*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

sobota, 12 września 2009

W polu widzenia...

Zapewne pamiętacie jak reaguję na białe fartuchy. A kto nie pamięta – pisałam o tych traumatycznych przeżyciach w maju. Wczoraj nadszedł ten wielki dzień i doczekałam się wreszcie terminu jaki mi wyznaczono na wykonanie badania pola widzenia. No to poszłam. Byłam zapisana na jedenastą, ale oczywiście to nie byłoby normalne jakby mnie wywołano punktualnie :) Weszłam do gabinetu dwadzieścia minut później. No i się zaczęło. 

Nie wiedziałam wcześniej jak wygląda to badanie, ale wszyscy mówili, że nie ma czego się bać. Zagubiona nawet mówi, ze lubi to badanie. Dla niewtajemniczonych. Polega ono na tym, że trzeba przysunąć głowę do takiego białego półkola, zasłaniają jedno oko a w rękę dają joystick. I na tym białym tle co jakiś czas pojawiają się świetliste punkciki różnej wielkości i o różnym natężeniu. Jak się je zobaczy to trzeba wcisnąć guziczek. Badanie trwa po siedem minut na każde oko. No więc, strasznie rzeczywiście nie było, ale żeby wątpliwości nie było – ja tego badania nie lubię :) Po pierwsze było mi bardzo niewygodnie – w tej pozycji mój krzyż był wybitnie przeciążony i plecy, które dawno mnie już nie bolały, dały mi się we znaki. Po drugie już sama nie wiedziałam, czy ja widzę te punkciki, czy mi się mieni w oczach :) Ale to nic, później było gorzej.
Niektórzy boją się igieł, inni nie potrafią łykać tabletek… Jeśli o mnie chodzi mogą mnie kłuć ile chcą, tabletki mogę połykać kilogramami. Ale… wara od moich oczu :) Po prostu na samą myśl, że ktoś mi coś będzie przy nich robił, zachodzą mi łzami. A na widok kropli do oczu dostaję „powiekościsku” To jest odruch bezwarunkowy. Kiedy pielęgniarka chciała zakropić mi oko, tylko trochę trafiło pod powiekę :) Odruchowo odchyliłam głowę i zamknęłam oko :) Pielęgniarka powiedziała tylko „ooo, z panią to będzie ciężko” :) Później miałam się położyć na kozetce i tam znowu zakrapianie – znieczulanie oka, musiałam dostać potrójną dawkę hihi. Pani doktor, nie wiem właściwie co robiła, w każdym razie chciała przyłożyć mi jakiś przyrząd do oka, ale musiała na pomoc poprosić pielęgniarkę :)
Pani doktor była dość nieprzyjemna, ale jak zobaczyła z kim ma do czynienia, była słodka jak miód :): „No rybeńko, nie ma się czego bać, proszę patrzeć na palec, oo tak, dobrze, teraz drugie oczko… chwileczkę… chwileczkę… no już, ale patrzymy na palec, na palec patrzymy, no ale jak pani może patrzeć na palec jak ma pani oko zamknięte…” Hihi, miło było się poczuć znowu jak pięcioletnie dziecko :)Wiecie ja się naprawdę starałam, ale to jest silniejsze ode mnie, a co do tego palca.. Dopóki nie powiedziała mi, że mam zamknięte oko, mnie się naprawdę wydawało, że ja ten palec widzę hehe. No to przeżyłam kolejną wizytę u białego fartucha i to w dodatku tego od oczu. Ale… w grudniu mam badanie powtórzyć. Ehhhh. :)
Miłej soboty życzę.