*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

niedziela, 24 stycznia 2010

Nie boli :)

Otóż po dziesięciu dniach niedyspozycji dzisiaj nareszcie ubrałam się od stóp do głów bez większych problemów :) Hurrra! Przechodzi mi. Wygląda na to, że to jednak lumbago, czyli korzonki.
W czwartek było już lepiej, coraz lepiej się czułam, aż wieczorem poszłam się wykąpać i później przy ubieraniu podniosłam nogę i poczułam przeszywający ból. Czegoś takiego jeszcze nie czułam, bezwiednie krzyknęłam a Franek, który akurat u mnie siedział przyleciał do łazienki. Całe szczęście, że był, bo nie wyobrażam sobie co by było, gdybym była sama. Nie byłam w stanie się ruszyć. Franek pomógł mi się ubrać, zaprowadził mnie do pokoju. Nawet nie mogłam usiąść, taki to był ból. Franek w tym czasie pojechał do dyżurującej apteki i przywiózł mi plastry rozgrzewające i tabletki przeciwbólowe. Na drugi dzień odwiózł mnie do pracy.
Cały piątek kulałam na jedną nogę i nie mogłam się za bardzo ruszać, ale od wieczora zaczęło się już robić lepiej. Dzisiaj rano jeszcze miałam trochę sztywne plecy, ale poruszam się już bez problemu, siedzę bezboleśnie, leżąc mogę podnosić nogi i biodra. Nawet schylać się mogę. Odczuwam tylko lekkie kłucie. Hurra!!Nie wiem, czy plastry mi pomogły, czy może po prostu samo przeszło, ale na pewno nie pomogła mi pani doktor. W tym tygodniu wybiorę się do przychodni i zmienię lekarza prowadzącego.
Franuś się spisał, muszę to przyznać. Kiedyś jak byłam chora, wypomniałam mu, że jest mało opiekuńczy i z obawy, że się zarazi ucieka do siebie. A wiadomo – jak człowiek chory, to by chciał, żeby się nad nim skakało :)) A Franek skakać nie umie. A właściwie tak mi się wydawało, bo teraz muszę przyznać, że troszczył się o mnie aż przesadnie. W czwartek wieczorem naprawdę się przejął i kiedy ryczałam z bólu on całkiem trzeźwo podszedł do sprawy. Pomagał mi i położył mnie do łóżka. Nie pozwalał mi się ruszać – nie pozwalał mi zmywać (bo się zmęczę :)), wstawać, wszystko podstawiał mi pod nos. Nawet głowę mi umył :) To dopiero była zabawa – całą mnie ochlapał wtedy i pół twarzy miałam w pianie :) Cały czas się śmiałam. W pewnym momencie zaczęłam krzyczeć „ałł,ałaaa,ała!”, ale nie mogłam nic więcej powiedzieć, bo tak się śmiałam. Franek spanikował: „co? co? gorąca woda?”.. „nie, ałaa” i dalej się śmieję. „No co jest, szarpię cię?? Za zimna??” A ja cały czas się śmieję i nie jestem w stanie wydusić nic więcej niż „ała” i w końcu na wydechu krzyczę „stoisz mi na nodze!” :D
Ale naprawdę muszę go pochwalić. Aż żałuję, że już zdrowieję, bo będzie mi brakowało tej troski ;) Nieee no, to oczywiście żarcik. Cudowne uczucie móc się znowu swobodnie ruszać.
A pochwała należy się również mojemu szefowi – wyobraźcie sobie, że kiedy mu powiedziałam jednego dnia, że idę do lekarza, bo plecy mnie bolą, zadzwonił potem i pytał jak się czuję. A na drugi dzień przywiózł mi z domu poduszkę na krzesło, żeby mi się wygodnie siedziało! Faceci bywają fajni :)