*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 26 września 2012

Tuż przed...


(Jeśli ktoś ma ochotę się wczuć w nastrój, to niech sobie kliknie tę piosenkę z YT, którą umieściłam pod koniec tej notki:))

Skończyłam ostatnio na tym, że wyszliśmy z domu, bo samochód już czekał. Wspominałam też, że samochód należał do Roberta - kolegi Franka jeszcze z czasów podstawówki. Nie chcieliśmy wynajmować żadnego pojazdu, który zawiózłby nas do kościoła i na wesele. Nie kręcą nas szczególnie limuzyny, samochody retro, czy dorożki i zwyczajnie szkoda było nam wydawać na to pieniądze. Pewnie pojechalibyśmy samochodem moich rodziców (no, nasze Twingo to jednak nie bardzo by wyglądało na taką okazję :P), ale że koledzy Franka są maniakami samochodowymi i mają auta, którymi lubią się pochwalić, powstał pomysł, że przewiezie nas właśnie Robert. Nawet nie wiem, skąd się ten pomysł wziął, ale mi się spodobał - zwłaszcza wizja jazdy z otwartym dachem :)
Wracając jednak do naszego wyjścia z domu i czekającego samochodu:

Bardzo podobało mi się, jak jest udekorowany, choć stwierdzam, że na zdjęciu nie prezentuje się tak ładnie, jak w rzeczywistości :)

Do kościoła daleko nie mieliśmy - jakieś dwie minuty jazdy, więc ledwo się rozpędziliśmy, już trzeba było hamować. Przyznać muszę, że sam przyjazd pod kościół wyobrażałam sobie trochę inaczej :P Chociaż wtedy o tym nie myślałam - dopiero później uświadomiłam sobie, że było inaczej niż myślałam, że będzie. Po prostu zawsze para młoda przyjeżdżała, a goście już czekali - zazwyczaj przed kościołem. W naszym wypadku prawie nikogo nie było :) Przede wszystkim - było zimno (tak twierdzi większość osób, która miała na sobie marynarki i kurtki, ja byłam w bolerku z krótkim rękawkiem, ale potwierdzić tego nie mogę, bo w ogóle chłodu nie czułam :)) więc ci, którzy już przyszli, weszli do kościoła.  Poza tym może przyjechaliśmy ciut za szybko? :) Większość gości zaparkowała kawałek dalej i zanim doszli, my zdążyliśmy wyprzedzić ich samochodem. No i wreszcie - w Miasteczku mamy tylko dwa kościoły, obok siebie i każdemu mówiliśmy, że mają jechać do czerwonego, a sporo osób i tak pobłądziła :) Przodowała w tym moja rodzina (a tu akurat na tysiąc procent jestem pewna, że mówiłam, w którym kościele)- bo pamiętali biały kościół jeszcze z mojej komunii i pojechali od razu tam :P 

Kiedy razem z Frankiem i świadkami staliśmy w przedsionku, to widziałam, że brakuje jeszcze naprawdę sporo osób. Powiedziałam nawet do Juski, że może trzeba poprosić księdza, żeby chwilę poczekał, bo nie ma wszystkich :D A ona mi na to, że mają jeszcze trzy minuty na dojście. I faktycznie - nagle wszyscy zaczęli się schodzić, jeden po drugim i oczywiście biegiem :D A my staliśmy w tym przedsionku i zaskakiwaliśmy gości, bo chyba nie wiedzieli, że tam czekamy :) Najbardziej zaskoczyliśmy Finansowego, który chciał chyba zrobić niespodziankę i pokazać się dopiero po mszy (skojarzyłam później fakty, bo wcześniej wydawało mi się, że w oddali widzę kogoś, kto się jakoś dziwnie czai, i miałam rację), więc wszedł w ostatniej chwili i nadział się na nas w tym przedsionku. A mnie szczęka i tak opadła, bo w życiu nie spodziewałam się, że Warszawa oddeleguje kogoś na mój ślub. 
Opadła jednak nie na długo, bo jednak było więcej rzeczy do ekscytowania, więc chyba nawet tak na dobre nie zdążyłam się zdziwić :) To przyszło dopiero później.

Tak samo jak dopiero później przyszła refleksja na temat tego, jak w ogóle wyglądał kościół :) Pamiętałam, że było odświętnie, biało i elegancko, ale jak dokładnie, to miałam okazję zobaczyć dopiero na zdjęciach.
Dobrze, że miałam Karolinę i Teścia, bo to oni bawili się w fotografów ;)

W każdym razie, mnie się podobały wszystkie elementy wykonane przez moją kwiaciarkę, ale najbardziej urzekł mnie mój bukiet! Storczyki bardzo lubię (chociaż podobno nie powinno się ich mieć w bukiecie ślubnym - jakiś tam przesąd :P ale mam go w nosie) i wiedziałam, że się nie rozczaruję, ale nie miałam jakichś specjalnych wymagań, trudno mi było nawet opisać, czego oczekuję, bo prawdę mówiąc niczego nie oczekiwałam - poza tym, że będzie ładny :) I dobrze, że nie miałam żadnych oczekiwań, bo miałam za to niespodziankę, która mnie zachwyciła!
I znowu - w rzeczywistości wyglądał o wiele lepiej niż na zdjęciu :) Przede wszystkim podobało mi się, że jest biały! Oczywiście wiedziałam, że będzie z białych kwiatów, ale chodzi mi o to, nie było zbyt wielu liści i łodyg. I właśnie to zdjęcie tego nie oddaje, bo akurat tak się ułożyły kwiaty :), ale trochę lepiej było go widać na poprzednich zdjęciach.

 Ale trochę popłynęłam... Wracam więc do kościoła :) No to stoimy w tym przedsionku i czekamy. I to już za moment, a ja tego wcale nie czuję! To znaczy oczywiście, że czuję emocje - jestem podekscytowana, i radosna. Ale po prostu trudno mi uwierzyć, że to się dzieje naprawdę - tyle razy analizowałam tę chwilę w myślach - play, stop, play, pauza... A to jest życie i tu się tak nie da :) Tu wszystko płynie i choć jestem świadoma tego, co się dzieje, to nie ma czasu na to, żeby w pełni delektować się tą chwilą. Trudno mi to opisać :) Z jednej strony uczestniczę w tych wydarzeniach całą sobą, z drugiej mam wrażenie, jakby dotyczyły nie mnie :) Ale teraz w tej chwili, potrafię w myślach odtworzyć każdą sekundę! Pamiętam, co myślałam, w którym miejscu stałam, w jakiej pozycji... Chyba po prostu delektować się takimi chwilami można dopiero wtedy, gdy już miną, bo w tamtym momencie było za dużo bodźców ;)

I nagle dzwonki przy ołtarzu. Rozpoczyna się pieśń. Goście w ławkach wstają i widzimy księdza. Idzie w naszym kierunku... To już?... :) Wydaje się, że idzie za szybko... Już stoi przy nas. A ja nawet teraz nie mogę uwierzyć, że to miało miejsce :) Ksiądz się do nas uśmiecha, a nawet się śmieje (a jak przyszliśmy do niego pierwszy raz, to wydawał się taki gburowaty), podaje krzyżyk do pocałowania, z tekstem: "no, to dziabnijcie tu" ;))
Ksiądz się odwraca i idzie w stronę ołtarza - my powoli idziemy za nim, za nami świadkowie. Idziemy, a w tle moja siostra śpiewa "Maryjo, śliczna Pani". 
(Wyszło jej dużo lepiej niż Eleni!, ale to była jedyna w miarę fajna wersja, którą znalazłam)

(Jak widać umiem już wrzucać filmiki :) Po prostu na starym interfejsie się nie dało.) 

No, to się wczuwamy...

 Ja się wczułam tak bardzo, że chyba nie zasnę dzisiaj przez te emocje ;)
Ps. Zgadnijcie, co mi się śniło wczoraj? :P 
Ps2. I zostawiajcie adresy pod poprzednią notką.