*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 22 czerwca 2015

"Czarny" czas z dopiskiem

Zajrzyjcie tu i przeczytajcie aktualizację na samym dole. Pliisss, pomóżcie! :)

***

 Tak, wygląda na to, że mamy, a konkretnie Wiking ma "czarny" czas. Tak nazywam okresy, w które Wikuś wchodzi zgodnie z tym wykresem (źródło: internet), obrazującym skoki rozwojowe.
Jasne, że granice zawsze są płynne, ale przyznać muszę, że u Wikinga mocno się to pokrywa. I to żadna autosugestia, bo zwykle jest tak, że zauważam, że jest bardziej marudny i wymagający, zastanawiam się, który tydzień życia właśnie skończył i potem sprawdzam ten wykres. Prawie zawsze okazuje się, że rzeczywiście wkroczyliśmy w strefę cienia... Tak też było ostatnio. Mniej więcej od tygodnia Dzieciak trochę więcej marudzi - i proszę bardzo, za dwa dni skończy 24 tygodnie...

Na szczęście nie zawsze jest tak, że ta ciemność trwa ciurkiem przez sześć tygodni na przykład. Bo ostatnio Wiking miał też przebłyski lepszego humoru ;) A potem faktycznie przez prawie miesiąc był cudownym dzieckiem. Biorę więc głęboki oddech i po pierwsze czekam na nieco jaśniejsze chmury, a po drugie na słoneczne dni, które nadejdą w okolicy 12 lipca.

Czym właściwie się ten nasz czarny czas charakteryzuje? Ogólnym zmęczeniem materiału można by powiedzieć :) Materiału w postaci dziecka i matki :D Dziecko jest zmęczone codziennością - a przynajmniej tak to wygląda, bo trudniej przychodzi mu wszystko to, co dotychczas sobie wypracował. Szybciej się wszystkim nudzi, szybciej się denerwuje, szybciej płacze. Sporo marudzi. Nie zajmuje się sobą aż tak chętnie - a przynajmniej nie przez tak długi czas, jak potrafi (choć teraz nie narzekam - właśnie posadziłam młodego w krzesełku do karmienia przed lustrem; siedzi i się na siebie gapi, Narcyz jeden :D). Przestaje marudzić, kiedy weźmie się go na ręce, kiedy zacznie się do niego gadać, weźmie na kolana, pokaże plastikową butelkę... Ale nie zawsze. Czasami marudzi - bo tak! I nie wiadomo właściwie, dlaczego. Nie wiadomo też, jak temu zaradzić. Poza tym, niestety - i to jest chyba najtrudniejsze w tym wszystkim - to, co zazwyczaj szło gładko, już tak gładko nie idzie.
Zmęczenie materiału w postaci matki polega na tym, że chwilami jej się po prostu nie chce. A musi. Matka zagaduje, stroi miny, śpiewa, skacze, wygłupia się i przytula. Ale w pewnym momencie ma ochotę sobie po prostu usiąść i oklapnąć, tego niestety plan dnia nie przewiduje. Matka ma ochotę na coś innego, na jakieś przełamanie schematu i dlatego znowu zaczyna odliczać do... do przyjazdu Ali, do przyjazdu Doroty, do wizyty u lekarza, do spotkania z koleżanką ze szpitala, do spaceru z nową koleżanką z Podwarszawia, do wakacji i tak dalej.
Ostatnie dni tak przyjemnie mi upływały, tak dobrze mi się z Wikingiem żyło, że w ogóle nie odliczałam. Skoro zaczęłam, to zdecydowanie świadczy o zmęczeniu materiału :)
Materiał jest też czasami zmęczony fizycznie - bolą ręce, bolą plecy, bolą nogi - po co materiałowi jakikolwiek fitness? :D Bywa, że boli całe ciało - od napinania się. Bo jak dziecko płacze, to się matka nieświadomie napina, i dopiero wieczorem, gdy dziecko już śpi, matka się tak odpina na całego i czuje wtedy jaka była spięta.

Niemniej jednak i tak nie jest najgorzej. Nawet te teraźniejsze czarne czasy nie są tak trudne jak nasze wspólne początki. Myślę, że przede wszystkim dlatego, że nauczyłam się jednego - wszystko mija! Dotyczy to niestety również tego, co dobre, moim mottem jako matki chyba powinno być: "Do niczego się nie przyzwyczajaj!". Ale teraz już wiem, że to co złe, trudne, męczące też minie, trzeba tylko poczekać...

Tak poza tym Wiking nadal jest fajny. Ale te chwile słabości chyba już na stałe wejdą w nasz codzienny krajobraz i trzeba się z nimi polubić. Bo wygląda na to, że czarne okresy będą pojawiać się jeszcze przez najbliższy rok. A jak się skończą to się pojawi bunt dwulatka, potem jakiś inny bunt i... tak już będzie zawsze. Jak dobrze pójdzie, to może za jakieś trzydzieści lat trochę odsapniemy...


dopisek 23.06
No i okazało się, że ten wczorajszy dzień był całkiem fajny. Na razie w aktualnym czarnym okresie tylko jeden dzień był taki, którego naprawdę miałam dość ;) Więc nie jest najgorzej, oby tak dalej!