*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 1 marca 2012

Koślawe dialogi cz.3

To dziwne, mam mnóstwo pomysłów na notki – jest wiele rzeczy, o których chciałabym napisać, nad którymi się zastanawiam. Jest tego tyle, że muszę sobie koncepty zapisywać – ale to wcale nie znaczy, że mogłabym tak siedzieć i pisać non stop :) Kilka notek zaczęłam, ale stwierdziłam, że jeszcze nie nadają się do opublikowania. Sama nie wiem z czego to wynika. Tak czy inaczej, dzisiaj też niczego mądrego nie będzie, żadnych przemyśleń ani refleksji, być może to jeszcze nie czas na ten czy tamten temat :) Za to dawno nie było koślawych dialogów, wieki całe w zasadzie, a zdarzają nam się, zdarzają :)
Jakiś czas temu na przykład słyszę jak Franek rozmawia przez telefon z mamą. Nie wiem dokładnie czego rozmowa dotyczyła – to znaczy wiem, że chodziło o kolczyki, ale dlaczego o nich rozmawiali to nie wiem. Domyślam się, że Pani Mama zapytała, czy noszę kolczyki, a Franek odpowiedział:
- Nie, Margolka nie nosi kolczyków. Ona nosi tylko te… tipsy*!
Szkoda, że nie widziałyście mojej miny, gdy spojrzałam odruchowo na swoje paznokci :P

A parę dni temu siedząc w pracy odebrałam telefon od Franka:
- Słoneczko moje kochane! (ton wskazywał na silne zniecierpliwienie, już sobie wyobrażałam frankowatego zaciskającego zęby, walczącego ze zbliżającym się wybuchem złości)
- O nie! Czego chcesz? Albo co znowu przeskrobałam?
- Gdzie jest miarka?
- No jak to gdzie? W tej szafce narożnikowej, w której trzymamy garnki.
- W której szafce? Z garnkami? Gdzie ona niby jest?? Nie widzę żadnej miarki!
- Franuś, mogę się założyć, że jak tylko przyjade do domu, to od razu ją znajdę, na pewno tam jest. Chyba, że przełożyłeś, ale wtedy to już musisz sam sobie radzić.
- Niczego nie przekładałem! – w tle słyszę trzaskanie garnkami - Nie ma! A w ogóle kto to widział trzymać miarkę tam, gdzie garnki są!
- U mnie w domu zawsze miarka była tam gdzie garnki, więc tam ją włożyłam. A masz lepsze miejsce? U nas w kuchni to najlepszy schowek dla miarki.
- Ale jej nie ma tutaj! Przeszukałem już wszystkie garnki! – trzaska nadal, przekłada, wykłada… w końcu mówi - No i czym ja ten stół teraz zmierzę???
- ????? Yyyy, znaczy się o CENTYMETR ci chodziło?? To trzeba było tak od razu! W przedpokoju jest- w szufladzie.

Znalazł po chwili. No skąd mogłam wiedzieć, że on na centymetr mówi miarka :) U mnie się tak nigdy nie mówiło. Żeby jeszcze dodał przymiotnik „krawiecka”…  Poza tym wiedziałam, że Franek obiad będzie robił, więc myślałam, że do odmierzania objętości mu miarka potrzebna :P Grunt, że później już znalazł od razu! Swoją drogą – dlaczego Franek się ciągle mnie pyta, gdzie co leży? Przecież oboje tam mieszkamy? :) Żeby to jeszcze było jak w tym dowcipie:
- Kochanie? Gdzie sól?
- W szafce na makaron, w puszcze po cukrze z napisem kakao…
No dobra, zdarza się, czasami i u nas tak jest :P Ale on się mnie pyta nawet o rzeczy, które sam gdzieś położył :) Ja jakoś zawsze sama sobie muszę radzić…
*widzę, że nie wszyscy zrozumieli, że Franek miał na myśli klipsy :)