I mamy maj. Tak, wiem, że już od pięciu dni, ale o tym właśnie pisałam poprzednio :) 1 maja zabrałam się za pisanie o maju, a wyszła mi z tego notka urlopowa. W każdym razie, nie wiem, czy pamiętacie, że zawsze kwiecień nie był dla mnie zbyt pomyślnym miesiącem. Nie żeby coś niedobrego się działo, ale jakoś zawsze wtedy dopadał mnie paskudny nastrój, dołek albo przynajmniej jakaś dziwna melancholia.
Zastanawiam się, czy ten zły urok kwietniowy się już skończył, bo już drugi raz nie było to dla mnie miesiąc szczególnie płaczliwy. Wręcz przeciwnie, był całkiem przyjemny, co zdecydowanie bardziej do niego pasuje, jako że to często pierwszy miesiąc, kiedy wiosna zaczyna być już widoczna, nawet jeśli temperatury nie sprzyjają.
Wraz z majem zaczął się mój ulubiony okres roku, trwający aż do końca października. Jak tak dalej pójdzie, to może wydłuży się on o miesiąc :) Zobaczymy, jaka będzie tendencja, bo jak wiadomo, jedna jaskółka wiosny nie czyni ;)
A tymczasem nadaję z Poznania! Plan był taki, że "majówkę" spędzamy we własnym sosie w Podwarszawie, w poniedziałek rano mamy wizytę u lekarza (to znaczy Wiking) a we wtorek wyruszamy. Ale wróciliśmy wczoraj od tego lekarza. I nagle mówię do Franka: "wiesz, co mi przyszło teraz do głowy? Co my tu dzisiaj będziemy robić? na walizkach chyba siedzieć. Może jak się postaramy, to dzisiaj wyjedziemy..." Franek na to, że też mu to przeszło przez myśl, ale ponieważ to ja jestem "szefową" :P nie śmiał proponować. Postawiłam tylko jeden warunek - musimy się ze wszystkim wyrobić, porządnie spakować i posprzątać, bo nie znoszę wracać do bałaganu.
Była godzina 11:30. O 15:10 wjeżdżaliśmy już na autostradę :) 3,5 godziny wystarczyło na: spakowanie mnie, Wikinga i Franka, wyprasowanie sobotniej części prania, umycie lodówki, podlanie kwiatów, dwukrotne nakarmienie Wikusia a także na ogarnięcie mieszkania na tyle, że będzie przyjemnie wracać i nie miałam poczucia, że czegoś nie zrobiłam. A Wiking nawet zaliczył dwudziestominutową drzemkę (co wiązało się z tym, że trzeba było go ululać, bo sam raczej nie zasypia niestety)
Ha! Na pohybel tym wszystkim, którzy uwielbiali raczyć nas swoim "zobaczycie że..."! W tym wypadku mieliśmy zobaczyć, że jak będzie dziecko to nie będziemy się ruszać z domu a nawet jeśli, to będziemy wiecznie spóźnieni. Yhy. To mi trochę brzmi jak samousprawiedliwianie się, bo tak się składa, że najczęściej słyszeliśmy to od brata Franka, a już Wam chyba parę razy wspominałam o tym, że zawsze trzeba czekać na niego i jego rodzinę. Oni nawet jak mają tydzień wcześniej zaplanowane, że wyjeżdżają w sobotę o 12tej, to wyjadą minimum dwie godziny później :) Nie mam pojęcia, jak to robią (chociaż Franek ostatnio obserwował ich w akcji i stwierdził, że to na pewno nie wina dzieci, bo one były już dawno spakowane, a rodzice coś się zebrać nie mogli) - i niech sobie robią, jak chcą, ale niech nie twierdzą (tzn szwagier głównie), że to jest normalne i wszyscy mają tak samo. Na najbliższym spotkaniu pochwalimy się naszym wyczynem :)
W każdym razie jestem z nas dumna. Potrafimy więc być spontaniczni nawet z dzieckiem. A ja potrafię być nawet mimo tego, że normalnie uwielbiam żyć według grafiku, poukładana i zaplanowana do granic możliwości. I że wydatki mam rozpisane i rozliczone w każdym miesiącu (hihi, Kasia, przypomniała mi się po prostu Twoja notka i po prostu musiałam to dodać :)) - znaczy się, że nie jest ze mną tak źle :D
To druga taka podróż Wikinga. Tym razem też dobrze ją znosił, choć zupełnie inaczej - ostatnio prawie całą drogę przespał. Teraz spał tylko jakąś godzinę (jechaliśmy trzy z kawałkiem) - w pozostałym czasie siedział całkiem spokojnie, ku naszej uldze. Parę razy oczywiście zdarzyło mu się stęknąć, ale go zabawiałam. I raz zatrzymaliśmy się, żeby go nakarmić i żeby mógł "rozprostować kości". Zaparkowaliśmy pod blokiem i mały ani razu nie włączył syreny. Później przez jakiś czas też nie i na początku rozglądał się tak samo, jak miesiąc temu w Miasteczku. Ale potem tak się rozpłakał, że długo musieliśmy go uspokajać. Pierwszy raz widziałam u niego taki rodzaj płaczu i wydaje mi się, że się po prostu przestraszył. Zupełnie inaczej reagował miesiąc temu. Zobaczymy jak będzie w niedzielę, kiedy przybędziemy do Miasteczka - bo albo jest po prostu starszy o miesiąc i inaczej odbiera otoczenie, albo przytłoczyło go to, że się tutaj wszyscy (łącznie z koleżanką teściowej, która akurat wpadła z wizytą) "rzucili"na niego, żeby się przywitać - mówiłam Wam, że rodzina Franka jest dużo bardziej wylewna i daleko jej do stoicyzmu mojej rodziny. Może się synek wdał w mamusię, która również woli, aby jej przybycie było traktowane jako coś miłego, acz nienadzwyczajnego? :) Zobaczymy...
Wizyta tu będzie intensywna, grafik już ustalony :)
wtorek - Juska
środa - Dorota
czwartek - Ala i R.; Ala obok Doroty była najlepiej poinformowana jeśli chodzi o ciążę i narodziny Wikinga, śmiała się, że narobiłam jej ochoty na dziecko :), jakieś dwa tygodnie po jego przyjściu na świat dowiedziała się, że sama jest w ciąży, więc jest jeszcze bardziej głodna wszelkich informacji na ten temat :)
piątek - Karola i jej dwuipółmiesięczna Jowitka
sobota - spotkanie rodzinne na działce u teściów
Do tego dojdą jeszcze koledzy Franka i wizyta w paru sklepach. Staraliśmy się rozplanować wszystko tak, żeby te spotkania wypadały na czas spaceru Wikusia, bo nie chcemy go atakować zbyt intensywnie każdego dnia inną ciocią albo wujkiem :) Niech będzie towarzyski, ale subtelnie - liczymy na to, że na dworze wrażenia się trochę rozmyją. Tak, czy inaczej będziemy obserwować - najwyżej wyjdę sama na spotkanie z koleżankami, choć oczywiście każda chce zobaczyć Wikinga :) I tak najbardziej boję się tej soboty - znowu ze względu na żywiołowość Frankowej rodziny. Ale damy radę :)
Jesteście super zorganizowani :) Miłego urlopu :)
OdpowiedzUsuńPo wczorajszym myślę, że całkiem nieźle ;)) Dziękujemy
UsuńTakiej spontaniczności mi właśnie brakuje, a była mi bardzo bliska. Jednak odkąd pojawił się nasz syn, jesteśmy lepiej zorganizowani, niż w czasach, kiedy jego nie było, co wprawia nas w niezłe zdziwienie, bo też nasłuchaliśmy się "zobaczycie, że...".
OdpowiedzUsuńCo do pakowania i organizowana wyjazdów doszłam do wprawy i też to potrafię zrobić szybko, o wiele szybciej niż jak zbierałam się sama, bez dziecka. W torbie dla synka mam nawet już spakowane rzeczy, które zawsze zabieramy, więc jest szybciej. No już z doświadczenia wiem co się przydaje, czego brać więcej, a co można sobie odpuścić. M. natomiast doskonale wie jak co ułożyć w bagażniku, by wszystko się zmieściło.
Jeśli chodzi o spotkania ze znajomymi czy innymi ludźmi niż nasza najbliższa rodzina, to zawsze mam jeszcze ten niepokój jak będzie takie spotkanie wyglądało, boję się że synek będzie płakał i nic dobrego z tego nie wyjdzie.
A co do sytuacji, w której pisałaś, że Wikuś płakał, bo mógł się przestraszyć zbyt wielkiej liczby osób na raz - myślę, że masz rację. Im dziecko większe, tym więcej do niego dochodzi, a taki bodziec mógł być dla niego zbyt bezpośredni. Czytałam, że dziecko w 3 i 4 miesiącu życia zaczyna "bać się" obcych.
My też jesteśmy lepiej zorganizowani, choć wszyscy się dziwią (w sumie łącznie ze mną :P), że można być jeszcze lepiej zorganizowanym, niż ja byłam :D
UsuńJa pakować się nigdy nie lubiłam i nie lubię nadal :P Więc idzie mi to opornie zawsze, ale okazuje się, że nawet opornie nie znaczy wolno :)
Ja już przeżyłam kilka sytuacji, w której się Wiking rozpłakał - bo tak naprawdę nigdy się nie wie, kiedy to może nastąpić (oczywiście można przypuszczać, ale i tak potrafi zaskoczyć) Wiadomo, że nie jest to komfortowe i stresuje, ale jednak potrzeba wyjścia z domu była u mnie zbyt silna. Chociaż akurat na samym spotkaniu to problemu nigdy nie ma, jeśli już to po drodze.
W trzecim miesiącu nie było w ogóle problemu. Może teraz go "dopadło", zobaczymy jeszcze, jak się zachowa u mnie w domu. Ale ogólnie myślę, ze to nawet nie kwestia tego, ze się przestraszył obcych, bo regularnie widuje całkiem sporo obcych twarzy na tych spotkaniach, ale nie jest wtedy tak w centrum zainteresowania. Myślę, że to własnie kwestia intensywności bardziej niż nawet ilości osób.
Twój szwagier i jego rodzina przypomina mi pod kątem tego wiecznego spóźniania mojego brata i bratową!;-) I to nie wina dzieci..
OdpowiedzUsuńUdanego urlopu!
:) "Nasi" właśnie zawsze dziećmi się tłumaczą. Tzn nie tyle winią dzieci za spóźnienie, tylko mówią, że przy dzieciach tak jest, bo nie da się niczego przewidzieć i w spokoju ogarnąć itp. Najgorsze jest to, że otoczenie też ich w ten sposób usprawiedliwia.
UsuńDziękuję :)
O jaka super organizacja ;) I grzeczne podróżujące dziecko ;) Faaajnie macie, Wasz urlopowy plan brzmi baardzo obiecująco ;) Tak więc miłego urlopowania!!! ;D
OdpowiedzUsuńI jest jeszcze jedna rzecz w tej notce, która baaardzo przykuła moją uwagę ;D Córeczka Karoli - Jowita, serio? ;D To takie rzadkie imię, dlatego zawsze się cieszę jak widzę, że ktoś tak jeszcze daje na imię dziecku ;))
Sama jestem pod wrażeniem, że tak sprawnie nam poszło ;) I oby nam Wiking w niedzielę tak samo podróżował. Dziękujemy :)
UsuńTak, serio :) Wygrała z Tamarą i jeszcze jakimś tam innym imieniem, nad którym się zastanawiali. Ja oczywiście pomyślałam o Tobie :)
No oby! Ale wierzę w niego, Wikuś po rodzicach chyba lubi podróżować hehe
UsuńHa! To tymbardziej mi miło. ;)) I z tego co pamiętam jak pisałaś tu na blogu, urodziła się jakoś też w okolicach moich urodzin, jak nie w moje? Bo pisałaś chyba, że termin miała 14stego tak? ;D
Bawcie się dobrze :) z tym spóźnianiem się, to bardzo przypomina mi moją siostrę i jej męża. Jak mówią 12.00 to trzeba dobre 3 godziny dołożyć :)
OdpowiedzUsuńEch, wkurzające jest to.
UsuńTy jesteś moją organizacyjną "miszczynią" po prostu :)
OdpowiedzUsuńAle coś mi się wydaje, że szwagier sam jest niepozbierany, a dziecko jest tylko wymówką.
Haha ;) Miło mi ;)
UsuńWłaśnie mnie się też tak wydaje..
udanego urlopu i ładnej, wiosennej pogody
OdpowiedzUsuńJutrzenka
Dziękujemy!
Usuńudanego urlopu :))
OdpowiedzUsuńCieszę się, że jesteście tak dobrze zorganizowani i spontaniczni ! :)
Dzięki :)
Usuńteż się cieszę ;)
Podobno im więcej człowiek ma obowiązków tym lepiej potrafi się zorganizować :) miłego wypoczynku
OdpowiedzUsuńTak, to na pewno!
UsuńDziękujemy
Nigdy nam dzieci, nawet całkiem małe, nie przeszkadzały w przybywaniu gdziekolwiek na czas. Ale my jesteśmy genetycznie hiperpunktualni...
OdpowiedzUsuńNam póki co też nie - nawet wtedy, gdy w ostatniej chwili wyskoczyła "awaria". Nigdzie się jeszcze nie spóźniliśmy. nie wiem, czy jesteśmy hiperpunktualni, ale na pewno z tych, co raczej przychodzą pierwsi, niż ostatni.
UsuńUdanego wypoczynku!
OdpowiedzUsuńP.s jak ja nie znoszę się spóźniać! Wolę zawsze być gdzieś wcześniej i poczekać niż się spóźnić. Szanuję czas zarówno swój jak i innych dlatego każde spóźnienie wyprowadza mnie wręcz z równowagi.
Dziecko jest dobra wymówka przy tych spóźnieniach, pewnie, przy maluchu są czasami jakieś nieprzewidziane sytuacje Ale przecież nie za każdym razem, gdy trzeba przybyć gdzieś na czas.
Naprawdę jak ktoś chce to może się zorganizować i przybyć na czas. Czy to sam, czy z dzieckiem. I Wy jesteście tego świetnym przykładem :)
Dziękujemy :)
UsuńTeż nie znoszę się spóźniać! Oczywiście różne są sytuacje i bywa, że coś staje na przeszkodzie punktualności, ale jestem wtedy bardzo zdenerwowana.
Dokładnie, nie za każdym razem, a poza tym nam się już parę razy zdarzyło, ze tuż przed wyjściem małego trzeba było np przebrać i i tak się nie spóźniliśmy. Też myślę, że to kwestia zorganizowania i dobrej woli. A także chyba właśnie szacunku dla innych
Kiedy ktoś mówi „zobaczysz, jak będzie”, to aż się prosi, żeby udowodnić, że nieprawda, wcale tak nie jest. :)
OdpowiedzUsuńDzieci to pretekst. Chyba że rzeczywiście wcześniej byli punktualni i dopiero wraz z dziećmi im się zmieniło, ale na ogół spóźnialscy ludzie mają taką skłonność niezależnie od okoliczności. Widzę po sobie i po wielu ludziach z rodziny i otoczenia. A jeśli ktoś nie widzi, że powinien popracować nad punktualnością, tylko usprawiedliwia się zewnętrznymi warunkami, to nic się nigdy nie zmieni.
Podziwiam zorganizowanie. Umiem się szybko spakować, ale nigdy mi się nie chce szybko zbierać do wyjścia, gdy po drodze jeszcze trzeba sprzątać, zawsze mnie to męczy, denerwuje i zniechęca. :P