*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 26 lipca 2010

Łupy :)

Tak, ja wiem, że jestem monotematyczna, ale niech to będzie tylko dowodem na to, że naprawdę uwielbiam obchodzić urodziny i delektuję się nimi tak długo, jak się da :) 

Jak już wspomniałam, świętowałam do piątku. W środę wybrałam się z Dorotą na aerobik, a potem spędziłyśmy wieczór u niej w domu przy piwku. Franek szedł do pracy na 4, więc zostałam u Doroty na noc, żeby go nie budzić i tak minął mi ten właściwy dzień urodzin. W czwartek świętowałam z Frankiem. Poszliśmy nad jezioro maltańskie i parę godzin przesiedzieliśmy tam przy piwie, rozmawiając. Rozmawialiśmy długo i o wielu rzeczach. Trochę się wypłakałam i chyba już wiem, co jest główną przyczyną moich ostatnich smutków… Ale to nie temat na dziś :) 
To było bardzo miłe popołudnie i wieczór. I znów, kładąc się spać, żałowałam, że ten dzień się już skończył. Ale okazało się, że to nie koniec wrażeń, bo w piątek jeszcze zostałam obdarowana przez Franka prezentami, bo okazało się, że kwiaty i czekoladki ze środy to była tylko część prezentów :)
W tym roku było trochę inaczej niż zwykle. Przez ostatnie kilka lat starałam się zorganizować sobie na ten dzień wolne i przeważnie urodziny obchodziłam w ostatni dzień urlopu – mojego i Franka. Mogliśmy więc świętować razem. Teraz oboje szliśmy do pracy, on bardzo wcześnie, więc trochę trzeba było zmodyfikować plany. Ale przyznaję, że i tak było świetnie :) Spędziłam wieczór z Dorotą – jak za starych dobrych czasów, a poza tym mogłam delektować się urodzinami nieco dłużej…

A dzisiaj się będę chwalić. Prezentami rzecz jasna :P

Oto kwiaty od szefa i chłopaków. Niesamowicie mnie zaskoczyli, jak mi ryknęli „Sto lat” to mało z krzesła nie spadłam :)
 
 

A to już bukiet od Franusia.
  
Razem z torcikiem – niestety, został skonsumowany, więc zdjęcie jest z Internetu :)
  

A w piątek dostałam.. No cóż ja mogłam dostać, oczywiście, że książkę :)

  

I płytę… Ostatnio zasłuchiwałam się w Urszuli i wspomniałam, że fajnie byłoby mieć jakąś płytę. No i mam :)

  

Kolejną książkę dostałam od Eli:

  

A to już upominek od Doroty i Juski, zna się moje upodobanie do żelek :P (BTW: Młoda, sprawdziłam w słowniku, obie formy są poprawne:)) Chciałam nadmienić, że połowę paczki już pożarłam :)

  

Jako mol książkowy jestem wniebowzięta z powodu nowych zdobyczy. Ale to jeszcze nie koniec. Moja siostra jeszcze ma zamiar sprezentować mi jakąś lekturę, ale wysłała mi trzy tytuły i mam sobie wybrać. Wybór został ograniczony do dwóch, bo trzecia książka, to powyższa Emancypacja Mary Bennet, no i teraz muszę zdecydować, czy chcę:

Marinę:
 
   

Czy Ogród wiecznej wiosny:

  

Trochę mam dylemat, bo na Marinę już dawno miałam ochotę i zapowiada się ciekawie. Ale ta druga książka też ma dobre recenzje, a poza tym bardzo lubię wielopokoleniowe sagi…

No i to by było na tyle. Achh nie.. Zapomniałam przecież wspomnieć o prezentach, które dostałam już tydzień temu od rodziców. Otóż wybrałam się z mamą na zakupy i sprezentowała mi w imieniu swoim i taty dwie i pół bluzki oraz spodnie. Zapomniałam cyknąć zdjęcia :) Gdyby ktoś był ciekawy, jak można było kupić pół bluzki: po prostu obie z mamą świetnie w niej wyglądamy i stwierdziłyśmy, że będziemy się wymieniać :) W tej chwili jest moja kolej, a jak pojadę do Miasteczka, to zostawię bluzkę na kolejne dwa tygodnie mamie :)

Teraz czas oficjalnie zakończyć tegoroczne świętowanie. Teraz czekam na imieniny ;) U mnie w domu się ich co prawda nie obchodzi, ale w Poznaniu jak najbardziej