*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 10 marca 2011

Margolka na mydle.

W zasadzie już od dość dawna wiem, że największymi oszustami są operatorzy sieci komórkowych. A ta w której jestem to już na pewno. Dlatego tym bardziej zachodzę w głowę, jak to się stało, że dałam się im nabrać :/ Ale to i tak sprawa drugorzędna. Najbardziej bulwersuje mnie to, że bezczelnie wmawiają człowiekowi coś, co później okazuje się przynajmniej półprawdą…
Ale od początku… Dotychczas byłam dość zadowolona z warunków jakie wynegocjowałam przy ostatnim podpisywaniu umowy. Płaciłam miesięcznie 35 zł, z której to kwoty pobierano mi pieniądze za rozmowy i smsy a do tego miałam 360 minut do dwóch numerów – do Franka i mamy. Niecały miesiąc temu zadzwoniła do mnie kobieta z sieci i zaproponowała zmianę planu taryfowego. Miałabym płacić 39 zł miesięcznie więcej, w zamian dostałabym do dwóch numerów 2400 minut, a minuta rozmowy miała kosztować 7 groszy mniej. Odmówiłam, powiedziałam, że nie jest mi potrzebny aż taki pakiet bezpłatnych minut i generalnie nie jestem zainteresowana zmianą. Babka strasznie mnie męczyła, więc powiedziałam jej, że muszę sobie wszystko obliczyć i się zastanowić. Kazałam jej zadzwonić za kilka dni.
Musicie wiedzieć, że nie należę do takich klientów, którzy łykną wszystko. Biorę pod uwagę każdą ewentualność. Przy podpisywaniu umowy na nowych warunkach sprawdzam swoje billingi z ostatnich miesięcy i dokładnie je analizuję – wyliczam ile wysyłam średnio smsów, ile rozmawiam, z kim itd. Dzięki temu jestem w stanie wyliczyć sobie, który wariant najbardziej mi się opłaca. Nie chcę po prostu płacić za coś, co nie będzie mi potrzebne. Wiele razy już przy okazji takich telefonów odmawiałam i wręcz uświadamiałam rozmówcy/rozmówczyni, że doskonale wiem, że taka oferta nie jest ani trochę korzystna dla abonenta…
O sprawie nie dali mi zapomnieć. Po kilku dniach zadzwoniono do mnie ponownie – tym razem był to facet, ale od razu powiedziałam mu, że przemyślałam sprawę i zdania nie zmieniłam. Rozpoczął ze mną długą dyskusję. Wyłuszczyłam mu wszystko dokładnie i przedstawiłam moje obliczenia. Ale on cały czas drążył. Pytałam go nawet jaką oni z tego mają korzyść, bo skoro to taka wspaniała oferta, to by im się przecież wcale nie opłacało mnie na nią namawiać… Byłam uparta i tłumaczyłam, dlaczego nie chcę zmieniać planu. Ale on też był uparty i chyba całkiem nieźle przeszkolony. Ostatecznie mnie przekonał… Tyle, że wprowadził mnie w błąd, uważam, że świadomie. Dobrze wiedział, na czym mi zależy, więc mówił w taki sposób, że ominął niewygodne fakty.
Dzisiaj rozpoczął się nowy okres rozliczeniowy na nowych zasadach i o mało nie spadłam z krzesła jak zobaczyłam tę ich wspaniałą ofertę! 2400 minut było, a jakże. I 39 złotych  abonamentu również. Ale do tej pory było tak, że mój abonament działał trochę jak telefon na kartę – wiedziałam za co płacę. Wysłałam 3 smsy, pobrano mi 60 groszy, rozmawiałam pół minuty, ściągano 28… A teraz w ramach tych 39 zł dostałam po prostu 60 minut wymiennych na 120 smsów. Łatwo obliczyć, że w tym momencie minuta rozmowy kosztuje mnie 65 groszy, a sms 33… A w zasadzie wcale nie opłaca mi się smsować, bo jeden sms jest wart tyle co pół minuty, a często w pół minuty powiem więcej niż się zmieści w wiadomości tekstowej…
Żeby jeszcze dobitniej przedstawić różnicę: dotychczas płaciłam 35 złotych i ani grosza więcej. Ta kwota wystarczała na 62,5 minuty albo na 175 smsów. Teraz za 39 zł mam 60 minut lub 120 smsów…

Ten pacan „zapomniał” mi powiedzieć, że teraz nie dysponuję już kapitałem złotówek, a kapitałem minut… Taki szczegół drobny. A jeszcze drobniejszy – że bardzo łatwo obliczyć można, że to po prostu zdzierstwo, zwłaszcza po tym, czym dysponowałam dotychczas. Jestem wściekła, bo wprost zapytałam, czy moje smsy i minuty będą „schodziły” z tej kwoty abonamentu. Odpowiedział, ze tak – no i nie skłamał przecież, tyle, że nie powiedział całej prawdy :/ A minuta kosztuje mniej niż kosztowała mnie dotychczas, owszem, ale dopiero jak już wykorzystam te 60 minut i ten koszt dodawany jest do stałej kwoty. O tym wszystkim dowiedziałam się, kiedy postawiłam na nogi połowę call center tej sieci wydzwaniając do nich kilka razy między godziną 7:20 a 8:00…
Chciałam rozmawiać bezpośrednio z tym gościem (oczywiście zapisałam sobie jego nazwisko, bo czułam, że mogą być kłopoty) i powiedzieć mu co o nim myślę. Ale pani stwierdziła, ze nie ma takiej osoby w bazie. Ciekawa sprawa… Ostatecznie wskórałam tyle, że mój telefon uznali jako reklamację i od przyszłego miesiąca mają mi przywrócić abonament na starych zasadach. Niczego nie podpisywałam, wszystko odbywało się telefonicznie a w dodatku telefon jest na mojego tatę. W razie czego zawsze może on powiedzieć, że cała ta zmiana odbyła się bez jego zgody.
Na razie czekam na kolejny miesiąc i zobaczę co się wydarzy. Przede wszystkim zależy mi na pozbyciu się tej „oferty”, później zastanowię się, czy nie ubiegać się jeszcze o zwrot jakichś kosztów (straciłam całkiem sporo – na przykład pieniądze, których nie wykorzystałam w poprzednim okresie rozliczeniowym, normalnie przeszłyby na kolejny miesiąc) oraz skargę personalną na tego konkretnego pracownika, bo uważam, że wprowadził mnie w błąd. Z naszej rozmowy łatwo byłoby wywnioskować, na czym mi zależało, o co pytałam i w jaki sposób mi odpowiadał…
Jestem wściekła. Przede wszystkim na siebie, za to, że dałam się zrobić w konia, mimo, że zawsze bardzo dokładnie wszystko sprawdzam i nie daję się nabrać na ładnie wyglądające promocje. Zawsze dostrzegam drugie dno i tylko oceniam, na ile jest ono dla mnie uciążliwe. Tym razem nie udało mi się to, bo facet był tak dobrze wytresowany, że przez 20 minut rozmowy tak operował faktami, żeby przypadkiem nie zdradzić się z tym, że od początku miałam rację wyliczając mu wszystko i udowadniając, że jego propozycja w żaden sposób nie jest dla mnie korzystna.
Wybaczcie ten długi wywód o sprawach niezbyt interesujących, ale chciałam przestrzec Was przed takimi rozmowami. Zazwyczaj szybko je kończę i nie daję się w ciągać w opowieści o wspaniałych ofertach. Zrobiłam wyjątek i wyszłam na tym jak Zabłocki na mydle…
Pewnie, moja wina, że choćby podczas rozmowy nie wzięłam kalkulatora w łapę i nie podzieliłam sobie 39złotych na 60 minut… Ale sugerowałam się kwotą za minutę, którą operował. Pewnie, ze na prochach nie byłam, wiedziałam na co się zgadzam. Ale nie zmienia to faktu, że uważam takie metody manipulowania faktami (i klientem) za paskudne. Z tą siecią prawdopodobnie się pożegnamy za jakiś czas (Franek też jakiś czas temu się wkopał, na szczęście w porę się zreflektował, że to ściema), a jeśli tak będzie nie omieszkam powiadomić ich, komu zawdzięczają utratę klienta. Tak, wiem to jego praca. No cóż, miał pecha, że trafił na mnie. A i tak przecież nie wyleci – wykonał swoją robotę…