*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 24 marca 2014

Dużo lepiej i zapach wiosny

No, muszę w końcu coś napisać, bo w końcu nie jest mi już tak źle :)
Najbardziej pomogła mi rozmowa z Frankiem. Czasami bardzo trudno jest mi do niego dotrzeć - ewidentnie widać, że pochodzimy z dwóch różnych planet. I nie chodzi o to, że się nie dogadujemy albo kłócimy. Raczej rzecz w tym, że Franek nie do końca czasami rozumie o co mi chodzi -głównie właśnie wtedy, gdy dopadają mnie gorsze dni bez konkretnego powodu. Albo inaczej - z jakiegoś powodu, tylko, że ten powód jest cały czas i Frankowi trudno pojąć, że jednego dnia się tym martwię a drugiego już nie (a ja się dalej martwię, tyle, że jest to uśpione) Mnie z kolei trudno przychodzi wytłumaczenie dokładnie co czuję i co mam na myśli. No i jest klasycznie: Franek się niecierpliwi, bo nie rozumie właściwie czego ja od niego oczekuję (że chodzi o wysłuchanie i kilka słów pocieszenia rozumie, ale nie wie, dlaczego skoro pocieszył mnie we wtorek, to tego samego chciałabym w środę; a ja czasami muszę męczyć temat dopóki on nie zmęczy mnie), a mnie jest przykro, że on się niecierpliwi.
Trudne są czasami te rozmowy, na szczęście zazwyczaj ostatecznie coś z nich wychodzi. Może nie od razu, ale często po kilku godzinach wszystko zdecydowanie się poprawia - atmosfera między nami też i reszta również jakoś się układa. Najdziwniejsza sprawa jest właśnie z tą atmosferą- po prostu czasami mam wrażenie, jakbyśmy byli od siebie oddaleni, jakby coś było nie tak, mimo, że wcale się nie pokłóciliśmy, ani nie mamy "cichych dni". Franek za to w ogóle nie widzi, żeby coś się zmieniło i właśnie wtedy najtrudniej się rozmawia.I ja sama też nie wiem już o co chodzi- bo na pierwszy rzut oka rzeczywiście nic się nie zmieniło, więc skąd moje odczucia? Kiedy dołączą do nich jeszcze moje inne zmartwienia, to właśnie wtedy robi mi się źle.
Nie wiem, czy wiecie co mam na myśli, bo trudno mi to wszystko wytłumaczyć i opisać - ale próbowałam.
W każdym razie ostatecznie często jest tak, że kiedy znika poczucie (choćby nawet było irracjonalne), że coś jest między nami nie tak i gdy czuję się "dopieszczona", to często i reszta zmartwień staje się znośna - przynajmniej do kolejnego razu...

Piątek więc był bardzo słoneczny - zrówno w pogodzie, jak i w moim życiu. Rano musiałam pojechać na pewne badania, Franek i towarzyszył i jeszcze trochę rozmawialiśmy. I wszystko było zupełnie inaczej - choć Franek twierdzi, że nic się nie zmieniło. I może ma rację, może chodzi tylko o moje postrzeganie - tylko jak mam na to wpłynąć, tego nie wiem. A wieczorem oczekiwaliśmy na moich rodziców. Wyjeżdżali z Miasteczka dopiero po pracy, więc dojechali do nas o 22. Chwilę pogadaliśmy a potem poszliśmy spać, żeby nie marnować soboty :)
Tę spędziliśmy bardzo aktywnie - spacerując i zwiedzając (na przykład Muzeum Powstania Warszawskiego) a także dogadzając sobie :P - w mojej ulubionej restauracji Vapiano (jestem makaroniarą - podobnie jak moi rodzice, a tam makarony są pyszne, ale i Franek znalazł coś dla siebie, bo on z kolei bardzo lubi pizzę) oraz u Wedla :) To była dłuuuga, ale bardzo przyjemna sobota, zwłaszcza, że pogoda dopisała. Wróciliśmy pod wieczór mocno zmęczeni. 
Niedziela już była stacjonarna, posiedzieliśmy trochę w domu rozmawiając i grając. Na obiad podaliśmy pomidorówkę z prażonymi płatkami migdalowymi oraz kurze udka pieczone w rękawie :) Tak nam się dobrze siedziało, że straciliśmy poczucie czasu i rodzice wyjechali dopiero o 17, mimo, że planowali godzinę wcześniej.
A my zostaliśmy sami, ale jakoś z pomocą Franka poradziłam sobie z czającym się syndromem przedszkolaka :) Trochę sobie posiedzieliśmy przytuleni i to zdecydowanie dobrze na mnie podziałało. Poćwiczyłam nawet trochę, chociaż prawdę mówiąc cały wczorajszy dzień czułam się dość słabo. Pewnie po części zawiniła aura, ale to może być głównie wina tabletek na alergię, które mogą wywoływać senność. Wiosna przyszła szybciej to i mój coroczny kwietniowy katar-niekatar dopadł mnie wcześniej :) Więc ostatecznie oparłam się przeziębieniu, którym chciał mnie poczęstować Franek, ale daleko nie uciekłam, bo dopadło mnie kichanie oraz swędzący nos i oczy z powodu wiosny :) Na szczęście tabletki przynoszą ulgę.

A tak a propos wiosny jeszcze - w piątek, gdy wyszłam z pracy po raz pierwszy tego roku poczułam jej zapach :) Wiecie o co mi chodzi? Każda pora roku ma swój zapach, ale zazwyczaj zwraca się na niego uwagę tylko na ich przełomie. I tak czasami we wrześniu pachnie już jesienią, a pod koniec października potrafię wywąchać zbliżającą się zimę. A teraz czułam wiosnę - to zdecydowanie jeden z moich ulubionych zapachów :)