Wczoraj o godzinie 8:30 miałam już pozmywane naczynia z dnia poprzedniego, wyprane i powieszone pranie oraz "przeleciany" internet ;) Wiking właśnie zażywał pierwszej drzemki na balkonie, zabezpieczony moskitierą, żeby żadne robactwo po nim nie łaziło. Dzień rozpoczęliśmy bardzo wcześnie, bo już o 5:30. Ani mnie, ani Wikingowi nie chciało się już spać, więc wstaliśmy. Ja nie czułam potrzeby odespania wczesnej pobudki, ale mały jak widać tak.
Korzystałam jeszcze przez jakiś czas z tej chwili dla siebie a później, kiedy Wikuś się obudził, położyłam go na macie, gdzie zajął się swoimi zabawkami i gimnastyką a ja prasowałam. Potem przełożyłam go do łóżeczka, gdzie rozmontował karuzelę :) A kiedy się znudził, pobawiłam się trochę z nim, poczytałam mu, po czym udaliśmy się do kuchni, gdzie tłumaczyłam mu, jak się robi zupę koperkową z ryżem. Mały leżał w wózku (na poduszce, bo denerwuje się, że nic nie widzi, a siedzieć jeszcze nie potrafi) i obserwował jak obierałam warzywa, wrzucałam ryż itp. Uważnie słuchał instrukcji i powiedział, że następnym razem już będzie umiał ugotować ją sam - o ile dobrze zinterpretowałam jego gaworzenie w odpowiedzi na moje pytanie: "No to co, już wiesz, jak się robi tę zupę?" :)) Później poszliśmy nastawić drugie pranie, ale to już było zbyt męczące, czy też nudne dla synka, bo udał się na drugą, króciutką drzemkę.
Trzecią, nieco dłuższą zaliczył popołudniu na spacerze. A później, aż do wieczora zabawiał się na macie. Ja miałam kolejną porcję prasowania, więc Franek położył się obok niego, żeby się z nim pobawić, ale szybko okazało się, że tym razem synek za nic miał towarzystwo. Tatuś więc udał się do kuchni zmywać po obiedzie, później zajął się kilkoma pracami zleconymi przez mamusię a na koniec skorzystał z okazji, że Wiking nadal był zajęty sobą i wszedł pod prysznic oraz się ogolił. Przez cały ten czas (łącznie prawie dwie godziny) Wikuś przewracał się z brzuszka na plecy i odwrotnie, wymachiwał swoimi zabawkami, ciągnął za te powieszone na macie i czołgał się do tych, które umieszczone były nieco dalej. Ja, zajęta prasowaniem, zerkałam na niego kątem oka i tylko od czasu do czasu podchodziłam, żeby coś zagadać, uśmiechnąć się, podać coś do rączki. Wygląda na to, że nasz mały synek pobił kolejny rekord "samozajmowania się".
Potem go wykąpaliśmy i położyliśmy do łóżeczka. Zasnął w ciągu dziesięciu minut.
Wczoraj zrobiłam tak dużo rzeczy w domu, że wieczorem byłam już naprawdę zmęczona fizycznie! Chyba odwykłam :D Zazwyczaj rozkładałam to sobie na więcej dni, ale ostatnio szkoda mi czasu.
Franek zrobił mi masaż pleców i poszedł spać, a ja poczytałam jeszcze trochę przed snem i przed 22 zgasiłam światło. Obudziłam się dopiero po ponad sześciu godzinach (nie pamiętam kiedy ostatni raz spałam tyle czasu nieprzerwanie! chyba przed ciążą, bo w ciąży latałam na siku regularnie około 1-2 w nocy :)). Spojrzeliśmy ze zdziwieniem na siebie z Frankiem (który wstawał do pracy), bo była czwarta, a Wiking dopiero zaczął się budzić na jedzenie, a przecież zasnął już przed 20!
Położyłam Wikusia obok i zaczęłam karmić zastanawiając się nad tym, jak dziwnie się czuję, że całą noc przespałam bez tego malutkiego ciałka obok siebie :) Karmiąc i myśląc o tym, że po tych ośmiu godzinach snu będzie miał już dość i dzisiaj dzień rozpoczniemy jeszcze wcześniej, powoli zapadałam w sen. Obudziłam się w pełni wypoczęta o 6:30. Nie wiem kiedy zasnął synek (zazwyczaj jest tak, że on sobie je a ja śpię :)), ale ostatecznie spał jeszcze godzinę dłużej ode mnie.
Zaczęliśmy więc kolejny dzień... Mamy 11:00. Wiking już ma za sobą przewracanki na macie i godzinną drzemkę. Ja sprzątanie i dłuugą notkę :) Teraz lecę do synka a za godzinę jedziemy do Warszawy na zajęcia dla maluchów.
Nie obiecuję, że jutro notki znowu nie będzie, bo ta dzisiejsza jest właściwie wstępem do innej, a nawet do całego "cyklu dla zainteresowanych" (wyjaśnię później :)). Ale nic nie poradzę na to, że ostatnio ciągle mi się chce pisać i ciągle mam o czym (i to wcale nie tylko o Wikingu myślę, choć siłą rzeczy jego jest najwięcej :)). A myślałam, że jak się Dzieciak pojawi, to mnie tu będzie mniej :)
No to teraz będzie już z górki bo dokonaliście czegoś ważnego- nauczyliście Wikinga, że może się zająć sam sobą i krzywda mu się nie stanie. Wiele kobiet tego nie potrafi i potem mają dwulatka z którym nawet do toalety musza chodzić, bo są nieodrywalne od rodziców. Wróze Wam dobrą przyszłosc:P
OdpowiedzUsuńUważam, że wiele zależy od tego jaki charakter ma dziecko.
UsuńA ja, że najwięcej zależy od wychowania i to już od pierwszych dni.
UsuńPrzede wszystkim od wychowania. Ale w wieku 3-4 miesięcy trudno jest jeszcze coś wytłumaczyć takiemu dziecku, więc wiele zależy od tego, jakie ono jest - czy spokojnie z natury, czy raczej niecierpliwe bądź nerwowe. Szczególnie w kwestii samozabawiania się, bo o to mi tutaj głównie chodzi.
Usuńżeby wychowywać nie trzeba tłumaczyć. Tak naprawde wychowuje sie od pierwszysch dni życia, mimo, że wydawac by sie mogło, ze dziecko za małe, by coś rozumiało. Ale już od pierwszysch dni buduje się w nim przyzwyczajenia i pewne rytuały, dzięki którym albo młodzi rodzice ułątwią sobie życie albo skomplikują.
UsuńJeśli już od pierwszysch dni uczy się dziecko, że bywa chwilami samo, że to potem nie ma histerii, ze matka czy ojciec oprocz lulania dziecka i zabawiania go, maja tez inne obowiazki, chocby prozaiczne typu obiad, sprzatanie, mycie naczyn. Dla dziecka wtedy to, ze bawi sie na macie na przyklad jest czymśnormalnym, a matka obok prasuje cz robi cokolwiek innego. Ale jesli juz w tych pierwszysch dniach zycia matka i ojciec są tylko na wyłącznosci dziecka, to zaczyna ono sie do takiej sytuacji przyzwyczajac i nie dziwi mnie to, ze potem konczy miesiac trzy czy pol roku i jest dzieckiem, które samo nie bedzie nawet przez chwilę. Bo niby jak miało się tego nauczyć? Zaznaczam tylko, że nie mam na mysli tego, zeby noworodka zostawiac na godziny samego, ale zeby dla dziecka bylo czyms naturalnym, ze zostaje na chwile samo w pokoju, bo przeciez matka tez musi isc sie umyc, zjesc cos itd.
UsuńZgadzam się z Tobą, bo akurat z wychowaniem dzieci mam do czynienia na co dzień. Jestem przeciwniczką uzależnienia od siebie dziecka. Miałam tu na myśli jedynie to, że jednym rodzicom jest łatwiej nauczyć dziecko pozostać samemu, bo mają " łatwiejsze" dziecko, a innym trudniej, bo to dziecko temperamentne, które żąda uwagi częściej, niż inne.
UsuńTo ja też się z Tobą zgadzam. Ale jednoczesnie myślę, że każdy może tego dokonać, z mniejszym lub większym trudem:)
UsuńOwszem :-)
UsuńDzięki wróżko Izo, mam nadzieję, że Twoja przepowiednia się sprawdzi :))
UsuńW każdym razie, ja też się zgadzam- z Wami obiema- bo najwięcej zależy od wychowania i wprowadzenia pewnych nawyków, a z kolei od dziecka pewnie zależy na ile łatwo będzie jakieś rozwiązanie wprowadzić.
Chociaż akurat Wiking jest według mnie tym "trudniejszym", o czym tu pisałam. W każdym razie na pewno nie takim standardowym i dlatego właśnie tym bardziej jestem dumna z tego, że wiele rzeczy zwyczajnie udało nam się go nauczyć. Na przykład samodzielnego zasypiania - bo to wymagało od nas dużo cierpliwości, samozaparcia i konsekwencji. A inne dzieci zasypiają same ot tak :)
Do wielu rzeczy oczywiście po prostu dorósł i niektórych nie daloby się go nauczyć np. dwa miesiące temu, bo protestował, ale konsekwentnie próbowaliśmy. Z tym zostawianiem go, żeby się zajął sam sobą to zresztą próbowaliśmy od urodzenia w jego momentach aktywności. Kiedy płakał, to go braliśmy i zabawialiśmy, ale kiedy siedział grzecznie, to mu na to pozwalaliśmy, żeby się nauczył, ze samemu też może być fajnie :)
Hmm... ja i brat mieliśmy tych samych rodziców, a byliśmy w tej kwestii bardzo różni. Sposobu wychowania niestety nie porównam, na pewno gdy on się urodził, już byłam na świecie ja i mniej ludzi wokół do pomocy - a jednak mnie można było zostawiać samą bezproblemowo (mama mogła leżeć w szpitalu, a ja nie tęskniłam :P, do sanatorium też mogłam jechać bez obaw), a u niego w wieku kilku lat ciągle była histeria. Z kolei w dorosłym życiu to on jest bardziej samodzielny i niezależny. Czyli wychowaniem pewnie można coś poprawić albo zepsuć, ale stawiałabym raczej na indywidualne właściwości osobnika. :)
UsuńWiadomo, że osobowość jak najbardziej ma znaczenie, bo w przeciwnym wypadku dzieci tych samych rodziców zawsze byłyby takie same :)) Ale jednak jak najbardziej uważam, że wprowadzanie pewnych zachowań i nawyków jak najwcześniej (ale oczywiście nie na siłę) przynosi efekty. Osobowość jest też trochę kształtowana przez zachowania rodziców mimo wszystko :)
UsuńSzacun dla Wikinga, że potrafi tyle czasu zająć się sam sobą. Będzie miał bogate wnętrze :-)
OdpowiedzUsuńNa to liczę :P Mam nadzieję, że wda się w mamusię, bo ja też raczej nigdy się nie nudziłam ;))
UsuńO, taki dzień to przyjemność, reklama rodzicielstwa :)
OdpowiedzUsuńHaha, kto by pomyślał, że u mnie takowa będzie :D
UsuńPomyślałam sobie właśnie, tak czytając tę notkę, że takie niemowlę to ma klawe życie: mata, przewracanki, zabawa, spanie, jedzenie pod nosem... Tak to można żyć, hehe ;-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Haha, słuszne spostrzeżenie ;) Też sobie myślę, że całkiem fajne to życie.. Chociaż przypuszczam, że jak Wiking na nas patrzy to sobie myśl - ale oni mają fajne życie! Chodzą na dwóch nogach, nie muszą się czołgać i w dodadku jedzą, co chcą, a nie co im dają!
UsuńNawet naj, najukochańsze dziecię nie powinno być pępkiem świata. Najważniejsi są rodzice. I tego trzeba nauczyć, brawo, Małgoś!
OdpowiedzUsuńDzięki :) Zgadzam sie, że nawet nasz kochany Wiking pępkiem świata nie powinien być, dlatego uczymy go, że jak najbardziej jest częścią naszego swiata, ale nie jego centrum :)
UsuńTaki synek to skarb :)
OdpowiedzUsuń:))
Usuń