*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 31 lipca 2009

O poranku.

Wstałam wczoraj, jak zwykle, w okolicach szóstej. Zebrałam się dość sprawnie i pojechałam do pracy. Jak co dzień wchodzę do jednego  z CH, w którym jest nasz lokal, wspinam się ruchomymi schodami, które o tej porze jeszcze nie są ruchome, otwieram wejście do lokalu, zapalam światło i.. nic. Światła nie ma. Zapalam światło w biurze, światła nie ma. Światła nie było w żadnym z pomieszczeń. I co tu teraz zrobić? Siódma godzina, dla mojego szefa to jest środek nocy.  (Serio, zawsze mi powtarza, że nie rozumie jak ja mogę w środku nocy do pracy przyjeżdżać:)) Nie ma do kogo zadzwonić. Nie pozostało mi nic innego jak wycofać się rakiem. Tak też zrobiłam. 

Wyszłam z CH i poczułam charakterystyczny zapach… Zapach poranka w Hiszpanii. Tak właśnie pachniało powietrze, kiedy wychodziłam rano na zajęcia, gdy mieszkałam w Cordobie. Pachniało świeżością, parującą rosą i zapowiedzią upału. Była siódma rano, a słońce było już bardzo wysoko. Pojechałam do najbliższego parku. Park ten zawsze jest pełen ludzi. Człowiek na człowieku, zwłaszcza, że na środku jest wielka fontanna (o tej porze oczywiście była wyłączona), w której można sobie pobrodzić w największy upał. A tym razem było pusto. Mogłam sobie wybrać ławkę. Usiadłam na słońcu, wyciągnęłam książkę i delektowałam się chwilą. 

Lubię poranki. Nie powiem, że zawsze wstaję rześka i nigdy nie mam ochoty po prostu przewrócić się na drugą stroną i olać sprawę (zwłaszcza, że nikt mi nie każe wcześnie przychodzić), ale tak naprawdę dochodzę do siebie już po pięciu minutach. I lubię ten zaspany świat o tej porze. Na ulicach nie ma jeszcze korków, ludzi mało. W pracy cisza. Około dziewiątej robi się już zupełnie inaczej. A ja wtedy patrzę na tych śpieszących się ludzi i po cichu się z nich śmieję, bo wiem jak wiele stracili. W dużym mieście jest to szczególnie widoczne, bo tu życie zaczyna później. A ja mam wrażenie, jakbym o tej siódmej rano była razem z niewielką liczbą innych osób, dopuszczona do jakiejś tajemnicy. Wiem, brzmi to śmiesznie, ale przecież ci, którzy zaczynają pracę o dziesiątej rzadko mają okazję zobaczyć jak wyglądają ulice wcześnie rano. Nie usłyszą śpiewu ptaków, bo jest już zagłuszony przez ruch uliczny. Nie poczują zapachu kwiatów, bo kiedy rosa wyparuje, nie będzie on już tak intensywny. Tylko o tej porze słońce ogrzewa skórę w specyficzny sposób – bo promienie są już bardzo ciepłe, ale jednocześnie czuć jeszcze na skórze dotyk chłodnego powietrza…
Tego się nie da nawet opisać, tej magii poranka. Bo później czar pryska. Czasami żałuję, że chodzę do pracy tak wcześnie i nie mam możliwości wyjść do parku o siódmej rano. Na szczęście zdarzają się od czasu do czasu takie awarie, które pozwalają mi na wyjście w teren :)