*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

sobota, 28 lutego 2009

Nie tak powinny się kończyć książki...

Cholipa, to się wkurzyłam!!! Właśnie skończyłam czytać książkę. Od paru dni trudno mi się było od niej oderwać, tak naprawdę wszystko wyjaśniło się dopiero na ostatnich pięciu stronach. Zresztą nawet nie wszystko. A wkurzyłam się, bo był tam również wątek miłosny. Opis pięknego uczucia, miłość i pierwszy raz… Wszystko było pięknie, aż tu nagle głupie nieporozumienie i po wszystkim. Do końca myślałam, że jednak się wszystko ułoży, miłość zwycięży i okazało się, że owszem miłość zwyciężyła, tyle, że tych dwoje zakochanych zakochało się szczęśliwie w kimś innym. No i sobie będą dwie pary żyły długo i szczęśliwie. I nikogo nie obchodzi zawiedziona czytelniczka, która liczyła na inny happy end. Nie tak powinny się kończyć książki. Niby szczęśliwie, a jednak… Ale z drugiej strony pomyślałam sobie: samo życie… W życiu chyba wcale nie tak często się zdarza, że pierwsza miłość jest tą ostatnią… Sama byłam w kilku związkach, aż się sama sobie dziwię, że w ciągu dziesięciu lat „dorobiłam się” aż tylu byłych chłopaków:) Ale cóż, kochliwa to ja byłam :) Chociaż wiele razy to nawet nie była miłość, tylko zauroczenie. A tak naprawdę, przed Frankiem, kochałam dwa razy. Kochałam szczerze i tak samo mocno za każdym razem.  Los jednak stwierdził, że z tej mąki chleba nie będzie. Pocierpiałam parę lat. A dziś z czystym sercem mogę stwierdzić, że się wyleczyłam z tamtych miłości. Czyli można… Mało tego, można szczęśliwie zakochać się w kimś innym i planować z nim życie. Więc dlaczego tak mi żal tej Julki i Konrada?  Zakochali się w sobie niemal od pierwszego wejrzenia, a chyba jeszcze szybciej im przeszło. No, ale tak właśnie bywa w życiu… Więc dlaczego ze złością zatrzasnęłam książkę, mimo iż każdy bohater znalazł swoją drugą połówkę? Może nad każdą miłością trzeba chwilkę zapłakać? A może po prostu nie tak powinny się kończyć książki? :)

czwartek, 26 lutego 2009

Dziesięć razy cztery

Już jakiś czas temu otrzymałam od Stokroteczki zaproszenie do wzięcia udziału w zabawie w cztery. Musiałam trochę odczekać gorący okres, a potem wszystko przemyśleć i oto nadszedł dzień spowiedzi:)
4 miejsca w których mieszkałam:
1. Kiedy byłam mała razem z rodzicami mieszkaliśmy u rodziców mamy, razem z jej bratem. Ehh, muszę przyznać, że to były czasy sielskiego dzieciństwa:) W czasach liceum z powrotem się tam przeprowadziłam. Niestety babci już nie było prawie dziesięć lat… Mieszkałam przez trzy lata z dziadkiem i wujkiem. Do dzisiaj wiem, że tam także jest mój dom.
2. Po kilku latach mieszkania z rodzicami, moi rodzice wreszcie mogli pójść na swoje i przeprowadzili się do miasteczka oddalonego o 11 km od domu dziadków. Tam mam swój własny pokój.
3. Na trzecim roku studiów dostałam stypendium i wyjechałam na pół roku na studia do Hiszpanii. Mieszkałam w Cordobie. Mieszkanie było tragiczne :)Nigdy więcej w takich warunkach!
4. Od pięciu lat mieszkam w Poznaniu w wynajmowanym mieszkaniu. W pokoju mieszkam z Dorotą. Lokatorka drugiego pokoju zmienia się co dwa lata i aktualnie jest nią Ela :)
4 miejsca które zwiedziłam:
Obieżyświatką to ja nie jestem, aczkolwiek udało mi się zwiedzić już dużo niesamowitych miejsc. Zarówno w Polsce jak i za granicą. Miejsca, które najbardziej zapadłymi w pamięć:
1. Toledo
2. Malaga
3. Gołuchów
4. Ostrów Lednicki.
Trudno wybrać akurat te cztery. Zdecydowałam się na nie, bo zwiedzałam je z ukochaną osobą. Wtedy zupełnie inaczej się wszystko odbiera…
4 miejsca w których chciałabyś się znaleźć:
1. Australia od zawsze:)
2. Salamanca, Barcelona i inne miasta hiszpańskie, na które ostatnio nie starczyło czasu
3. Gdańsk.Koniecznie z Frankiem.
4. A najbardziej to bym chciała mieć możliwość bycia w dwóch miejscach jednocześnie– w Poznaniu i w swoim domu rodzinnym:)
4 zawody które wykonywałam:
Tutaj się nie popiszę:)
Przez jakiś czas byłam „ciałem pedagogicznym”: korepetytorką i nauczycielką. A od kilku lat jestem księgową. Ale tak obiektywnie patrząc na zakres moich obowiązków jestem:
1. księgową
2. asystentką szefa
3. kadrową
4. osobą rozliczającą magazyn
Jest cztery?Jest :D
4 ulubione seriale/ programy TV:
Telewizji za dużo nie oglądam, więc tak naprawdę wymienię to, co w ogóle oglądam :D
1. Gotowe na wszystko
2. Teraz albo nigdy
3. Superniania
4. You can dance
Tak naprawdę na miano „ulubionej” zasługują pozycje pierwsza i trzecia, druga była,ale się skończyła :)
4  filmy, które mogłabym oglądać i oglądać
W zasadzie nie wiem. Są filmy, które na długo zapadają mi w pamięć, ale i tak po jakimś czasie bledną… Dlatego trudno mi się zdecydować, ale niech będzie
1. Szkoła uwodzenia
2. Shrek
Ostatnio jestem zafascynowana:
3. Mamma Mia
4. Ciekawy przypadek Benjamina Buttona – świeży film, na którym niedawno byłam w kinie,ale zrobił na mnie niesamowite wrażenie!
4 ulubione książki:
1.Błękitny zamek – Lucy Maud Montgomery. Mogłabym czytać i czytać. Po Polsku i w oryginale. Jak trzeba będzie to po Chińsku też:P
2. Szkarłatny płatek i biały- Michael Faber.
3. Piąta pora roku – Dana Łukasiewicz.
4. Znajda – Judith Stanton

4 ulubione potrawy:
Tu się wyłamię. Jest mnóstwo rzeczy, które uwielbiam jeść. Nie dam rady wybrać czterech. Dlatego wymienię drobiazgi, bez których nie mogłabym żyć :D
1. Żelki i gumy rozpuszczalne
2. Zielony groszek – taki w strączkach. Pożeram go kilogramami
3. Lody Kaktusy
4. Słonecznik, ale taki, który trzeba wydłubywać z kwiatka :)

4 potrawy których nie zjem za nic na świecie:
Nie chcę się zarzekać, bo kiedyś myślałam, że w życiu nie wypije mleka inie zjem szpinaku, a teraz całkiem mi smakują:) Napiszę po prostu czego bardzo nie lubię:
1. Zielona pietruszka – zawsze ją wydłubuję. Wiem że to nieeleganckie,ale nie jestem w stanie tego zjeść
2. Białko z jajka. Wyjadam tylko żółtko :)
3. Korzeń pietruszki i selera. Nie ma szans.
4. Oliwki. Próbowałam się przekonać. Nie da rady.

4 rzeczy które robię wchodząc do Internetu:
1. Sprawdzam pocztę
2. Wchodzę na blogi, swój i Wasze
3. Czytam wiadomości z kraju i świata
4. Czytam wiadomości z Poznania
Hmm, a teraz trudny orzech do zgryzienia. Kogo by tu nominować… ? Do zabawy zapraszam Izoldę, Orchilotos, Nikki26, Sylwię, Martynę, Vanillę i każdą inną osobę, która ma na to ochotę :) Chętnie poczytam.

wtorek, 24 lutego 2009

Drinkujemy

Notka miała być o czymś innym. Miała być zabawa w cztery. Ale muszę to przenieść na inny dzień. Podkoziołek pokrzyżował mi plany. Tak w Poznaniu nazywają się ostatki. Co prawda ostatki to już sobie zrobiłyśmy z Dorotą w zeszłym tygodniu, ale tak jakoś wyszło, że dzisiaj tak lajtowo robimy ciąg dalszy :) Zaczęło się od tego, że Franek postanowił mnie gdzieś zabrać. Nie chciało mi się nigdzie iść, ale on stwierdził, że idziemy, bo inaczej znowu będę mówić, że mnie nigdzie nie zabiera i sama będę chodzić na imprezy. Hihi, przejął się tą moją wyprawą zeszłotygodniową. Poszliśmy do kawiarni. Mieliśmy zjeść jakieś lody i wypić drinka. Ale jak sobie policzyliśmy ile nas to wyjdzie, zjedliśmy tylko lody. I poszliśmy do sklepu. W mieszkaniu, jak to w mieszkaniu studenckim znajdzie się prawie każdy rodzaj alkoholu :)  Musieliśmy tylko dokupić pozostałe akcesoria. Franek postanowił zabawić się w barmana i muszę przyznać, że to co wymieszał wyszło całkiem dobre :) Właśnie sobie popijam martini z wódką, spritem, sokiem grejpfrutowym, brzoskwiniowym i cytryną :) Tylko parasolek nam brakuje. I jeszcze do tego jesteśmy tacy niegrzeczni, że Dorocie nie daliśmy się uczyć. Pojutrze się broni, ale jak spróbowała „Frankodrinka” to sobie odpuściła na dzisiaj. Eee tam, i tak się obroni. I będę miała magistra od fikołków na sąsiednim łóżku :P Ale w końcu ostatki to ostatki. Musimy się pozbyć tych resztek, które mamy w barku ;) No więc.. eee nie wiem jak to się mówi, wesołego podkoziołka??? :D

niedziela, 22 lutego 2009

Mądrości piwne

I jeszcze taka próbka naszych złotych myśli przy tym piwku. Dorota w czwartek ma obronę i tak sobie kombinuje, jakby się wszelki wypadek zabezpieczyć:
- Kurdę, do spowiedzi bym poszła…
- To ja pójdę z Tobą. W środę jest Popielec to może będą spowiadać.
- No ale to trzeba by do kościoła iść.
- … ??? No raczej…
Po chwili:
- Ale ja jeszcze poprzedniej pokuty nie odmówiłam.
- No to odmów.
- A masz książeczkę?
- Nie… W internecie sobie poszukaj.
- Tylko nie pamiętam, którą litanię miałam odmówić.
- Odmów wszystkie. Na wszelki wypadek.
A potem:
- Ty kurde, patrz jak w tym roku fajnie wypada – Środa Popielcowa w środę!
Chyba najwyższa pora iść spać :D

Wybyczona

Pojechałam na weekend do domu. Pierwszy raz od czerwca pojechałam pociągiem, bo warunki na drogach były tak kiepskie, że wolałam wsiąść do pociągu, wyciągnąć książkę i nie przejmować się żadnym błotem pośniegowym, możliwością wpadnięcia w poślizg i takimi tam. Cóż, przygoda niesamowita :P I pomyśleć, że przez prawie pięć tak jeździłam kilka razy w miesiącu, a na pierwszym roku nawet co tydzień :) Cztery godziny w zatłoczonym pociągu. A z powrotem na dodatek jeszcze przesiadka. Zaliczyłam dzisiaj i opóźnienie 20 minutowe, i siedzenie w przedsionku na torbie, z braku miejsc oczywiście, i brak światła oraz przegrzany przedział. Jednym słowem wszystkie możliwe atrakcje jakie zapewnia PKP :D Ale i tak nie było źle. Przynajmniej sobie poczytałam i powspominałam stare dobre(?) czasy bezsamochodowe. A w domu się wybyczyłam jak nigdy! Jak się w czwartek pakowałam to przygotowałam sobie notatki, podręcznik, artykuły do przetłumaczenia, słówka i całą resztę. Po czym wzięłam tylko Claudię, i dwie książki do poczytania. Pomyślałam sobie, że w ten weekend odpoczywam. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Wczoraj trochę pomogłam w sprzątaniu a tak poza tym czytałam, spałam, snułam się po domu, bawiłam się z psem a na koniec obejrzałam dwa filmy. Jak ja to lubię:) A na zakończenie tego leniwego weekendu poprosiłam Franka o lekki masaż (kurczę coś mnie kość ogonowa ostatnio boli, za dużo siedzę chyba, ma ktoś pomysł co z tym zrobić?:), a teraz leżymy z Dorotą do góry brzuchem i sączymy piwko. No dobra, nie leżymy tylko jesteśmy w pozycji półsiedzącej:) Ja piszę a ona drapie się po głowie. Chwilo trwaj :D
Ps. Wyobraźcie sobie, że Franek tego pączka nie pamięta! A wydawał się już rozmawiać ze mną całkiem sensownie – zdaje się, że po prostu lunatykował :D

piątek, 20 lutego 2009

Zjadł mi pączka!

A wczoraj zaszalał Franek. Umówił się już dawno z kolegami na oglądanie wczorajszego meczu. Wiedziałam od dawna, że czwartek ma zarezerwowany, przyjęłam to ze spokojem i nie miałam nic przeciwko. Wieczorem widzieliśmy się jeszcze przez chwilkę. Był już po kilku piwach, ale humorek mu dopisywał i ogólnie było pozytywnie. Wybierał się z kolegami na miasto. Ja chyba jeszcze po tej swojej imprezie nie odespałam, więc położyłam się wczoraj dość wcześnie. Spałam jak zabita i nagle ze snu wybudził mnie telefon. W pierwszej chwili nie wiedziałam co jest grane, myślałam, ze to budzik, a że ostatnio jak wstaję o 6:30 na dworze jest już szaro, zdziwiłam się, że za oknem jeszcze zupełnie ciemno. Wtedy dotarło do mnie, że to nie budzik. Była 4:30, dzwonił Franek. I jakby nigdy nic: „cześć kochanie” A potem zaczął przeklinać na swoich kolegów. Że już są skończeni, że więcej z nimi nie będzie wychodził, że to, że tamto. Potem oświadczył, że zaraz do mnie przyjdzie. Uświadomiłam go, że jest środek nocy dla niektórych – na przykład dla Doroty, która śpi obok. Ale jemu to nie przeszkadzało. W końcu się zgodziłam, bo mi się wydawał taki biedny i miałam wrażenie, że potrzebuje przyjść. Przyszedł. Dla mnie był bardzo miły, na kolegów nadal psioczył. Pomogłam mu się rozebrać i przemawiałam do niego jak do dziecka, żeby tylko nie wchodzić w żadne dyskusje. Dorota, która oczywiście już nie spała, stwierdziła, że respect dla mnie za załatwienie sprawy z takim opanowaniem :) Położyłam Franka do łóżka i sama też się położyłam. Oczywiście ze spania już nici. Przeczekałam do 6:30 i wstałam. Został mi jeszcze jeden pączek z dnia wczorajszego i miałam zamiar go skonsumować, ugryzłam, po czym do kuchni wpadł Franek, zabrał mi tego pączka, zjadł go i poszedł spać. No zeżarł mi moje śniadanko no! Nie było wyjścia pojechałam do pracy na głodnego :) A teraz Dorota mi melduje, że Franek śpi. Niedobrze, bo miał mi załatwić jedną sprawę bardzo ważną i jak go nie dobudzimy to będzie problem.
Chyba pierwszy raz się zdarzyło, że Franek przyszedł kompletnie pijany i się nie pokłóciliśmy… Może faktycznie się przejął tym, co mu powiedziałam po Sylwestrze, bo zachowywał się słodziutko. Ja też starałam się z nim nie dyskutować, bo i tak byśmy się nie dogadali. Ale martwię się tym, że on jak pije, to po prostu musi się z kimś pożreć. I zrobił awanturę kolegom. Franek po prostu nie umie pić, nie wie kiedy przestać i to jest jego największy problem. A potem nie panuje nad tym co robi :( Ciekawe co powie jak już się obudzi…
W każdym razie ja mu awantury na pewno nie zrobię. Nawet pocieszny był :) I szkoda mi go było jak tak opowiadał, ze koledzy stanęli nie po jego stronie, tylko po stronie koleżanki (w ogóle to poszło o pierdołę), taki biedny :) Ale pączka mu nie daruję no!

środa, 18 lutego 2009

Totalne odmóżdżenie

No to sobie wczoraj zrobiłam odmóżdżanie z prawdziwego zdarzenia. Przysiadłyśmy sobie wczoraj z Dorotą przy browarku. Najpierw jednym, potem drugim, a potem poszłyśmy na miasto. Kurdę, dawno się tak nie bawiłam. No normalnie, aż się nie da powiedzieć inaczej, jak po prostu za…iście:)  Dawno tak nie wypoczęłam psychicznie i fizycznie. Najpierw trafiłyśmy do klubu z salsą, ale akurat był tam kurs salsy,  trochę tam posiedziałyśmy, wypiłyśmy piwko, ale miałyśmy ochotę potańczyć, więc się zmyłyśmy. I trafiłyśmy do klubu z karaoke. Spędziłyśmy tam ze dwie godziny, śpiewałyśmy, wygłupiałyśmy się, a potem poznałyśmy paru ludzi i razem poszliśmy do innego klubu i nareszcie parkiet był nasz. I to dosłownie. Miałam wrażenie, że robimy furorę :) Tak dobrze się bawiłyśmy, że się kompletnie zatraciłyśmy w tym tańcu, a dookoła nas zrobiło się kółeczko :) Poznałyśmy dużo fajnych facetów. Ale bez obaw, wszyscy byli weryfikowani pod względem kandydatów na facetów dla Doroty, ja robiłam tylko za przyzwoitkę :D Naprawdę bawiłam się świetnie. Do domu trafiłam o 5… Ledwo zamknęłam oczy a już je musiałam otworzyć. I tak sobie pofolgowałam, bo wstałam dopiero o 6:50… Do roboty dojechałam jeszcze pod wpływem, ale ciii :) Cały dzień byłam zgonem. Ale kaca nie miałam, tylko zmęczona strasznie byłam. Ale warto było poświęcić się dla takiej świetnej zabawy. Tylko biedny Franuś… Nie mógł zasnąć, bo denerwował się, że jeszcze mnie nie ma. Wiedział, że nie miałam ze sobą telefonu. Myślałyśmy, że około drugiej już będziemy w domu a tu nam się o trzy godziny przedłużyło. A on kręcił się, czekał, o 4 nawet poszedł  do nas, żeby sprawdzić, czy na pewno jeszcze nie wróciłyśmy. Dopiero jak zobaczył przez okno, że wróciłyśmy, położył się. Biedny… Chociaż drugiej strony w końcu zobaczył jak to jest, bo przeważnie to ja na niego czekam i się denerwuję. Ale mimo tych nerwów, nie robił mi żadnych wymówek i cierpliwie słuchał, jak opowiadałam o tym jak się świetnie bawiłam. Tak, tego mi było trzeba…

sobota, 14 lutego 2009

Walę tynki...

…i to niemal dosłownie, bo już prawie walę głową w ścianę, z której zapewne tynk by się posypał :) A wszystko przez to, że zżerają mnie nerwy przed dniem jutrzejszym. Już mam dość tej prezentacji, tyle razy ją powtarzałam. Ale z drugiej strony wiem, że nie umiem jeszcze tak jak powinnam. Poza tym mam jeszcze test ze słownictwa na tych zajęciach i też nie jestem super przygotowana. Najchętniej to bym się teraz teleportowała tak na jutro na godzinę 10, kiedy już będzie po wszystkim :)
A jeśli chodzi o dzień dzisiejszy, to chyba się potwierdziła moja wczorajsza teza. Poszliśmy dzisiaj z Frankiem coś zjeść do jednej z galerii handlowych. Ludzi było mnóstwo, w kinie takich kolejek jeszcze chyba nigdy nie widziałam. Ale mimo, iż myślałam, że te wszystkie pary będą działać mi na nerwy, sama siebie pozytywnie zaskoczyłam :) Byłam do tych ludzi całkiem przychylnie nastawiona, fajnie było tak popatrzeć na te wszystkie pary. A może zawsze ich tyle, tylko dzisiaj się jakoś bardziej w oczy rzucały? :) W każdym razie Walentynki chyba naprawdę mi nie przeszkadzają :)

piątek, 13 lutego 2009

Kiczowato, słodko i nieszkodliwie :)

Tak się dość długo zastanawiałam nad tym, co ja właściwie myślę o tych całych Walentynkach. I wymyśliłam, że chyba jednak, w przeciwieństwie do Halloween, mi nie przeszkadzają. Jeśli chodzi o Halloween uważam to za nieprzyjemną, niesmaczną i w ogóle niezabawną imprezę. Natomiast Dzień Zakochanych… Cóż, kiczowate – na pewno, skomercjalizowane – jak najbardziej, ale… jest coś słodkiego w tym wszystkim. 

Oczywiście łatwo z tą słodkością przesadzić, aż człowieka zemdli jak patrzy na te wszystkie czerwone serduszka, zakochane zwierzątka na kartkach i witrynach sklepów i na wszystkie obściskujące się pary. Ale tak naprawdę – okazja jak każda inna, żeby wyjść razem, spędzić wspólnie trochę czasu. Tak naprawdę te wszystkie pary w większości i tak by ten czas ze sobą spędzały, a że zrobią to wszystkie w ten sam dzień i często w tym samym miejscu? Mnie to aż tak bardzo nie przeszkadza. A z drugiej strony, dla wielu nieśmiałych osób to może być jakiś pretekst, żeby się wreszcie odważyć i chociaż tę głupią, kiczowatą kartkę z jeszcze bardziej kiczowatym wierszykiem wyśle… To zawsze miłe. 

Kiedy byłam w ósmej klasie podstawówki dostałam kartkę walentynkową. Nie pierwszą i nie ostatnią, ale to była jedyna kartka, której nadawcy nie znałam. To znaczy starałam się jakoś po charakterze pisma rozpoznać i nic… Po kilku latach, trzech zdaje się znowu dostałam kartkę, to była kartka od mojego kolegi z klasy z podstawówki. Odnowiliśmy wtedy kontakt i zaczęliśmy się spotykać na stopie przyjacielskiej. To znaczy ja tak myślałam, bo okazało się, że on liczył na coś więcej. Po trzech miesiącach wreszcie wyznał mi, że podkochuje się we mnie od kiedy pamięta… Cóż, ja się w nim też podkochiwałam w podstawówce, ale potem moje serce skradł ktoś inny. A Marcin po prostu nie trafił z tym wyznaniem, bo zrobił to tydzień po tym jak zerwałam z moją wielką miłością i leczyłam rany. Nie szukałam pocieszyciela. Ale do dziś się zastanawiam, co by było gdyby… A jak to się ma do tej nieszczęsnej kartki? Jakiś czas temu przeglądałam swoje skarby i znalazłam właśnie tę Walentynkę od Tajemniczego Wielbiciela. Porównałam ją w kartką od Marcina i zagadka się rozwiązała. Dla niego to była jedyna szansa, żeby jakoś wyrazić swoje uczucia, dać o sobie znać. Niestety ja się okazałam za mało domyślna… Ale i tak całą tę historię miło wspominam. 

Ja też pod koniec podstawówki i w liceum lubiłam kupować kartki i wysyłać je znajomym i chłopakom, w którym się mniej lub bardziej podkochiwałam. Traktowałam to jako fajną zabawę.  Teraz, ekhm, spoważniałam :P i już od paru lat nie przejmuję się za bardzo Walentynkami. Oboje z Frankiem podchodzimy do nich z przymrużeniem oka, ale jeśli to ma być dla nas po prostu kolejna okazja i pretekst do tego, żeby spędzić razem czas i powiedzieć sobie to i owo, dlaczego nie? Chociaż z racji tego, ze w niedzielę mam prezentację  a jutro kończę zajęcia dość późno, Walentynki przeniesiemy chyba na niedzielę :D

środa, 11 lutego 2009

Byle do niedzieli

Dziwne są te dni dla mnie ostatnio. Już pomijam to, że cały czas się spieszę. Chociaż nawet dziś udało mi się trochę zwolnić, bo miałam całe popołudnie wolne i udało mi się zrealizować wszystko, co sobie zaplanowałam. Ale tak naprawdę czekam z utęsknieniem do niedzieli, kiedy będzie już po wszystkim… Znowu mi się po nocach prezentacja śni. Zawsze tak przeżywam wszystko.
Ale jest dziwnie, bo nawiedzają mnie jakieś dziwne myśli. Siedzę sobie w pracy, albo się uczę a tu nagle wyskakuje mi przed oczami jakiś obraz z przeszłości. Przypominają mi się sytuacje sprzed dziesięciu lat nawet! Nie wiem dlaczego akurat teraz. Nie myślę o tym świadomie, ale czasami jakiś impuls wystarczy, żeby mi się cały film przewinął. Ale jest to trochę męczące. Widocznie mój umysł postanowił sobie zrobić porządek w tych wszystkich szufladkach. Przewija, kasuje, odtwarza… Jakiś tydzień temu miałam niesamowity sen. Śniło mi się, że rozmawiałam z moim byłym chłopakiem, który zmienił się potem w mojego drugiego byłego chłopaka :) Najdziwniejsze było to, że w snach to się raczej działa a nie gada. A my gadaliśmy i gadaliśmy. I to całkiem mądre rzeczy z tych rozmów powychodziły, dużo z tego pamiętam. Ale żeby nie było – w tym śnie był też Franek, który siedział w pokoju obok i czekał spokojnie aż sobie pogadam. Obudziłam się w takim nastroju jakbym wróciła ze spotkania ze starym znajomym – takie to było realistyczne. No i od tamtego czasu codziennie właśnie przeżywam takie retrospekcje… Chyba naprawdę mój twardy dysk postanowił jakieś formatowanie sobie zrobić :)

poniedziałek, 9 lutego 2009

Biegiem myślę, biegiem śpię :)

Ahh, ciągle w biegu. No naprawdę, co tydzień to gorszy. Pocieszam się tylko, że może po 15, jak już będę miała za sobą tę ostatnią prezentację, wreszcie trochę odsapnę. A tak, nie dość, że muszę przygotowywać prezentację, uczyć się do kolokwium, to jeszcze w pracy też masę roboty :/ A skoro już przy pracy jesteśmy, to się pochwalę, że dostałam podwyżkę :) Tak po prostu, niby kryzys, a mój szef stwierdził, że wystarczająco długo pracuję za tę samą stawkę :) Dowiedziałam sie o tym w piątek – jak znalazł na dobry początek weekendu :) I weekend rzeczywiście był bardzo udany. Tyle, ze minął zbyt szybko – jak zwykle :)
Franka co prawda na autostradzie nie wysadziłam, ale może źle się stało, bo… Zatrzymała nas policja i oczywiście Franuś ma mandacik za przekroczenie prędkości. Na szczęście tylko 100 zł, bo jechał 70 km/h, a nie pędził jak wariat. Szkoda, że tak się trafiło, bo Franek mówił, że widział, że jak mierzyli innych i ktoś miał 65 lub nawet 68 to nie zatrzymywali, widocznie sobie taki limit wyznaczyli, że od 70, a Franuś zwalniał co prawda przy wjeździe na teren zabudowany, ale za słabo, a oni stali zaraz za tabliczką prawie. No cóż trudno… Ja i tak lepsza byłam, bo jak wyjechaliśmy w niedzielę, i byliśmy tak już 30 km od domu zadzwoniła mama. Już wiedziałam, że czegoś zapomniałam… Nie wiem jak to zrobiłam, ale zostawiłam w domu dowód rejestracyjny i OC, no i trzeba było wrócić. Ja to jestem jedna roztrzepana jak jajko na jajecznicę :/ Myślałam, że się Franek na mnie wkurzy, ale tylko powiedział „Słoneczko, a pytałem, czy wszystko zabrałaś” No nic, dobrze, że chociaż mama zauważyła te dokumenty jak byliśmy 30 km od domu a nie 130, bo byłby problem.
Tak więc weekendzik z przygodami. Ale fajny naprawdę. Nawet chwilami miałam okazję trochę zwolnić – na przykład jak poszliśmy na koncert. Był to koncert organizowany przez Straż Pożarną w ramach szkolenia przeciwpożarowego, a występował zespół Łzy. Jeśli chodzi o muzykę, tak naprawdę słucham tylko radia, jak mi się coś spodoba, to po prostu ściągam piosenkę, ale żeby mieć jakiegoś ulubionego wykonawcę to nie bardzo. I ten zespół to jedyny, którego mam wszystkie płyty i którego słucham regularnie :) I jeszcze Franka zaraziłam, więc poszliśmy razem i naprawdę fajnie się bawiliśmy.
Ale po weekendzie zostało już tylko wspomnienie. A teraz czas się zabrać za dalszy ciąg nauki. Staram się do Was wpadać chociażby tak „na wyrywki”, mimo, że nie zawsze komentuję. Ale jestem z Wami myślami i staram się być na bieżąco. A jak już się trochę u mnie uspokoi, to wszystko nadrobię :)

czwartek, 5 lutego 2009

Desperate housewives are gone :(

Jutro jedziemy do mojego domu. Już uzgodniliśmy, kto kiedy prowadzi, więc może obejdzie się bez tego wysadzania na autostradzie :) Ale się cieszę na ten weekend. Szkoda tylko, że będę musiała też sporo czasu poświęcić, na przygotowywanie prezentacji :/ Nie mam ostatnio na nic czasu, do Was co prawda staram się zaglądać, ale tak na szybko, nawet komentarza nie mam czasu zostawić. Ale na pewno wszystko nadrobię! W zasadzie dzisiaj też miałam nie pisać, ale po prostu MUSIAŁAM się wyżalić. Otóż przed chwilą obejrzałam ostatni odcinek mojego ukochanego serialu „Gotowe na wszystko” :((( To był jedyny serial, którym niemal żyłam. I jedyny, który oglądał ze mną Franek. A kolejna seria w Polsce pewnie się pojawi w przyszłym dziesięcioleciu :/ Tak więc kładę się spać zdegustowana. A na dodatek nie będę mogła zasnąć, bo Susan jednak nie będzie z Mikiem na dobre i na złe. Buuu i co ja będę robić w czwartki wieczorem??

wtorek, 3 lutego 2009

Kupiony, zatopiony...

Dziękuję za komentarze pod poprzednim postem. Jutro na wszystkie odpowiem :) A teraz tylko na momencik: wiadomość z ostatniej chwili – kupiłam bilety. Lecimy na pięć dni 20-25 marca. Podróż wyniesie nas razem 388 złotych w obie strony. Tylko musimy się zmieścić w 20 bagażu, bo nie chcieliśmy płacić za drugi bagaż. Jak zapytałam Franka czy damy radę odpowiedział: „Margaretko, przecież wiesz, że moich rzeczy tam będzie 2kg a Twoich 18… jeśli się zmieścisz” :D

poniedziałek, 2 lutego 2009

Poniedziałek. Weekendu koniec i początek :)

Zawsze w poniedziałki i piątki miałam okazję do Was zajrzeć kiedy siedziałam w pracy. Ale od piątku nie mamy internetu, więc niestety nie mogłam tego zrobić. A cały weekend nie było mnie w domu. Ale zauważyłam, że chyba Wy również padłyście ofiarą uciekającego czasu, co? Od jakiegoś czasu zauważyłam, że rzadziej piszecie u siebie. Wiem, że w przypadku wielu z Was jest to wina sesji, którą akurat macie, część z Was żyła przygotowaniami do studniówki i tak dalej. Ale może winna jest też ta zima, co?Bo w moim przypadku chyba tak jest. Dni jednak są krótsze, człowiek ma mniej energii i nic mu się nie chce. Jeszcze w totalną apatię nie popadłam, ale jak pomyślę, że jeszcze dwa miesiące zimna (nie oszukujmy się w marcu wiosna rzadko kiedy przychodzi) to mi się robi… zimno :D 
 
W każdym razie, pomimo tej niekorzystnej aury ja weekend spędziłam bardzo owocnie i miło :) Zaczęło się w piątek, kiedy wybrałam się do kina. Kiedy szłam co chwilę dzwonił do mnie ktoś z mojej grupy, żeby zapytać o jakieś zadanie domowe. Cóż to była za cudowna świadomość, że oni dopiero do tego zasiadają a ja już mam zrobione i właśnie idę się relaksować do kina :) Byłam na filmie „Droga do szczęścia” Poszłam z kuzynką Franka, bo to film raczej nie dla facetów. A przynajmniej nie dla naszych :P Zanudziliby się. A nam się bardzo podobał. Co prawda smutny jest, ale jednocześnie daje do myślenia. 
W sobotę i niedzielę miałam zajęcia. Esej będę miała oceniony dopiero następnym razem, ale jeśli chodzi o test z translacji sprzed dwóch tygodni – chyba mocno trzymałyście kciuki, bo napisałam na 95% :) Po zajęciach zajmowałam się głównie relaksem :) I jak to zwykle bywa, ani się obejrzałam i znów poniedziałek.Następne dwa tygodnie przypuszczalnie upłyną mi na przygotowywaniu kolejnej prezentacji, ostatniej już na moich studiach. Muszę się postarać. Ale jak narazie nie mogę się doczekać weekendu – jadę do rodziców, ale tym razem jedzie ze mną Franuś, więc będzie raźniej podczas drogi. Chyba, że się jak zwykle pokłócimy o to, kto ma prowadzić a jako, że samochód, jakby nie było, należy do mnie, skończy się na tym, że wysadzę go gdzieś na autostradzie :P