*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

sobota, 24 października 2015

Słomiany wdowiec i pranie.

Na wstępie zaznaczam, że notka zawiera słowo niecenzuralne :P

Wiecie, że Franek jest całkiem niezły w zajmowaniu się domem. Sprząta, gotuje, robi zakupy. Jeśli chodzi o to pierwsze, to naprawdę robi to zdecydowanie lepiej ode mnie. Ja mogę segregować i układać, ale pucowanie i szorowanie mnie denerwuje, mąż zaś robi to perfekcyjnie. Dawno temu, kiedy podejmowaliśmy decyzję o wspólnym zamieszkaniu, ustaliliśmy ogólny podział obowiązków. Wynikało z niego między innymi, że pranie i prasowanie należy do mnie. Niemniej jednak, od czasu do czasu Franek zostaje w domu sam na dłużej i sam musi prać swoje brudy. Całkiem nieźle mu to teraz idzie. Ale ma przechlapane, bo cały czas wypominam mu jedną wpadkę sprzed kilku lat...
Franek mnie zabije za tę notkę :P Ale ponieważ wczoraj, robił w domu wielkie sprzątanie i miał się zabrać też za pranie, przypomniała mi się tamta sytuacja, której nigdy nie opisałam, bo uległam prośbom Franka, żebym na razie tego nie pisała, bo on się wstydzi :P I to "na razie" przeciągnęło się na kilka lat :P Ale myślę, że po takim czasie nabrał już do tego dystansu i mi odpuści. Choć w naszych rodzinach ta opowieść nadal krąży jako anegdotka ;))

A było tak... 
Wyjechałam na jakiś dłuższy weekend do Miasteczka, Franek chodził do pracy i któregoś dnia okazało się, że nie ma czystej koszuli do munduru.W tym celu zadzwonił do mnie po instrukcję obsługi pralki (która wtedy była nowym zakupem, pamiętacie Pralkówkę? ;))
No to tłumaczę: podziel najpierw ubrania na kupki według kolorów, jak to zrobisz, to będzie można prać... i robisz tak...wsypujesz najpierw proszek.. tak nie za dużo, do tej drugiej kreski na miarce..., wsypujesz do środkowej przegródki... no a teraz płyn do płukania, możesz trochę rozcieńczyć z wodą... wlewasz do ostatniej dziurki... masz? no to teraz zapinasz bęben, zamykasz pralkę i musisz ją nastawić... ustawiasz temperaturę.. i pokrętło na odpowiedni tryb, tak może być ten szybki... nie, nie musisz włączać żadnych dodatkowych opcji.. Ok, no to jak już gotowe, to włączasz start.

Franek włączył, powiedział, że już zrobione a po chwili...
F: O kurwa!
M:Co??? - pytam lekko spanikowana, bo już mam wizję, że woda się leje nie tam gdzie trzeba albo jeszcze coś gorszego się dzieje
F: NIC!!
M: No, co powiedz??? Bo się zdenerwowałam!
F Nic, mówię!!! - a po chwili, dużo ciszej - Ubrań nie wrzuciłem...

Myślałam, że padnę ze śmiechu! 
A Franek rozeźlony jeszcze do mnie mówi - A bo mi o tym nie powiedziałaś! :D:D

No proszę, jaki mężuś posłuszny, krok po kroku robił co należy, a żonka taka nieprecyzyjna :P Miejcie jednak nad nim litość, on normalnie nie jest taki gapowaty :D