. Napisałam do pani, która go zorganizowała i dostałam zielone światło. Jednego dnia mieliśmy szczepienie, innym razem byli u nas rodzice, ale tym razem wiedziałam, że MUSZĘ jechać, zwłaszcza, że po wyjeździe rodziców, znowu nie miałam najlepszego nastroju.
Kiedy dzień wcześniej chciałam jeszcze sprawdzić szczegóły dotyczące godziny i lokalizacji, zobaczyłam, że w tym samym miejscu (taka kawiarnia dla rodziców z dziećmi) odbywają się ogólnorozwojowe, umuzykalniające zajęcia dla niemowląt. Spojrzałam na termin - za dwie godziny! Zadzwoniłam szybko, żeby zapytać, czy są jeszcze miejsca i podjęłam spontaniczną decyzję, że jedziemy! Choć musiałam jeszcze nakarmić i ubrać Wikusia a dojazd zajął mi godzinę, zdążyłam, a nawet byłam pół godziny wcześniej, dzięki czemu miałam jeszcze chwilę, żeby zamówić sobie coś do jedzenia.
Zajęcia bardzo mi się podobały! Trwały 45 minut, grupa była mała - nie liczyłam dokładnie, ale tak z pamięci, wydaje mi się, że 8-10 par mama-dziecko. Podczas nich było śpiewanie, maszerowanie, tańczenie, rytmiczne klaskanie, tupanie oraz zabawy z akcesoriami w postaci kolorowych rurek i piórek. Warsztaty skierowane były dla maluchów od 0 do 12 miesięcy, ale kiedy tam weszłam okazało się, że Wikuś był najmłodszy, wręcz dużo młodszy od innych dzieciaków, bo tamte miały już powyżej pół roku (zazwyczaj około ósmego miesiąca). W pierwszej chwili byłam lekko zbita z tropu, zastanowiłam się, czy się nie pospieszyłam, ale zanim zdążyłam zwątpić na dobre bądź podzielić się tym zwątpieniem z kimkolwiek, pani prowadząca powiedziała, że absolutnie to są zajęcia również dla takich dzieci jak Wikuś, że dzieci bardzo szybko łapią rytm, melodię, muzykę i że im szybciej się je z nimi zapoznaje, tym lepiej :) Powiedziała tylko, że będę musiała uważnie obserwować synka, żeby w porę zareagować, gdy zobaczę, że ma już za dużo bodźców i wrażeń. A tymczasem Wikingowi się bardzo podobało! Oczywiście nie powiedział mi tego :P, ale po prostu od samego początku był bardzo spokojny, uważnie wszystkich obserwował - trzymałam go na rękach, kładłam przed sobą na brzuszku albo tak, że opierał się o moje nogi. Słuchał uważnie piosenek, patrzył na prowadzącą, obserwował inne dzieci, tańczył razem ze mną. Wszyscy byli pod wrażeniem, że dwumiesięczniak jest taki spokojny! Prowadząca wręcz nie mogła w to uwierzyć :) Dopiero po 35 minutach Wikuś trochę zastękał, więc odeszłam na bok i usiadłam na kanapie tuląc go - zmęczył się już tymi obserwacjami, bo szybko zamknął oczy. Ale pani go pochwaliła, że i tak długo wytrzymał - zwłaszcza, że dosłownie chwilkę po nim inne dzieci już też zaczęły się niecierpliwić i marudzić, a przecież były starsze.
Później wróciliśmy do domu. Byłam w doskonałym humorze! Bardzo się cieszyłam, że pojechałam :) Po pierwsze byłam zachwycona tym, że Wiking był taki grzeczny i uważny, a po drugie przyjemnie obserwowało mi się jak inne dzieci chwytają za kolorowe rurki, śmieją się z piórek fruwających w powietrzu, siedzą i raczkują - czyli robią wszystko to, o czym Wiking (i ja:)) na razie może tylko pomarzyć :) Już się nie mogę doczekać, kiedy i on taki będzie!
Następnego dnia pojechałam na spotkanie klubu i byłam jeszcze bardziej zachwycona! Tym razem Wikuś też był najmłodszy, ale była też jedna trzymiesięczna dziewczynka i Wojtuś z 1 stycznia, więc różnica była żadna :) Mogłam więc sobie porozmawiać z mamami, a także z dziewczynami w ciąży, które przyszły na spotkanie oraz z wzbudzającą zaufanie i sympatię prowadzącą. Znowu się wszyscy zachwycali zachowaniem Wikinga - choć ich stopowałam, bo wiedziałam, ze jak zacznę go wiązać w chustę to się rozwyje i się nie pomyliłam ;) Ale i tak usłyszałam, że mój maluch jest przeuroczy :) Byliśmy tam trzy godziny i podczas tego czasu pół godziny drzemał, 10 minut jadł i chwilkę płakać, ale przez pozostały czas znowu był bardzo spokojny i tylko uważnie słuchał i obserwował :)
Nawet sobie nie wyobrażacie, jak bardzo potrzebowałam takiego wyjścia! Spotkałam się z ludźmi - z innymi mamami, a jednocześnie spędzałam czas z Wikusiem i na pewno w jakiś sposób wspomagałam jego rozwój. Nie, nie jestem jedną z tych zwariowanych mamusiek, które chcą od urodzenia ustawić dziecko na starcie do wyścigu szczurów. Raczej chodzi o to, że jak wiecie, zawsze byłam osobą bardzo aktywną, nie znoszę bezczynności, nie umiem się nudzić, uwielbiam się uczyć, doświadczać nowości, spotykać się z ludźmi. I próbuję się tego trzymać również teraz jako mama - a że wykluczone jest raczej to, żebym spędzała czas tak, jak dotychczas - to szukam innych form aktywności. Jeśli przy okazji spędzam czas z dzieckiem i uczę go od małego takiego spędzania wolnego czasu, to tym lepiej. Czym skorupka za młodu nasiąknie i tak dalej... A inna sprawa, że jesteśmy tu sami, Wiking na co dzień będzie oglądał ciągle tylko mamę i tatę, to niech się oswaja z tym, że na świecie jest trochę więcej ludzi :P
Zamierzam uczęszczać na te spotkania! Nie mówię, że dwa razy w każdym tygodniu, ale na pewno w miarę możliwości regularnie. Czułam się na nich i po nich doskonale. Wikuś też wyglądał na zadowolonego. On po prostu jest takim typem "wizytowym", jak określiła go czwartkowa prowadząca. I to się naprawdę potwierdza już po raz kolejny, bo już Wam pisałam, że mały jest zawsze najgrzeczniejszy wtedy, gdy mamy gości oraz wtedy, gdy się wokół bardzo dużo dzieje. A kiedy jestem z nim sama, to dużo płacze i marudzi - pewnie mu nudno... Od samego początku tak było, od pierwszych dni! W szpitalu płakał, kiedy wszystkie inne dzieci spokojnie spały. Ale gdy tylko zaczynał się obchód - wszystkie dzieciaki w ryk, a Wikuś się uspokajał i z zainteresowaniem rozglądał się wokół! Położne wiele razy mówiły, że on jest typem towarzyskim i ciekawskim i że podobno tak zachowują się dzieci bardzo inteligentne. Wydaje mi się więc, że tego rodzaju spotkania nie zaszkodzą, a tylko będą miały na niego dobry wpływ. A do tego jeszcze mi poprawiają humor i powodują, że jestem mniej zestresowana, skoro i mały jest spokojny.
Cieszę się, że odważyłam się pojechać sama, mimo, że Franek był sceptycznie nastawiony (on z kolei nie jest typem szczególnie towarzyskim - tzn lubi się spotykać z ludźmi, ale nie lubi poznawać nowych). Nie dałam się jednak zniechęcić i potem nawet Franek zobaczył, że dobrze, że pojechałam.
I dodać jeszcze chciałam, że jechałam z wózkiem kolejką i metrem :P Prowadzące gratulowały mi kondycji (że już dwa miesiące po porodzie wyrwałam się z domu) i determinacji (przyjechałam z Podwarszawia i to jeszcze komunikacją miejską:)). A jak wychodziłam (na sali siedzimy boso) to jedna z nich (pani w sportowym ubraniu i adidasach) krzyknęła - i jeszcze na obcasach! :D
Wracając jednak do środków transportu - przyznaję, to trochę wyprawa, ale dałam radę! Wypróbowałam warszawskie windy i przetestowałam uprzejmość ludzi :) Co ciekawe do pomocy we wsiadaniu, czy wysiadaniu rwały się panie - pewnie dlatego, że same wiedzą, ile może ważyć wózek z dzieckiem :D A co do wind - tylko jedna na szczęście nie działała. Ale mam inne zastrzeżenie - jest na nich wyraźnie zaznaczone, że są one dla osób niepełnosprawnych, z wózkami oraz bardzo dużymi bagażami. Tymczasem korzystało z nich bardzo dużo osób "nieuprzywilejowanych", nie tylko starszych. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby nie to, że uważam, że jednak w takiej sytuacji powinny ustąpić miejsca osobom "wózkowym". A nie, władowały się do windy i dla mnie miejsca już nie wystarczyło :) I o mały włos się nie spóźniłam na kolejkę!
Miło czytać taką pełną energii i optymizmu notkę, chyba naprawdę znalazłaś dla Was fajny sposób na spędzanie czasu :)
OdpowiedzUsuń:) Mnie się miło ją pisało, choć na co dzień niestety tak optymistycznie nie jest.
UsuńChyba znalazłam, ale to było dopiero pierwsze podejście, mam nadzieję, że dalej też tak będzie :)
Tak trzymajcie i korzystacie. W mojej dziurze takich zajęć nie ma.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Fakt, to są uroki mieszkania w dużym mieście. Między innymi dlatego nie wyobrażam sobie powrotu do Miasteczka..
UsuńPozdrawiam również :)
Czuć po notce, że jesteś po tych spotkaniach radośniejsza i masz więcej energii :) na człowieka zawsze dobrze działa wyjście z domu i rozmowa z innymi ;) no i możesz też podpatrzeć zachowanie innych maluchów, do kogoś się odezwać ;) na plac zabaw jeszcze Wikinga nie zabierzesz, więc takie spotkania to dobra alternatywa ;)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, zdecydowanie czułam się dużo lepiej. Co prawda po czwartkowym spotkaniu trochę zeszło wieczorem ze mnie powietrze - pewnie nadmiar wrażeń i zmęczenie dały się we znaki, w dodatku miałam wyrzuty sumienia, czy nie przesadziłam, bo jak wracałam z kolejki to Wiking płakał, ale chyba był po prostu głodny... W każdym razie mimo wszystko nastroj bardzo mi się poprawił. Teraz czekam znowu na środę..
UsuńAle fajnie, że wybraliście się na takie zajęcia. Żałuję, że w małych miejscowościach jak nasza - jeszcze trzy lata temu - można było tylko o tym pomarzyć :)
OdpowiedzUsuńBardzo się z tego cieszę :) No i rzeczywiście w małych miejscowościach niestety bardzo rzadko są takie możliwości :(
UsuńŚwietny pomysł!
OdpowiedzUsuń:) Dzięki :)
Usuńrany Margolka Ty to jesteś nawet nie wiem jak to nazwać kobieta Heros ??? 2 miesiące po porodzie i targa z wózkiem po mieście na spotkania z obcymi :D
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że wpędzisz tu w deprechę inne młode matki :D
Zdecydowanie musiałam się wyrwać z domu, bo najpierw dwa tygodnie zamknięcia w szpitalu a później dwa miesiące w domu to zdecydowanie za dużo jak dla mnie :) Trochę się bałam tej wyprawy, ale strach ma wielkie oczy :) Nawet jestem z siebie dumna, że pół Warszawy tak przejechałam :P
UsuńAle z tą depresją to nie sądzę :) Tak, jak pisałam jakiś czas temu - mam wrażenie, że emocjami młodej matki to ja sobie radzę gorzej, bo na blogowisku (i czasami w realu) tendencja jest taka, że wszystkie kobiety są uskrzydlone macierzyństwem i zakochane w swoich "aniołkach". Albo po prostu nie chcą się przyznać do tego, że jest inaczej...
Ja aniołka też mam, tyle że temperamentnego i też jestem w nim zakochana (tyle, że nie musze o tym pisać :P). Ale nie boję się otwarcie mówić o tym, że jest mi ciężko. A pewnie też jest tak, że mnie przeszkadzają sytuacje, które dla innych matek są czymś naturalnym.
W każdym razie zmierzam do tego, że jest równowaga :D
Każdy z nas raz na jakiś czas potrzebuje wyrwać się z domu dla lepszego samopoczucia, najwyraźniej te potrzeby są ukształtowane już od pierwszych miesięcy;)
OdpowiedzUsuńDobrze, że w tej kwestii oboje z Wikingiem mamy zbieżne potrzeby :))
UsuńMyślę, że miał całe 9 miesięcy by poznać Twoje potrzeby od środka i ewentualnie nieco je przejąć;)
UsuńHmm, i to pewnie dla tego od pewnego czasu budzi się przed szóstą i ani myśli zasnąć! Zawsze mówiłam, że lubię rano wstawać, ale to było wtedy, kiedy planowałam te poranne dwie godziny poświęcić sobie a nie niemowlakowi :) Teraz ja próbuję leżeć i czytać lub udawać, że spię z nadzieją, że i on stwierdzi, że to jeszcze nie czas na wstawanie, ale nic z tego...
UsuńWidac ze lubi towarzystwo ;) Moze na codzien mu sie nudzi i potrzebuje wiekszej ilosci atrakcji ;)
OdpowiedzUsuńMi tez zawsze kobiety pomagaly wniesc wozek. Raz minelam pana na schodach ktory rozmawiala przez telefon, pozniej dogonil mnei na gorze i rzucil " z gdybym poczeala na dole jak skonczy rozmawiac to by mi pomogl wniesc wozek " ;p
Lubi, lubi. Też tak podejrzewam, że może mu się nudzić - mimo, że staram się go cały czas zabawiać (inaczej się nie da, bo płacze).
UsuńHaha, dobry facet! Nieźle :P
A dzisiaj właśnie mieliśmy taką sytuację- Franek zawsze po mnie przychodzi na stację, bo nie ma windy a podjazd jest bardzo stromy i szeroki i właściwie nie da się nim zjeżdzać - bezpieczniej jest wózek znosić. I zawsze oboje znosimy. A dzisiaj podszedł do mnie facet (na oko w naszym wieku) i poprosił mnie, zebym mu przytrzymała czasopismo które czytał (i zaznaczyła palcem stronę ;)) i on pomoże Frankowi. Miłe to było :)
No i dobrze, ja też nie lubię siedzieć w domu.
OdpowiedzUsuńJa też nie :)
Usuńpo to między innymi przychodzi wiosna - żebyś mogła z Wikingiem aktywnie spędzać czas:)
OdpowiedzUsuńJutrzenka
Całe szczęście, że się Wiking urodził w styczniu a nie w listopadzie na przykład :P
UsuńAle super pomysł ;) Zawsze to jakieś oderwanie od tej domowej codzienności a poza tym właśnie może zawrzesz dzięki temu jakieś nowe znajomości i później i Ty będziesz miała koleżankę w Warszawie i Wiktor będzie miał się z kim bawić i będzie Wam tam coraz bardziej raźniej ;)
OdpowiedzUsuńA co do tych zajęć muzycznych to świetna sprawa! I serio podobno fajnie wpływa to na dzieci (piszę o tym pracę licencjacką o muzykoterapii itp.), począwszy od relaksacji a kończąc na zwiększaniu wydajności mózgu i rozwoju inteligencji ;p Ogólnie jakby to moja bajka, więc ja takimi zajęciami byłabym zachwycona hehe ;))
A i jeszcze muszę Ci powiedzieć, że jesteś NIESAMOWITA, że tak sama z Małym przez pół Warszawy i to komunikacją miejską. Podziwiam ! ;)
Też myślę, że to bardzo dobry pomysł - i w tym tygodniu tylko się w tym utwierdziłam. Poznałam już mnóstwo fajnych dziewczyn. Nie mówię, że się z nimi zaprzyjaźniłam, ale sam fakt, że można z kimś życzliwym porozmawiać i wymienić się doświadczeniami to już dużo.
UsuńTak, ja też słyszałam wiele na temat tego, że to bardzo dobrze wpływa na dzieci. Co prawda, to nie był główny powód, żeby tam jechać, ale dodatkowa korzyść, mam nadzieję, że zaprocentuje.
Hehe, dzieki, ale naprawdę myślę, że ani trochę nie jestem niesamowita ;)) Co najwyżej zdeterminowana :P
Tak trzymaj!
OdpowiedzUsuńTaki mam zamiar ;)
UsuńTo sa zdecydowane plusy mieszkania w wielkim miescie :) Dobrze, ze sie wyrwalas z domu i poprawilas sobie tym samopoczucie. No, a Wikus widocznie dostosowuje sie do potrzeb mamy ;)
OdpowiedzUsuńLub w jego pobliżu :) To prawda.
UsuńTak, bardzo dobrze mi to zrobiło. I Wikusiowi chyba też :)
fajnie, że jest u was cos takiego:)
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie, uroki dużego miasta :)
UsuńPo prostu jaka mama, taki syn. Ty jesteś aktywna i towarzyska i widać, że Twój maluch odziedziczył to w genach. Wychodźcie do ludzi i bawcie się dobrze i małemu i dorosłemu odrobina rozrywki jest potrzebna :)
OdpowiedzUsuńMożliwe, ze masz rację i trochę się wdał we mnie :)
UsuńWow, podziwiam i popieram :)
OdpowiedzUsuńFajny pomysł, jeśli Tobie i na dodatek Wikingowi odpowiada spędzanie czasu w towarzystwie :)
OdpowiedzUsuńNie jestem zwolenniczką szaleńczego pędu za milionem zajęć dodatkowych dla dziecka, ale takie muzyczne brzmią zachęcająco, nawet dla malucha - szczególnie jeśli wezmę pod uwagę np. moje problemy z rytmem :P
Bardzo się cieszę, ze Wiking jest zadowolony z tych wypadów, ale to było naprawdę do przewidzenia, bo on bardzo dobrze się czuje kiedy jest wokół dużo ludzi i gdy coś się dzieje.
UsuńTak, ja też nie jestem za tym, żeby na silę posyłać dziecko wszędzie gdzie się da, pozbawiając go wolnego czasu. Ale z drugiej strony popieram stymulację i to, żeby nauczyc dziecko, że czas mozna spedzać na rożne sposoby, Po prostu trzeba znaleźć złoty środek.
A wiesz, że tam bywają osoby, ktore mają problem z rytmem, ale wcale się nie zrażają, i fajnie :)