*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 10 października 2012

Wesele! Nasze w dodatku ;)

Zanim zaczniecie czytać... :) Tak, wiem, że notka jest bardzo długa, umówmy się, że już nie musicie mi tego uświadamiać w komentarzach :) Ale chciałam, żeby właśnie tak to moje opisywanie tamtych wydarzeń wyglądało. Skupiam się na całym mnóstwie szczegółów, bo sprawia mi to przyjemność i pomaga posegregować moje wspomnienia - w celu lepszego ich przechowywania. Chyba rozumiecie, że to dla mnie bardzo ważne :) Dzielę się z radością z Wami tym, co się działo, więc chętnych zapraszam do lektury :) Pisałam tę notkę z przerwami dwa dni, więc Wy też możecie sobie czytanie rozłożyć:)

W notce sierpniowej pisałam o tym, że nie jesteśmy jeszcze zdecydowani, która piosenka będzie naszym akompaniamentem w pierwszym weselnym tańcu, ale ostatecznie postawiliśmy na walca! Niestety, nie ma nigdzie w internecie dokładnie tej wersji, do której tańczyliśmy, ale TA jest najbardziej zbliżona. Nasz walc był nieco szybszy, ale cała reszta się zgadza - łącznie z podkładem i głosem (bo piosenka ta miała całe mnóstwo wykonawców).



Nawet teraz, gdy słyszę tego walca mam dreszcze :) I to nawet nie dlatego, że przypomina mi się wesele, ale dlatego, że jak żywe stają mi przed oczami wszystkie nasze próby :) Myślę, że to był świetny pomysł, żeby jednak coś sobie przygotować, ten czas, który spędziliśmy na ćwiczeniach (choć wcale nie było go tak dużo) był naprawdę wspaniały - pomijając krew (podeptałam Franka obcasami - ale mówiłam mu, żeby też założył buty), pot (w sierpniu ćwiczyliśmy, za oknem bywały upały) i łzy (wywołane śmiechem), to naprawdę nas do siebie jeszcze bardziej zbliżyło. I opłaciło się, bo walc wyszedł nam świetnie! Dopracowaliśmy każdy szczegół, choć jeszcze w poniedziałek przed weselem Daga miała kilka uwag: "Franek, ale stawiasz Margolkę, jak worek ziemniaków! A ty Margolka nie wystawiaj tak tych rąk, nie jesteś samolotem!" :D Nasza nauczycielka (załapała się zresztą na zdjęciu - niebieska sukienka za Frankiem) denerwowała się zresztą przed naszym występem, ale później była z nas bardzo zadowolona i stwierdziła, że to była najlepsza z naszych prób ;)) Jej chłopak też był zachwycony i powiedział, że on też chce tak tańczyć i dlaczego jego tak nie nauczyła :) Wyszły nam nawet obydwa podnoszenia - nie przeszkodziła suknia ani halka! Franek wręcz stwierdził, że dużo lepiej mu się chwytało niż tą suknię studniówkową, w której ćwiczyłam ;)

Zrobiliśmy wrażenie tymi podnoszeniami :) Nikt się tego (poza Dagą i kilkoma osobami, które widziały naszą próbę w domu;)) nie spodziewał. I moglibyśmy tak tańczyć całą noc. Ale walc trwał tylko niecałe dwie minuty, więc musieliśmy zakończyć...

Sądząc po gromkich brawach i uśmiechach na twarzach naszych gości, naprawdę udał nam się ten pierwszy taniec! Najbardziej zaskakujące dla mnie było to, że w ogóle nie czułam tremy! Franek też się nie denerwował. Nie przeszkadzało nam ani trochę, że jesteśmy w centrum uwagi i że wszyscy na nas patrzą.

A później zaczęła się zabawa!




 My jednak w pierwszej przerwie "wymknęliśmy się" na zdjęcia. Daleko nie musieliśmy iść, bo otoczenie restauracji było piękne. W dodatku jak na zamówienie wyszło nam słoneczko - akurat na naszą sesję :) 


 
Dzięki temu, że byliśmy przy restauracji, goście cały czas mieli nas na oku, a więc nie zniknęliśmy nagle wszystkim z pola widzenia na parę godzin, jak to się zdarzało na niektórych weselach, na których byłam - nie podobało mi się to. I sama też nie chciałam, żeby jako pannę młodą omijała mnie cała zabawa ;) Od razu też odrzuciliśmy pomysł, żeby sesję zdjęciową robić innego dnia - nie przemawia do mnie taki zwyczaj. To jest dzień niepowtarzalny pod każdym względem, a pomijając nawet same emocje, to żadnego innego dnia tak ładnie się już nie wygląda, jak w dniu ślubu ;) Poza tym na każdym weselu, na którym byłam, goście zawsze, dosłownie zawsze (oczywiście gdy nie padało) po obiedzie wychodzili na spacer, jeśli tylko było gdzie wyjść. Byliśmy przekonani, że i u nas tak będzie i nie pomyliliśmy się. Goście więc spacerowali w tym samym czasie i w tym samym miejscu, w którym mieliśmy sesję. Dzięki temu mieliśmy też kilka zdjęć z nimi :)

Kiedy wróciliśmy, zabawa trwała. Wyglądało na to, że goście bawili się bardzo dobrze. Nie miało znaczenia, czy przyszli z osobą towarzyszącą, czy bez albo czy pary są mieszane, czy nie. Podeszła do mnie nawet dziewczyna naszego kolegi (jedyna osoba, którą poznaliśmy dopiero w dniu wesela - wydaje się bardzo sympatyczna) i powiedziała, że bardzo podoba jej się to, że jest tyle osób bez pary a mimo to nie siedzą przy stoliku tylko tańczą i na przykład "samotne" dziewczyny wymieszały się z "samotnymi" chłopakami. Albo trzy dziewczyny obtańcowywały jednego faceta lub na odwrót ;)
Na parkiecie praktycznie cały czas ktoś był, co jest w dużej mierze zasługą naszego zespołu. Naprawdę nam się udał, słyszałam ich wcześniej, więc wiedziałam, że kompromitacji nie będzie, ale nie spodziewałam się, że tak fajnie poprowadzą zabawę. Goście wręcz do nas podchodzili i mówili, że zespół jest naprawdę świetny.
Na spotkaniu w przededniu wesela ustalaliśmy kilka szczegółów. Między innymi zastrzegliśmy sobie, że nie chcemy żadnych zabaw z podtekstem seksualnym albo takich, które ośmieszałyby w jakiś sposób uczestników. Ale lider zespołu od razu nam powiedział, że to w ogóle nie jest w ich stylu i że nie musimy sie o to martwić. Dodał jeszcze, że w ogóle z zabawami nie chcą przesadzać, bo to jest ciekawe dla uczestników, a dla otoczenia już niekoniecznie, jeśli jest ich za dużo. Ustaliliśmy więc, że zobaczy jaki będzie klimat, jacy goście itd. Ostatecznie myślę, że wszystko wyszło tak, jak powinno. Była jedna, bardzo krótka taneczna zabawa i dwie trochę dłuższe. W jednej z nich goście dostawali jakieś elementy przebrania (maski, czapki itp.), które mieli na siebie założyć i prawdę mówiąc zaskoczona byłam, jak wszyscy chętnie brali w tym udział! Wręcz się bili o peruki, czy czapeczki :) Część osób, która nie była na parkiecie od razu przybiegła, jak zobaczyła, co się dzieje i ostatecznie tańczyli prawie wszyscy. Nie spodziewałam się tego, bo myślałam, że niektórzy nie będą chcieli sie  wygłupiać. Chcieli - i to niezależnie od wieku :)

Kolejna zabawa wymagała odrobiny sprawności fizycznej :) Uczestnicy w rytmie Lambady przechodzili pod liną trzymaną przeze mnie i Franka, która z każdą rundą była coraz bliżej ziemi. Prowadzący byli zaskoczeni ilością chętnych a przede wszystkim ich zawziętością i wolą walki :) Technika była dowolna - trzeba było tylko pod liną przejść tak, żeby jej nie dotknąć a przechodziło się parami i para musiała się trzymać za rękę - albo za jakąkolwiek inną część ciała :) Chodziło o stały kontakt fizyczny. Nooo, ja też byłam zdumiona tym, że tyle osób chciało wygrać (do wygrania było tysiąc złotych.... kropelek :P, czyli wódka weselna). Nogi już mnie później zaczęły boleć, bo kucałam w dość niewygodnej pozycji. A w ogóle to okazało się, że zupełnie podświadomie dawałam fory uczestnikom - niechcąc wcale tego robić unosiłam lekko linę (naprawdę nie miałam pojęcia, kiedy to robię, ale kilka razy korygowałam linę, bo widziałam, że jest wyżej niż po stronie Franka) Obserwatorzy później mówili, że kto zauważył, że u mnie jest łatwiej, przechodził po mojej stronie :)) No naprawdę nie chciałam nikomu ułatwiać! :)
Tu już jedna z ostatnich rund, (na drugim zdjęciu Dorota :))







Myślę, że taka ilość zabaw na całe wesele była wystarczająca! Zwłaszcza, że były jeszcze inne atrakcje :)
W pewnym momencie na przykład wodzirej zapowiedział występ zespołu, który podobno występuje bardzo rzadko i tylko w wyjątkowych okolicznościach. Goście myśleli, że to jakaś niespodzianka z naszej strony, my nie wiedzieliśmy o co chodzi, przyszło nam do głowy, że może to goście coś takiego wymyślili. Ustawiliśmy się wszyscy w kółeczku i nagle na miejsce zespołu wkroczyło trzech facetów w ciemnych okularach! Po kilku sekundach dotarło do nas, że to... kelnerzy, którzy nas obsługiwali! Rozbawili nas między innymi piosenką "Jesteś szalona"! Naprawdę oszaleliśmy, bo ten ich występ był niesamowity :) A jaka niespodzianka!
Myśleliśmy na początku, że oni to zawsze robią, ale okazało się, że taki występ jest tylko dla wybranych :) Na poprawinach Franek rozmawiał z jednym z kelnerów, mój dziadek też zagadał innego i okazało się, że kelnerzy występują tylko na weselach, na których jest dobry klimat do zabawy, kiedy widzą, że para młoda jest w porządku i że wszyscy się fajnie bawią. Mieli kiedyś przypadek, kiedy zrobili taki występ a później para młoda przyszła ze skargą i stwierdziła, że chce obniżenia kosztów jako rekompensaty za zepsute wesele i oskarżyła kelnerów o pijaństwo. Przeżyłam szok, jak to usłyszałam, bo u nas nikt nie miał takich odczuć, wszystkim się bardzo ta niespodzianka podobała :)) Umiemy się bawić! :) I czujemy się wyróżnieni, że dla nas wystąpili :) Nie wyglądamy na snobów czy innych sztywniaków :P W każdym razie atmosfera naprawdę była wspaniała. Nasi goście chwalili zespół i obsługę, ale my podobne pochwały słyszeliśmy właśnie ze strony obsługi. Kamerzystka wychodząc powiedziała nam, że rzadko się zdarza, żeby goście byli tacy chętni do zabawy, tacy weseli i że klimat wesela był naprawdę niepowtarzalny. Podobne słowa usłyszeliśmy od zespołu: powiedzieli nam, że to była dla nich przyjemność, że mogli zagrać dla nas i dla takich fajnych ludzi, jakimi są nasi goście. Wielokrotnie tego wieczoru słyszeliśmy zdania: "Świetny zespół" "Fajnych macie gości" a także "Zajebiste jedzenie" :)
  
Jedzenie naprawdę robiło furorę. Mnie i mojej najbliższej rodzinie te smaki nie były obce - sieć tych restauracji jest dość znana na naszym terenie, zajmują się też cateringiem i na przykład obsługiwali naszą studniówkę. Poza tym to było nasze swojskie jedzenie. Ale goście przyjezdni, zwłaszcza Poznaniacy nie mogli się nachwalić (ha! zawsze twierdziłam, że jedzenie na poznańskich weselach jest takie se :P przynajmniej dla mnie zawsze takie było, bo miałam porównanie do wesel odbywających się w wielu innych regionach).
Nie chcieliśmy eksperymentów. Na pierwsze danie oczywiście rosół :) Żadne tam kremy z borowików, rosół i już. Mięs do wyboru było trochę więcej i tu już akurat zrezygnowaliśmy z tradycyjnego schabowego. Ale były oczywiście kluski :) Chociaż ja nie jestem Ślązaczką, ani moje Miasteczko nie jest śląskie, to już niektóre okolice takowe są, a więc kluski i w ogóle kuchnia śląska nie są nam obce :) Musiałam Poznaniakom pokazać, co się jada na weselach :) Oprócz tego oczywiście był deser w postaci ciasta i lodów, później zimne przekąski. Kolację zamieniliśmy na kolację w postaci grilla, czym znowu zachwyciliśmy gości :) Zajadali się, oj tak :) Poza tym było trochę sałatek, w okolicach północy tradycyjny barszczyk z krokietem a później miała być jeszcze gulaszowa i flaki, ale już nie było komu podawać, więc przenieśliśmy to na poprawiny. Bo naprawdę jedzenia był ogrom i to prawie wszystko w standardzie, bo dodatkowo zamówiliśmy tylko wędzone ryby (rodzina frankowa jest bardzo rybna, więc to był ukłon w ich stronę, ale moja też nie pogardziła) oraz indyka. Nie spodziewaliśmy się jednak, że tego jedzenia standardowego będzie aż tyle - bo podawali jeszcze jeden mały posiłek w gratisie. Więc jedyne na co goście narzekali to ilość tego jedzenia - a właściwie na fakt, że wszystko takie dobre i trzeba spróbować a potem się nie mogą ruszać :)
No i był oczywiście tort. Ten słynny tort, z powodu którego pani z cukierni dzwoniła do mnie niemal z płaczem :P


 No i ładnie  tymi różyczkami, co za różnica, czy byłyby na nim storczyki, czy nie :) A tylko zapłacilibyśmy jakieś 200 zł więcej. Biedna pani niepotrzebnie się przejęła, że będziemy kręcić nosem. A dla nas najważniejsze było, że tort był dobry.
A to wspomniany indyk:


Kurczę, ja specjalnie mięsożerna nie jestem, ale na wspomnienie mięs weselnych ślinka mi cieknie (bo chociaż na weselu za dużo tego nie zjadłam, to mnóstwo zostało i mieliśmy potem obiady przez cały tydzień zapewnione :))
Oczywiście były również oczepiny - w nieco innej formie niż na weselach w Poznaniu, więc to też przyciągnęło uwagę gości (między innymi dlatego tak bardzo zależało mi, żeby robić wesele w moich stronach, chciałam, żeby zobaczyli coś innego, moją okolicę i moje tradycje). Welon złapała moja kuzynka i nie podlegało to dyskusji, bo dosłownie wpadł jej w ręce, ale z muszką już taka prosta sprawa nie była :) Dawno nie widziałam, żeby się kawalerzy tak bili o tę muchę :) A tu trzeba było powtarzać, bo muszka wpadła w ręce kolegi Franka i chłopaka mojej siostry. Żaden nie chciał puścić i ostatecznie ją... rozerwali :P Więc wodzirej zarządził powtórkę. Ostatecznie potwierdziło się, że gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta, bo tym razem mucha dostała się w rękę trzech nieustępliwych kawalerów, ale narzeczony kuzynki od welonu wykazał się sprytem i tak to jakoś zrobił, że tych dwóch zostawił z niczym :)
Później Franek miał do obtańcowania wszystkie panny, a ja wszystkich kawalerów. No i pozostało jeszcze przeprowadzenie testu zgodności małżeńskiej :) Nie wiem, czy znacie tę zabawę oczepinową - w każdym razie w moich stronach jest bardzo popularna, w Poznaniu spotkałam się z nią tylko raz. Młodzi siadają na krzesełkach tyłem do siebie i ściągają buty, każde z nich trzyma  buta swojego i swojego współmałżonka. Prowadzący zadaje pytania w stylu: "Kto pierwszy powiedział kocham cię" (Franek :)) A my odpowiadamy podnosząc buta jej lub jego :) Nie widziałam odpowiedzi Franka ani on moich, ale goście co chwilę wybuchali śmiechem. Myślałam, że to dlatego, że ciągle odpowiadamy inaczej, a tymczasem później okazało się, że byliśmy wyjątkowo zgodni :) Chyba tylko w dwóch czy trzech kwestiach udzieliliśmy innej odpowiedzi :) Niektórzy goście nie mogli wyjść z szoku, że się tak we wszystkim zgadzamy, łącznie z kwestiami - kto bałagani, kto sprząta, kto trzyma kasę, kto rządzi w sypialni, kto jest większym zazdrośnikiem :P No cóż, my to wszystko mamy już od dawna ustalone, pod tym względem rzeczywiście lepiej nie mogliśmy się dobrać ;)

Przy okazji oczepin często jest również podziękowanie dla rodziców, ale na naszym weselu zrobiliśmy to wcześniej, głównie ze względu na mojego dziadka i babcię Franka - nie mieliśmy pewności, że będą chcieli zostać aż do północy, a dla nich również mieliśmy upominki. To właśnie wtedy zatańczyliśmy nasz drugi taniec, dedykowany rodzicom i dziadkom, tym razem do piosenki "Chcę tu zostać". Fajnie się złożyło, bo nasz zespół miał ten kawałek w swoim repertuarze, więc tańczyliśmy do muzyki na żywo. Teraz to już w ogóle był luzik i zero stresu :) A później zatańczyliśmy wszyscy razem: my, nasi rodzice i dziadkowie, oczywiście do piosenki "Cudownych rodziców mam". Tak, wiem, że niektórzy twierdzą, że to oklepane, ale uważam, że nie ma żadnej innej piosenki pasującej tak bardzo na tę okazję. 
Naprawdę piękne to wszystko było... I my też bawiliśmy się wspaniale, teraz to już zupełnie nie rozumiem, kiedy ktoś mówi, że w ogóle nie bawił się na swoim weselu, bo albo nie miał czasu, albo był zbyt zestresowany :) My w zasadzie cały czas byliśmy na parkiecie! W przerwach "na jednego" staraliśmy się podejść do każdego i trochę pogadać, ale nic na siłę, bo nie zawsze się dało. Ale byliśmy :) Dla siebie i dla innych. Siedząc przy stole, czasami patrzyliśmy na siebie i wymienialiśmy swoje spostrzeżenia. Przede wszystkim nie mogliśmy uwierzyć, że to już się dzieje i obiecywaliśmy sobie, że będziemy cieszyć się każdą chwilą i korzystać z każdego momentu na całego. 
Czas rzeczywiście płynął bardzo szybko, ale też nie było tak, że w ogóle nie wiem, kiedy to minęło :) Byłam bardzo świadoma wszystkiego, wiedziałam, że to się właśnie dzieje, a ja jestem w centrum wydarzeń i odczuwałam to całą sobą.
I jak zwykle dodam, że tego się nie da opisać... :) Chociaż być może do tego, jak się czułam i co myślałam jeszcze wrócę, dzisiaj staram się skupić na konkretach.
W zasadzie nie wiem kiedy impreza zaczęła się kończyć :) Tu jeszcze trwała na całego:
Ale to chyba było niedługo po naszym babskim występie - bo ten widzieli jeszcze niemal wszyscy goście. Aa właśnie, bo o babskim występie nie było prawda? :)) A więc to był taki zaplanowany spontan :) Zaplanowany, bo brałyśmy pod uwagę możliwość, że zatańczymy, spontan, bo decyzję podjęłyśmy pod wpływem chwili i tak naprawdę w ogóle nie byłyśmy do tego przygotowane :)
Wystąpiłam ja, moja siostra oraz wszystkie nasze koleżanki! 
Dawno temu, na pierwszym roku studiów, kiedy miałam coś w rodzaju WFu nauczyłyśmy się z dziewczynami układu tanecznego do tego:
Pokazałam to też Dorocie i Jusce i swego czasu tańczyłyśmy sobie to na domówkach, no ale od tego czasu to też już minęło dobre pięć lat :)
Próbowałam też nauczyć dziewczyny tego układu podczas panieńskiego, ale za późno się za to zabrałam, bo flaszki już na stole stały puste i tylko moja siostra cokolwiek załapała :) Mimo to nie zniechęciłyśmy się. Kiedy tylko stwierdziłyśmy, że tak - zatańczymy, przećwiczyłyśmy z Karoliną, Anią i Alą  na szybko gdzieś w jakimś przedsionku podstawowe ruchy. Potem pokazałam jeszcze co i jak Dadze. Reszta poszła na żywioł i robiła to, co my :)
Nie powiem, że byłyśmy mistrzyniami synchronizacji :) Na pewno nie. Nie powiem też, że wszystko wyszło nam pięknie - bo oczywiście, że chwilami się myliłyśmy i obracałyśmy każda w inną stronę, ale nie o to chodziło :) Chodziło o ten żywioł! O to, żeby zrobić coś razem! Skoro zawsze się tak dobrze razem bawimy, to dlaczego nie na moim weselu? :) I co z tego, że było nierówno, myślę, ze większość osób, która na nas patrzyła, widziała zupełnie coś innego - i to właśnie to chciałam pokazać :)
To chyba było moim marzeniem, żeby zorganizować coś takiego na własnym weselu z bliskimi koleżankami i jestem im bardzo wdzięczna, że się na to zgodziły. Niektóre aż się do tego paliły, inne trochę się obawiały, ale żadna nie protestowała, żadna nie była niechętna. Nie obawiały się kompromitacji, nie przeszkadzało im, ze nie znają układu - ani nawet to, że przecież 'występowały' w większości przed ludźmi zupełnie sobie obcymi. Wiem, że zrobiły to też dla mnie i bardzo to doceniam :) Ale jestem też pewna, że niczego nie robiły na siłę. Wiele było pięknych momentów na weselu, a to był jeden z nich...
Chyba po drugiej gości zrobiło się jakoś mniej i powoli każdy dojadał to, co miał na talerzu i dopijał zawartość kieliszka :) Nie mam pojęcia, o której zwinęła się orkiestra - z zapowiedzią, że wrócą jutro, ale chyba jakoś po trzeciej?? Wiem, że ostatni goście - to znaczy nasi rodzice, siostra, ciocia, Karolina, Ania, Dorota i Juska wychodzili po czwartej. Zostaliśmy z Frankiem oraz z Alą i R. którzy pomagali nam jeszcze ogarnąć kilka spraw. 
A później poszliśmy już na górę do naszego "apartamentu nowożeńców" Ach, jakże żal było zdejmować tę moją suknię, o której wiedziałam, że więcej jej już nigdy nie włożę (chociaż... moja mama włożyła swoją na 25tą rocznicę więc kto wie:)) Kiedy ostatni raz patrzyłam na zegarek było po piątej, a to oznacza, że spaliśmy tylko cztery godziny, jednak mimo tego, obudziliśmy się radośni i wcale nie zmęczeni. Ale to już znowu inna historia :)




Ps. Link do piosenki już chyba działa :)