*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 17 lipca 2013

Szczęśliwa siódemka, czy kryzys siódmego roku?

Moglibyśmy świętować po raz siódmy. Ale ze względu na okoliczności, świętowanie jednak nie odbędzie się, bądź po prostu zostanie odroczone.
Dzisiaj wieczorem mija dokładnie siedem lat odkąd się z Frankiem poznaliśmy i w zasadzie odkąd jesteśmy razem - nie bawiliśmy się w żadne podchody. Skoro zaiskrzyło, to nie było się nad czym specjalnie zastanawiać, od razu zaczęliśmy się spotykać, z założeniem, że zawsze można się z tego wycofać :)
Po siedmiu latach okazuje się, że już nie można. To zabrnęło zdecydowanie za daleko i nie ma odwrotu :P

Tak się zlożyło, że tę siódmą rocznicę obchodzimy w okolicznościach niespecjalnie sprzyjających  - w odleglości 300 kilometrów od siebie. W dodatku za chwilę zbliżymy sie do rekordu niewidzenia się (który wynosi 12 dni - nie licząc czasu, gdy mieszkałam w Hiszpanii:)), bo Franek przyjedzie dopiero w sobotę, a więc dnia jedenastego. A może nie? Może to są właśnie okoliczności sprzyjające? Bo pozwalają przyjrzeć się niektórym rzeczom z lekkim dystansem, dzięki któremu pewne sprawy są bardziej zauważalne. Bo coś nam udowadniają. Bo dają nam pewne doświadczenia, które na pewno nas czegoś nauczą.
Jednym słowem - da się przeżyć. Odległość w dobie polskich busów za 20 zł, pociągów intercity, które w dwie godziny przewożą nas z jednego miejsca do drugiego oraz nieograniczonej ilości darmowych minut, wcale nie jest aż tak dokuczliwa. Zwłaszcza, że czas płynie bardzo szybko. A całkiem fajne są te codzienne, kilkudziesięciominutowe rozmowy przez telefon, ta ekscytacja i radość, gdy zbliża się moment ponownego spotkania, nawet sama myśl, że kiedyś to minie i jak to będzie fajnie, znowu być razem na co dzień.
Oczywiście, że nie chcielibyśmy żyć tak zawsze. To jest rozwiązanie tymczasowe. Nawet teraz byśmy tak nie żyli, gdyby nie to, że zmusiła nas do tego sytuacja. Ale zmierzam do tego, że chociaż nasze "rozstanie" trwa już ponad dwa miesiące, to nie zrobiło nam żadnej krzywdy. Więź między nami nie rozluźniła się, nie zaczęliśmy mieć każde swoich spraw, nie zaczęliśmy się kłócić więcej. Generalnie znosimy to wszystko całkiem dobrze.Niemniej jednak mam ogromną nadzieję, że to jest ostatnia nasza rocznica, którą spędzamy mieszkając osobno.

To teraz pytanie, jak w tytule - szczęśliwa siódemka, czy kryzys siódmego roku? :P
Prawdę mówiąc, po tym wszystkim, co za nami - lub sądząc po tym, z czym musimy mierzyć się teraz, nie wyobrażam sobie żadnych kryzysów :) Nie chodzi oczywiście o to, że nasze życie będzie teraz usłane różami, a my będziemy sobie funkcjonować w sielskim związku bez żadnych spięć i kłótni. Na pewno jeszcze wiele trudności przed nami, ale po prostu nie widzę powodu, dlaczego nie mielibyśmy sobie z nimi razem poradzić? Gdybyśmy się mieli rozstać, to naprawdę, mieliśmy ku temu mnóstwo okazji i powodów - kto czyta od początku, ten wie ;) Ale te siedem lat poświęciliśmy na pracę nad nami i naszym związkiem. I myślę, że się opłaciło.
Zresztą muszę przyznać, że nasz związek wydaje mi się z dnia na dzień coraz lepszy. Bez porównania z tym, co było jakieś trzy, cztery lata temu. Nie tęsknię też jakoś szczególnie za tymi emocjami, które są zawsze na początku. Przyznaję, motyle w brzuchu i flirt są fajne, ale nie zamieniłabym się. Nie wróciłabym do tamtych czasów kosztem tego, co jest teraz, bo zdecydowanie bardziej cenię sobie to, jak dobrze się znamy, jak swobodnie czujemy się w swoim towarzystwie, jak wiele złych i dobrych doświadczeń nas łączy. Lubię też naszą rutynę i wcale nie uważam, że jest nudna i szkodliwa dla naszego związku - wręcz przeciwnie, myślę, że wspólne rytuały, powszedniość, czy banalne czynności, jeszcze bardziej nas umacniają. Uczucie, które nas teraz łączy jest inne niż na początku, ale wolę tę głębię i złożoność, od największych motyli :) Nie oddałabym tej zażyłości i przywiązania za nic w świecie. Robimy razem zakupy, sprzątamy i sprzeczamy się o to, kto po której stronie łózka będzie spał. Ale przy tym nadal wybieramy się na randki, dostaję róże bez okazji, dzwonimy do siebie w ciągu dnia - ot tak, żeby chwilę porozmawiać o niczym (to również za czasów, kiedy po pracy widzieliśmy się w domu). Codziennie słyszę wiele ciepłych słów. A w dodatku ostatnio kilka razy miałam okazję się przekonać, że Franek staje po mojej stronie, nawet jeśli nie do końca się ze mną zgadza - co oznacza, że mogę liczyć na jego wsparcie.
Myślę, że całkiem dobrze sobie radzimy, a ponieważ wygląda na to, że z roku na rok jest coraz lepiej między nami, to rokowania na przyszłość są całkiem niezłe. Stawiam, - a przynajmniej mam nadzieję - na tę szczęśliwą siódemkę...