Jeszcze bardziej niż kiedyś uwielbiam weekendy. Dlatego, że mogę spędzić cały dzień z Wikingiem i to jest naprawdę piękne. Trudno mi uwierzyć w to, że jeszcze nie tak dawno temu, tak wyglądał mój każdy dzień. To tak trochę w nawiązaniu do mojej niedawno napisanej notki - ja już nie pamiętam tego, co było dwa, trzy miesiące temu i czuję się, jakby to było inne życie! :)
Cieszę się bardzo każdą chwilą z synkiem i staram się wykorzystać ją na maksa. Nadal wracam myślami do tamtych dni sprzed kilkunastu tygodni i gratuluję sobie w duchu umiejętności doceniania chwili, którą wtedy miałam! Mogłabym przecież dzisiaj być w nieco innej sytuacji - mogłabym myśleć, że miałam tyle okazji, żeby spędzać czas z Wikingiem, miałam go dla siebie każdego dnia niemal non stop, że miałam również czas dla siebie i byłam panią swojego czasu, a nie zauważałam tego i dopiero, gdy to wszystko zostało mi zabrane, dostrzegłam ten istotny brak. Mogłabym wspominać gorzkie myśli z tamtych miesięcy, a niewiele jest gorszych rzeczy od ciągłego poczucia, że tylko przeszłość była fajna, tylko że widać to dopiero po fakcie. Na szczęście zamiast tego mam słodkie wspomnienia sielanki tamtych dni z drugiego półrocza życia Wikinga. Bo fakt, czasami myślę sobie, że może za mało doceniałam te pierwsze miesiące, że skupiałam się nie na tym, co trzeba i że teraz zrobiłabym wszystko inaczej. Ale na szczęście to dotyczy tylko początków, jeśli chodzi o resztę - niczego bym nie zmieniła, pamiętam wiele momentów, kiedy rozmyślałam o tym, jak mi dobrze. Doceniałam tamte chwile i starałam się z nich brać jak najwięcej, skupiając się na tym poczuciu szczęścia, które zostawało mi, kiedy odsuwałam na bok wszystkie niepokoje.
Dzisiaj z kolei przemknęło mi przez myśl, że teraz też cieszę się z naszej teraźniejszości. Cieszę się, że mam weekendy z Wikingiem, ale jednocześnie odczuwam satysfakcję i zadowolenie z faktu, że chodzę do pracy. Naprawdę dawno już nie potrafiłam skupić się na teraźniejszości i jej doceniać. Najpierw ciągle rozmyślałam o tym, co było i nie mogłam pogodzić się z tym, że już tak nie jest. Potem ciągle poganiałam czas, żeby ruszył do przodu, żeby już była przyszłość - ta lepsza oczywiście. I wciąż się czymś martwiłam. Nie twierdzę, że teraz zniknęły wszystkie nasze problemy, ale na razie czuję większy spokój. Zastanawiam się, czy to nie jest też zasługa Wikinga i tego, że trochę zmieniło mi się myślenie, ale na takie wnioski chyba jednak jeszcze trochę za wcześnie.
***
Trochę dzisiaj czasu "zmarnowałam". Wiking miał tylko jedną drzemkę, ale za to trwającą ponad dwie godziny. O 10:00 położyłam go w łóżeczku i podałam mu trochę mleka, a on po wypiciu po prostu się odwrócił z pleców na brzuch i zasnął. Byłam pewna, że za chwilę się obudzi, więc nie zabierałam się za nic poważnego. Trochę posprzątałam w kuchni - ale bez zmywania, żeby się nie tłuc, przygotowałam sobie drugie śniadanie, potem ogarnęłam z wierzchu łazienkę i... dalej nie pamiętam. Posnułam się trochę po domu, aż w końcu usiadłam na podłodze*, i pogrążyłam się w lekturze książki. Nie był to więc czas tak zupełnie zmarnowany, ale trochę wyrzucam sobie, że nie zabrałam się za nic bardziej konkretnego - a to wszystko wina braku planu :) Nie miałam kiedy zastanowić się nad tym, co chciałabym w ten weekend zrobić i ostatecznie skończyło się na tym, że sobie bimbałam. Ale chyba raz na jakiś czas po prostu trzeba :) Po dwóch godzinach, mimo wciągającej fabuły, zaczęłam się już nawet trochę nudzić - no bo ile ten Wiking może spać? :)
*Na podłodze, bo już od dłuższego czasu "normalnie", czyli na fotelach, czy wersalce możemy sobie posiedzieć co najwyżej wieczorem :) W ciągu dnia siedzimy lub leżymy z Wikingiem na podłodze. Kiedy przeniesiemy się wyżej, on też się wdrapuje, a to nie jest dobry pomysł, bo w tym pokoju mamy trochę niefortunnie poustawiane meble i jak już się Wikingowi uda wleźć na fotel na przykład, to na tym nie poprzestaje i chce wleźć na regał, a w najlepszym wypadku coś z niego ściągnąć. Prawdę mówiąc, to nie pamiętam, kiedy ostatni raz Wiking się bawił na podłodze, a ja siedziałam na wersalce - ale chyba jakieś pół roku temu :P Niemniej jednak, muszę stwierdzić, że całkiem polubiłam podłogę, całkiem tam przytulnie :) Zwłaszcza, kiedy dzisiaj w mój kącik zajrzało słońce.
***
Wiking ma od paru dni małe problemy brzuszkowe. Dzisiaj w nocy musieliśmy go przewinąć. Franek i tak już wstawał do pracy, więc nie odłożyłam Wikinga do łóżeczka, tylko położyłam go obok mnie i cieszyłam się jego bliskością. Zasnął od razu, a ja jeszcze chwilę się wierciłam i rozmyślałam o różnych sprawach. Nie wiedzieć kiedy, odpłynęłam i moje ciało, trochę bezwolnie, postanowiło zmienić pozycję. Zerwałam się nagle (zdziwiona tym niezaplanowanym i nieuświadomionym do końca ruchem), bo niechcący kopnęłam Wikinga kolanem w pupę :) Nie zrobiło to na nim wrażenia, ale pomyślałam sobie, że już naprawdę odzwyczaiłam się od spania z nim w jednym łóżku, bo kiedy to było normą, to potrafiłam całą noc przespać niemal bez ruchu - nawet w niezbyt wygodnej pozycji - a i tak się wysypiałam :) Niemniej jednak fajnie było obudzić się o 7:20, otworzyć oczy i zobaczyć uśmiechniętą mordkę Wikinga :)
***
Coraz więcej myśli poświęcam środowemu wyjazdowi, zwłaszcza, że szykuje się naprawdę jakaś niezła gala. Koleżanka z działu nawet fryzjera dla nas załatwia na czwartkowy wieczór. Chyba więc jednak będę musiała wziąć tę kieckę, o której myślałam ("mała czerwona") - tylko problem w tym, że parę miesięcy temu, zostawiłam ją w Miasteczku. Moi rodzice oczywiście mogą ją przywieźć, bo przecież przyjeżdżają, żeby wesprzeć Franka podczas mojej nieobecności, ale nie wiemy jeszcze, czy dadzą radę dojechać jeszcze we wtorek. Jeśli nie, to chyba się Franek będzie musiał w środę pofatygować i mi ją przywieźć do biura. Najpierw bowiem jedziemy do pracy i dopiero około 16 wyjeżdżamy nad Zalew Zegrzyński do hotelu, w którym ma się odbywać konferencja. Chyba zaczynam być trochę podekscytowana. Na początku nie byłam zbyt entuzjastycznie nastawiona do tego wyjazdu, dość szybko jednak dostrzegłam jego plusy. Teraz się cieszę, ale jednocześnie trochę obawiam, bo nie mam pojęcia, czego się spodziewać, choć informacje otrzymane w piątek trochę rozjaśniły mi w głowie. Odczuwam więc teraz mieszankę radosnego oczekiwania, i podekscytowania, ale też i niepokoju. Cóż, za tydzień będzie już po wszystkim. Ciekawe, jakie będą moje wrażenia.
***
Mogłabym tak dzisiaj płynąć i płynąć z uzewnętrznianiem się, bo dzień był długi - miałam więc dużo czasu na przemyślenia różnej maści. Ale teraz już czas się położyć, zwłaszcza, że oba moje chłopaki już smacznie śpią :) Dobranoc!
znając z opowieści takie konferencje i niestety znając tzw integracyjne wyjazdy w mojej pracy niestety nie jestem dobrej myśli ... mam nadzieję jednak, że nie będzie tak jak wydaje mi się, że będzie
OdpowiedzUsuńPojęcia nie mam, co chcesz przez to powiedzieć, że nie jesteś dobrej myśli, ani do czego się odnosisz :)
UsuńJa też najróżniejsze historie słyszałam o takich wyjazdach, niemniej jednak uważam, że swój rozum mam i najwięcej zależy ode mnie
miałam na myśli sprośne zachowania i nie na miejscu po wypiciu morza alkoholu i to już w drodze na miejsce owego wyjazdu. Dlatego ja na wyjeździe integracyjnym u mnie z pracy byłam dosłownie raz jeden jedyny z jakieś 11 lat temu i nigdy więcej.
Usuńaaaaaaa i dopowiem tylko, że średnia wieku u mnie w pracy wynosi 40 kilka lat i jest mało facetów natomiast o wiele młodsza kadra ponoć ma jeszcze gorsze pomysły bo z tego co słyszałam w Warszawie na tych imprezach dochodzą do alkoholu mocniejsze narkotykowe używki. Tak więc mam nadzieję, że Twoi współpracownicy bawią się na poziomie
UsuńJa na miejsce będę jechać samochodem służbowym razem z moją koleżanką, która jednocześnie jest moją bezpośrednią przełożoną, więc nie spodziewam się niczego strasznego w drodze :)
UsuńNatomiast jeśli chodzi o sam pobyt - na pewno nie liczę na to, że wszyscy będą trzeźwi i grzeczni, bo wyobrażam sobie, na co może być stać niektórych, zresztą wiem, że mają już swoje plany. Ale przecież nie jest powiedziane, że muszę w tym uczestniczyć :) Zresztą tam będzie ponad 200 osób, więc pewnie będą też tacy, którzy zachowają się kulturalnie. To zresztą nie jest typowy wyjazd integracyjny tylko konferencja służbowa firmy podczas której będą omawiane dotychczasowe wyniki i przedstawiane kolejne kroki. Nie mam złudzeń, że będzie grzecznie i tylko profesjonalnie i może sie zdarzyć, że bedę zniesmaczona, ale z drugiej strony nie zakładam najgorszego, bo w zasadzie nie mam ku temu powodów.
A jeszcze chciałam spytać - rozumiem, że takie wyjazdy u Was są dla chętnych?Czy po prostu już żadnych nie organizowano?
UsuńW tym wypadku to jest obowiązkowy wyjazd - zamiast do pracy jedziemy tam.
Trudno mi mówić o średniej wieku, ale chyba będzie jakieś 35-40. Na pewno ludzie będą chcieli się zabawić i odreagować. A w jaki sposób, to się pewnie okaże, więc teraz nie mam co gdybać.
tak, tak u nas są dla chętnych. I bywają po 2 rocznie i to różne raz to jest wyjazd na grzyby, raz jakieś kajaki a czasem chodzenie po górach albo kulig. Ale niezależnie od nazwy kończą się tak samo a potem przez kilkanaście tygodni krążą po biurach opowieści kto kiedy gdzie i z kim co nawywijał. Nie mam ochoty tego oglądać ani o tym słuchać więc już nie jeżdżę. Zresztą z mojego 11 osobowego działu jeżdżą od czasu do czasu jedynie 2 osoby ale dlatego, że obie lubią zalać się poza domem w trupa.
OdpowiedzUsuńTo są wyjazdy w godzinach pracy, czy weekendowe? Pytam, bo właśnie zawsze słyszalam o takich wyjazdach na weekend.
UsuńJa nie wiem, jak będzie tu, wie tylko, że na jeden cały dzień mamy zaplanowane wszystko od porannej konferencji, poprzez warsztaty aż do wieczornej gali, którana pewno przynajmniej częściowo ma być oficjalna.
Na pewno nie chcę nikogo usprawiedliwiać, bo nie znam tych ludzi, a z tego co słyszałam, na pewno popijawa też bedzie. Ale też nie chcę wrzucać wszystkich do jednego wora.
W każdym razie mnie zależy tylko na tym, żeby cokolwiek się tam nie działo, nie miało jakiegoś bezpośredniego wpływu na mnie. Nie chcę się z góry źle nastawiać.
weekendowe przeważnie sobota z niedzielą z noclegiem.
UsuńNie chciałam Cię straszyć tylko po prostu jeszcze nie słyszałam, żeby komuś się te wyjazdy podobały komuś kto nie jest imprezowiczem :)
Mam nadzieję, że u Ciebie chociaż będziesz mogła spędzić ten czas z osobami, które podejdą do niego tak jak Ty. Najgorzej jak się jest samemu w otoczeniu imprezowiczów.
Pewnie będzie ok. Nie ma co się źle nastawiać ale nie powiem, że jestem już teraz ciekawa relacji :)
Nie odczułam tego jako straszenie. Może prędzej jako prorokowanie :D Ale kto powiedział, że nie jestem imprezowiczką? :))
UsuńA tak serio - teraz już z tego wyrosłam, więc rzeczywiscie nie jestem, ale przecież jeszcze dwa lata temu wybywałam z Dorotą na całą noc tańcowania :) Teraz mam ochotę nie tyle się zabawić, co zrelaksować i na moment oderwać od kieratu.
Dlatego pytałam czy to wyjazdy opcjonalne - bo jeśli tak, to zakładam, że chętni jadą na nie w konkretnym celu, szczególnie jeśli mają nawet ochotę poświęcić na to weekend :) Przyznam, że gdyby to było w weekend, to byłabym mocno wkurzona - a tak jest mi bez różnicy. Co prawda muszę poświęcić środowe i czwartkowe popołudnie, ale za to w piątek prawdopodobnie będę wcześnie w domu.
Też mam nadzieję, że znajdę tam towarzystwo dla siebie. Nie tyle nawet chodzi o to ile kto będzie pił, tylko żebym w ogóle czuła się dobrze a nie skrępowana i nie na miejscu.
Podłoga, skąd ja to znam? :) Chociaż kanapę mamy dosyć nisko, a Franek potrafi z niej schodzić, to i tak wygodniej nam na dywanie ;) Ostatnio wyciągnęliśmy materac z ramy łózka, bo będzie nam tak wygodniej, a odkąd Fran zasypia tarzając się po całym łóżku, bałam się o jego bezpieczeństwo. Poza tym rano, kiedy się obudzi schodzi sobie na podłogę i się bawi, a mama jednym okiem jeszcze drzemie :P
OdpowiedzUsuńO wyjazdach integracyjnych słyszy się wiele. Byłam na kilku i zawsze mi się podobało, mimo, że czasy imprez już dawno za mną. Myślę, że to zależy od ludzi. Wiadomo, że może nie być fajnie, kiedy wszyscy wokoło zaleją się w trupa, bo co to za rozrywka. Poza tym, jeśli dla kogoś to okazja do "spuszczenia się ze smyczy" i puszczenia hamulców, to tylko o nim świadczy. To też dobra okazja do obserwacji. Życzę Ci, żebyś wróciła zadowolona :)
Myślę o tym, co napisałaś na początku notki, o tym czerpaniu ze wspólnego czasu razem z dzieckiem, zarówno jeszcze na macierzyńskim, jak i po powrocie do pracy. Ja też staram się ten okres doceniać, bo wiem, jak szybko mija czas i już za kilka miesięcy może mi tego bardzo brakować, choć do pracy z drugiej strony chcę wrócić. Po prostu te dwie rzeczywistości tak diametralnie różnią się od siebie. A co najgorsze, zmieniają się z dnia na dzień, bo przecież stopniowo do pracy się nie wraca, dlatego to często taki szok dla kobiet, nie mówiąc już o dzieciach. Czasem warto sobie uświadomić takie proste, banalne i oczywiste rzeczy i już wszystko wygląda inaczej.
Wiking jak najbardziej potrafi schodzić ze wszystkich mebli, tylko chodzi właśnie o to, że dla niego żadna wysokość nie jest problemem i wdrapuje się wszędzie, nawet na stół albo na regał :) I Wiking ze dwa razy spadł nam z łóżka przez sen, ale to było już dość dawno,chyba jeszcze latem. Potem przysuwalismy jego łózeczko jako barykadę albo Franek przynosił poduszki z kanapy z drugiego pokoju. Teraz też sam sobie rano schodzi, ale ja i tak muszę iść za nim, bo on dobrze wie, co może robić, kiedy ja nie widzę i są to oczywiście wszystkie zakazane rzeczy, jak wspomniane włażenie na stół :)
UsuńDlatego właśnie za dużo nie chcę gdybać, bo nie mam pojęcia, czego się spodziewać i nie mam pojęcia, jak zachowają się ludzie. Zwłaszcza, że to nie jest taki typowy wyjazd integracyjny (prawdziwe spotkanie integracyjne działu mamy zaplanowane dopiero na początek marca), tylko właśnie bardziej delegacja. Ja po prostu mam nadzieję, że nie będę musiała robić niczego na siłę i już będę zadowolona :) Dzięki.
Tak, jak napisałam, cieszę się, że nie miałam z tym problemu, żeby doceniać tamte chwile. Naprawdę jeszcze dzisiaj pamiętam prawdziwą radość, jaką czerpałam z tamtych dni. A z drugiej strony właśnie cieszę się bardzo, że w sumie właśnie nawet nie przezyłam takiego szoku, o którym wspominasz. Mimo, że zmiana była gwałtowna, przeszłam przez nią raczej bezboleśnie - a Wiking chyba jeszcze lepiej to zniósł, bo zachowuje się tak, jakby żadnej zmiany nie było :) I jakoś tak nawet wcześniej też nie zdążyłam się za bardzo zestresować i przejąć tym, że wracam do pracy, bo tylko jeden dzień dołka z tego powodu zaliczyłam od razu po tym, jak dowiedziałam się, że dostałam pracę, a potem już pochłonęły mnie inne sprawy i ani się obejrzałam, minął mój ostatni miesiąc w domu.