*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 30 grudnia 2011

Dołek końcoworoczny.

Chyba mam doła :( Od rana jest mi jakoś tak po prostu źle, mimo, że w zasadzie nie mam ku temu szczególnych powodów – obudziłam się o 7:30 wyspana i w pełni wypoczęta. Cały poranek miałam dla siebie – złamałam nawet swoją zasadę i nie ubrałam się od razu, tylko tak trochę posnułam się w piżamie i szlafroku a potem wskoczyłam pod kocyk i trochę poczytałam, poblogowałam i poszydełkowałam :)
Skończyliśmy w pracy kampanię już przed świętami, więc teraz mamy dużo więcej spokoju. O tyle więcej, że dziś w ogóle nie pracowaliśmy. Choć przyznam, że złamałam swoją inną zasadę i z racji tego, że mamy koniec roku i chciałam mieć poczucie, że wszystkie sprawy zakończyłam, wzięłam służbowy komputer i kilka papierów do domu. Wczoraj wyszliśmy szybciej więc nie zdążyłam. A dziś uporałam się z tym w godzinkę. I w jakich warunkach komfortowych – przy blasku świec (lubię zimą świeczki palić) i światełek choinkowych, pod kocykiem, ogrzewana przez poduszkę elektryczną :) Od razu lepiej się pracowało.
No więc niby miło było. Za chwilę przyjdzie do mnie hiszpańska Ania, która przyjechała na święta i strasznie się cieszę na to spotkanie. A jednak dołek jakiś jest :( Sama nie wiem, dlaczego. Pewnie wpływa na to fakt, że Franek od dwóch dni jest jakiś dziwnie nafoczony. Mało się widujemy, bo chodzi na popołudnia, ale i tak widzę, ze coś jest nie tak. To się po prostu wie i już. Niech sobie mówi, że mi się zdaje. Jak jest normalny to się nie czepiam, więc normalny na pewno nie jest :)
A do tego jeszcze ten nieszczęsny Sylwester jutro :) Już kiedyś pisałam, że wkurza mnie ten przymus. Czasami mam ochotę się dobrze zabawić, a czasami nie. Teraz jest ten drugi czas. Nie chce mi się nic jutro robić ani nigdzie iść i już. A tymczasem słyszę od innych teksty – no to jak macie sami siedzieć, to wpadnijcie do nas! A może my chcemy sami? I już :) Dla mnie to nie jest powód do popadania w stan depresyjny jeśli w Sylwestra posiedzę w domu :) I tak do tej pory nie wiem, co będziemy jutro robić. Problem w tym, że ja mówię Frankowi, żeby on zdecydował a on twierdzi, że jemu jest obojętne i chce, żebym to ja była zadowolona. I tak oboje chcemy, żeby to drugie było zadowolone – widzicie, ani krzty egoizmu w żadnym z nas :) Tyle, że decyzja cały czas nie podjęta a atmosfera jakaś kwaśna. Chyba przez tą presję.
No a co do tego wspomnianego dołka – mam nadzieję, że to ten, który nawiedza mnie od czasu do czasu w ostatnie dni roku. Zazwyczaj mija dość szybko i okazuje się, że jest lepiej niż mi się wydawało…

środa, 28 grudnia 2011

Ostatnie takie święta.

W przyszłym roku święta będziemy spędzać już jako małżeństwo. Ciekawa jestem, jak to się ułoży,chociaż przyznam, że mam pewne obawy. I mam dość mocne podstawy ku temu, żeby twierdzić, że jeśli będziemy się kłócić o to, gdzie spędzić święta, to będzie to przeze mnie :) Bo już jakiś czas temu zauważyłam, że w tej kwestii to ja jestem bardziej uparta, nieprzejednana i przyznaję się bez bicia, że samolubna :)
Wiem, że najuczciwiej byłoby spędzać święta na zmianę – raz u jego rodziców, raz u moich.  Ale ja twierdzę, że święta to tylko w Miasteczku. Oczywiście mówię to z dużą dozą przekory i jak przyjdzie co do czego, to będę bardziej skłonna do kompromisu, ale póki co, wolę się upierać. Jest jeszcze opcja „pół na pół” – część świąt w Poznaniu, część w Miasteczku,ale to trochę niewygodnie. A na samodzielną organizację świąt u nas nie czuję się na siłach :)
 Tak prawdę mówiąc, to dla mnie nawet chyba nie byłoby tragedią, gdybyśmy święta spędzali nadal osobno :P W końcu na co dzień jesteśmy ze sobą, parę dni rozstania mogłoby dobrze na nas wpłynąć. I stęsknić się można :) No ale jednak małżeństwo zobowiązuje ;) Trochę głupio by było. Chociaż z drugiej strony wiele też zależałoby od frankowego grafiku – gdyby okazało się, że pracuje w Wigilię, to zdecydowanie wolałabym spędzać ten dzień bez niego ze swoją rodziną niż bez niego z jego rodzicami :) A poza tym znowu przekornie przyznam, że czasami myślę sobie, że miałabym ochotę zrobić inaczej niż należy – tak, żeby mieli co komentować ci, którzy sądzą, że osobno spędzona Wigilia to delikatnie mówiąc zbrodnia przeciwko dobrym relacjom w małżeństwie, o ile nie zapowiedź rozwodu :P

A w ogóle,dlaczego tak się wzbraniam przed tymi świętami w Poznaniu? Przede wszystkim te kilka dni wolnego podczas świąt to w ogóle dla mnie okazja, żeby pojechać do Miasteczka– w Poznaniu jestem na co dzień. Teoretycznie rodzinę Franka możemy odwiedzić każdego dnia, a żeby odwiedzić moją rodzinę muszę już mieć parę dni wolnego.Obawiam się, że jeśli spędziłabym święta w Poznaniu, nabawiłabym się syndromu przedszkolaka :) No w końcu jestem tu cały czas – musi jakiś wyjazd być, żeby święta były zaliczone.
Poza tym –absolutnie nie potrafię sobie wyobrazić Wigilii z takimi potrawami, jakie są u Franka w domu! :) Oni tam mają prawie same ryby, których ja nie lubię. U nas są tylko karp i śledzik – i nawet trochę tego zawsze skubnę. Ale ryba taka, śmaka i owaka, a do tego jeszcze w tej i tamtej postaci to zdecydowanie za dużo dla mnie. I jeszcze zupa rybna :) No i jedzą ziemniaki z sosem – u nas tego nigdy nie ma. Za to tylko czasami mają zupę grzybową i nie mają – barszczu z uszkami,pierogów z kapustą i grzybami, jarskich gołąbków – a bez tego to nie ma Wigilii i już! Tak, ja wiem, że w każdym domu jest inna tradycja, ale cóż ja poradzę,że tak bardzo jestem przywiązana do naszej (tak, mogę przecież te potrawy zrobić sama i przynieść na poznańską Wigilię, i na pewno tak zrobię,ale teraz nie o tym mowa:)) Ano właśnie – i to też jest powód. Ja się zwyczajnie przyzwyczaiłam do takich świąt a nie innych i trudno będzie mi zaakceptować nowości w tej kwestii. Chcę spędzić święta z Franusiem, jak najbardziej, ale niech Franuś przyjedzie ze mną do Miasteczka :) Zwłaszcza, że on w tej kwestii wydaje się bardziej elastyczny i mniej zdeterminowany niż ja. W końcu mój tata po ślubie już nigdy nie spędzał Wigilii w swoim domu rodzinnym,jechaliśmy tam najwyżej później ;)

Oczywiście, że jeszcze cały rok przed nami, wiele się może wydarzyć i zmienić – poglądy również. Ale piszę tę notkę trochę dla siebie – tak z ciekawości, żeby zobaczyć,jak będzie za rok i ile z tego, co tu napisałam będzie miało znaczenie :) I proszę ten wpis potraktować z przymrużeniem oka, bo owszem, jestem upartą egoistką, ale dużo więcej teraz we mnie przekory. I jestem pewna,że jak przyjdzie na to czas, to będę umiała zdobyć się na jakiś kompromis i na pewno się dogadamy :)

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Wzorowe święta.

I znowu to samo – jak co roku święta się już skończyły :/ Jak zawsze, zbyt szybko. I jak zawsze tak samo mi żal, że już po wszystkim. Moje święta, jak zawsze zresztą były wesołe i rodzinne. Rodzinne to słowo, które najlepiej oddaje ich charakter. Zawsze spędzam ten czas w gronie najbliższej rodziny. Wspólnie siadamy do wieczerzy, później obdarowujemy się prezentami, a po Wigilii zawsze mamy jakąś atrakcję wieczoru w postaci gier i zabaw ;) Chociaż w tym roku było bardziej ubogo, bo zagraliśmy tylko jedną rundkę w planszówkę – jakoś tak wszyscy zmęczeni byli. W poprzednich latach graliśmy kilka godzin :) Tym razem nadrobiliśmy w kolejne świąteczne dni . Otóż naszą tegoroczną rozrywką rodzinną było… układanie puzzli :) Dwa tysiące kawałków, obrazek 68×96 cm. Nie wyobrażacie sobie jaką wszyscy mieli frajdę. Sama byłam zaskoczona z jakim zaangażowaniem tata wyszukiwał sklejki na tyle dużej, żeby się nam wygodnie układało i z jakim entuzjazmem zasiedliśmy wszyscy wokół tego prowizorycznego stolika :)
No i zaczęło się – sortowanie, dopasowywanie, wyszukiwanie. A wszystko to przy dźwiękach kolęd płynących z radia. Siedzieliśmy kilka godzin – do późnego wieczora. I dziś od rana – również cały dzień, z małymi tylko przerwami. I tak nie udało nam się jeszcze ułożyć wszystkiego. Ale postępy są ogromne :) Tak, zdecydowanie uważam, że tak powinny wyglądać idealne dla mnie święta – wszyscy razem, dobrze czujący się w swoim towarzystwie. Obżarstwo i sieczka telewizyjna? Zdecydowanie to nie my! Od wigilijnego popołudnia do dzisiejszego południa telewizora nawet nie włączyliśmy, zajęci bardziej interesującymi sprawami. Jedzenie było, owszem, nawet pyszne, jak zawsze. Ale nie siedzieliśmy bez przerwy przy stole, a najwyżej robiliśmy sobie przerwy na obiad, czy podwieczorek. Do tego jeszcze wspólny spacer, rozmowy. Tak, właśnie tak – sielanka :) Takie mam wyobrażenie o świętach i zostało ono w pełni zrealizowane w rzeczywistości.
I jeszcze w dodatku Franuś dzisiaj do nas przyjechał – w Wigilię i pierwsze święto pracował, a dziś jeszcze przed świtem wsiadł w pociąg i oto jest :)
Do Poznania wracamy jutro. Wzięłam sobie na jutro urlop, potem dwa dni do pracy a w piątek, podobnie jak w poprzedni, w ogóle nie pracujemy :) Całkiem fajnie zapowiadają się więc najbliższe dwa tygodnie, przemęczać się chyba nie będziemy ;)
Podsumowując – święta były wspaniałe choć niestety zbyt krótkie. I jedno jest pewne – to ostatnie TAKIE święta, bo w przyszłym roku pewnie wszystko trzeba będzie przeorganizować ;) Ale i tak wiem, że będzie tak samo miło, choć inaczej. A moje wyobrażenie nadal będzie miało odzwierciedlenie w realu.

niedziela, 25 grudnia 2011

W święta, nieświątecznie :)

Zdecydowanie – tego jeszcze nie było :) Tym razem chyba naprawdę pobiłam swój rekord w niepisaniu – nie sprawdzałam co prawda, ale chyba dłuższego przestoju niż tydzień nie miałam – a tu proszę :) Poza tym jeszcze się nie zdarzyło, żebym nie nadawała tuż przed świętami ani w Wigilię. Mało brakowało, a i w święta bym jeszcze milczała. Ale stało się – jestem.

Chciałabym na dłużej, ale nie wiem jak to będzie. Różne przyczyny złożyły się na moją nieobecność. Na pewno nie był to brak weny ani brak czasu. Na pierwsze narzekam bardzo rzadko, a tym razem naprawdę miałam o czym pisać. Czas też by sie znalazł. Ale reszta nie sprzyjała. Poza tym od jakiegoś już czasu mam wrażenie jakby blogowisko obumarło. A kiedy niewiele się dzieje i moja aktywność spada. A przede wszystkim zawsze mam tak, że im dłużej mnie nie ma, tym trudniej mi wrócić. A przy każdym takim dłuższym przestoju przychodzi czas na weryfikację blogowych znajomości :) Kiedy człowiek bywa w blogosferze rzadziej, naprawdę ma szansę zaobserwować, kto jest tak naprawdę wiernym blogowym kompanem, kto naprawdę czeka, kto się niepokoi, kto jest bliski :) Dziękuję więc za wszelkie maile, smsy, czy komentarze, w których dawałyście do zrozumienia, że czekacie. To naprawdę strasznie miłe :) Staram się więc skupiać na Was i na tym, co miłe, zamiast zastanawiać się nad tym, co (lub kto:)) mnie rozczarowało. Cóż, zdarza się i tutaj.


No tak, tak ja wiem, mało świąteczna ta notka :) Ale to dlatego, że jakoś w ogóle bloga nie zdążyłam nastroić świątecznie i brakuje mi na nim tej grudniowej atmosfery :) Muszę się więc zadowolić takową w realu. Mam nadzieję, że wybaczycie, a i tak myślę, że całkiem sporo osób przegapi ten wpis ;) W końcu teraz jest czas na ważniejsze sprawy.
Tak czy inaczej – jakoś wrócić musiałam i coś napisać musiałam ;) W końcu nawet Franek się niecierpliwił i pytał, dlaczego nie ma nowej notki i musi cały czas czytać to samo? :)

Życzeń jednak nie odpuszczę :) Wigilia co prawda już minęła, ale ja dopiero dziś podzielę się z Wami wirtualnym opłatkiem:)
 
Święta się jeszcze nie skończyły, a więc życzę Wam, aby były wesołe i spędzone w ciepłej atmosferze. Niech w tym czasie towarzyszami będą Wam spokój, życzliwość, uśmiech i same pozytywne emocje. Nie zadręczajcie się drobiazgami i pamiętajcie, co jest najważniejsze – nie tylko w tym okresie, ale i w życiu :) Ja sama doskonale wiem, jakie to bywa trudne :) Wszystkiego dobrego i wesołych świąt!

wtorek, 13 grudnia 2011

Czekam i czekam.

Pisałam już kilka razy o tym, że lubię czekać. Nie wiem, czy należę do osób bardzo cierpliwych – to chyba zależy od sytuacji, ale czekanie to coś, co wywołuje we mnie pozytywne emocje. Oczywiście poza pewnymi wyjątkowymi sytuacjami, kiedy oczekiwanie wiąże się z niepokojem, nerwami, czy stresem – nie, takiego czekania nie lubię, pod tym względem na pewno jestem niecierpliwa i sprawy skomplikowane, nieprzyjemne lub niepewne lubię załatwiać od razu. Czasami nawet aż za bardzo się z tym spieszę i najpierw zrobię a dopiero później myślę.
Ale nie o takie oczekiwanie mam teraz na myśli. Piszę o czekaniu na pewne wydarzenia – bardziej lub mniej ważne, przyjemne lub neutralne, ale coś jednak znaczące. Lubię odliczać dni, mierzyć czas od jednego charakterystycznego momentu do drugiego. Czasami są to momenty bardzo oczywiste, czasami ważne i przełomowe. Takie odliczanie powoduje, że czas szybko płynie – jeszcze nie zdecydowałam, czy to dobrze, czy źle. Chociaż chyba na razie skłaniam się ku pierwszej opcji…
Na razie czekam na przyszły tydzień i przyjazd szefostwa z Warszawy. To zawsze jest u mnie w pracy ważne wydarzenie. Później oczywiście – święta. A następnie styczeń, który rozpocznie nowy rok. Na luty czekam zawsze, bo w tym miesiącu dni zaczynają być już widocznie dłuższe. Nie wstaję już zupełnie po ciemku a i słońce zachodzi trochę później. To już jest dla mnie jakiś zwiastun wiosny… Potem nadchodzi marzec. Nie lubię tego miesiąca, a jednak na niego czekam – bo marzec to już wiosna. Nawet niech sobie będzie ponura i zimna – ale jednak to wiosna! :) Tym razem z wyjątkową niecierpliwością czekam na kwiecień – a konkretnie na koniec kwietnia. Ma się wtedy skończyć pierwsza część remontu najważniejszego węzła komunikacyjnego w Poznaniu i mam ogromną nadzieję, że będzie się jeździło lepiej. Chociaż przez parę miesięcy, bo później mają remontować drugą część (na to już nie czekam :)). Niby głupie, ot takie tam wydarzenie, na które ani nie mam wpływu, ani nie jest jakoś szczególnie związane z moim życiem – a jednak, bardzo często w myślach powtarzam sobie „byle do kwietnia…” Później czekam na maj. Maj jest piękny, uwielbiam ten miesiąc. Podobnie jak czerwiec – a na czerwiec czekam, bo wybierzemy się razem z Frankiem na mecz Euro. Lipca już się całkowicie doczekać nie mogę, bo to chyba już zawsze będzie dla mnie wyjątkowy miesiąc. No i oczywiście rzeczą, na którą czekam od pewnego czasu najbardziej jest nasz ślub.  Jeszcze niedawno niewiele o tym myślałam. Teraz zostało jeszcze dziesięć miesięcy – dużo, ale ja już czekam intensywnie. I łapię się na tym, że chyba naprawdę nie mogę się doczekać :) A potem będę czekać na urlop i nasze wakacje, które wyjątkowo przenosimy w roku 2012 na późną jesień. A potem wszystko zacznie się od nowa :)
Oczywiście w międzyczasie czekam na całe mnóstwo innych drobnych wydarzeń – na wspólny weekend z Frankiem, na przyjazd koleżanki z Hiszpanii, na odwiedziny w Miasteczku, na czyjeś urodziny, spęd rodzinny z okazji imienin kogoś innego. Każdego dnia czekam na wieczór – kiedy mogę usiąść spokojnie z książką lub ulubionym czasopismem, z kubkiem ciepłej herbaty, kieliszkiem wina albo po prostu z piwem i poczuć, że teraz jest czas dla mnie. A z kolei każdego wieczora czekam na ranek – i ten czas zanim się wszystko zacznie…

Całe moje życie to oczekiwanie – w dużej mierze dlatego, że sama je sobie w taki sposób zaprojektowałam :) Wiem, że nie wszyscy zwracają uwagę na sam proces oczekiwania – dla niektórych wszystko po prostu się dzieje, nie rozmyślają o tym, nie odliczają. A ja to lubię. To daje mi pewną kontrolę nad tym czasem :)
Ech, a jaki żal odczuwam, kiedy doczekam się wreszcie na to, na co tyle czasu czekałam…