Wiele razy zastanawiałam się, czy
istnieje coś takiego, jak instynkt macierzyński, bo ja takowego u siebie nie
zauważyłam. Ani przed, ani w czasie ani po ciąży :) Nie obudziło się we mnie
nic takiego. Ale dzisiaj wiem, że jednak ten instynkt istnieje. Tylko w moim odczuciu, ma on inną formę niż ta powszechnie uznawana.
Bo zazwyczaj
to sformułowanie pojawia się wtedy, kiedy na przykład kobieta nagle czuje, że oto nadszedł czas na
dziecko Mówi się, ze obudził się w niej instynkt macierzyński lub, że słyszy
jego wołanie. A ja uważam, że to po prostu swego rodzaju dojrzałość do tego,
żeby zostać rodzicem. Oczywiście możliwe, że u kogoś ten instynkt przybiera
potrzebę posiadania dzieci i głębokie tego pragnienie. Ale ja piszę o sobie i u mnie coś
takiego nie miało miejsca.
Nie doświadczyłam też instynktu w
postaci dużego zainteresowania obcymi dziećmi. Interesowałam się nimi zawsze w
sposób umiarkowany – jak trzeba było to potrafiłam się trochę nimi zająć i z
nimi pobawić, ale nie czułam się przy tym jakoś szczególnie dobrze. Ot,
zwyczajnie :) Kiedy już byłam w ciąży, nadal nie czułam żadnych nawoływań :) Wiecie, że nie zaczęłam nagle
rozmawiać z brzuchem, nie zaczęłam snuć wizji z dzieckiem w roli głównej. Rozmawiałam z Wami w komentarzach na ten temat i pisałam, że się o to nie martwię, bo wierzę, że wszystko przyjdzie.
I faktycznie, przyszło - w sposób jak najbardziej naturalny.
Przyszły też uczucia- nie jakaś wszechogarniająca miłość tuż po tym, jak Wiking pojawił się na świecie, ale stopniowa świadomość, że pojawił się ktoś bardzo ważny. Miłość nie spłynęła na mnie ogromną, przytłaczającą falą ani nie objawiła mi
się żadna prawda :D Przez chwilę nawet niespecjalnie kontaktowałam, co
tak naprawdę się wydarzyło i że to dziecko które popłakuje obok jest moje :)
A jednak uważam, że ten instynkt
jest. W moim przypadku może po prostu przybrał jakąś bardziej subtelną formę.
Polegało to na tym, że już dotarło do mnie, że urodziłam, zdecydowanie poczułam
więź z tym małym człowieczkiem. Mimo, że jak kiedyś wspomniałam, początkowo
wydawał mi się obcy :) Niemniej jednak czułam się już z nim nierozerwalnie
związana, czułam ogromną odpowiedzialność (ale nie przytłaczającą mnie) za tę
małą istotę i miałam poczucie, że Wiking jest mój i tylko mój :) I mimo tego
początkowego braku we własne siły, czułam, że to właśnie ja muszę się nim
zająć, bo nikt tak o niego nie zadba, nikomu nie będzie tak bardzo zależało na
tym, żeby było mu dobrze, jak mnie. Nie bałam się, że sobie nie poradzę, że nie sprostam, (nie biorę teraz pod uwagę psychiki, bo o tym pisałam już parę razy), po prostu skądś wiedziałam co robić. To
nie było coś, co mnie uderzyło całą swoją mocą. To były takie podświadome
uczucia, które dopiero dziś, z perspektywy czasu potrafię jakoś nazwać.
To wszystko przybrało bardzo
prozaiczną formę – na przykład mimo, że nigdy w życiu wcześniej nie miałam na
rękach dziecka młodszego niż półtoraroczne, już pięć godzin po porodzie, kiedy
Wiking zapłakał, wiedziałam, jak go podnieść i nie bałam się tego. Do dzisiaj
pamiętam kształt jego ciałka w moich dłoniach, świadomość tego słodkiego (acz
niewielkiego) ciężaru i ciepło synka. Co prawda nie wiedziałam za bardzo, jak
się zabrać za założenie czapeczki, która mu spadła, ale już wkrótce całkowicie
opuściły mnie obawy, że mogłabym jakkolwiek zrobić mu krzywdę. Bardzo szybko
zapamiętałam jego głos i już wkrótce bezbłędnie rozpoznawałam, że to właśnie
on płacze.
Później zauważyłam, że instynkt
ujawnia się w rozmaitych codziennych sytuacjach, które są ledwo zauważalne. Na
przykład taki impuls, żeby poprawić kocyk, żeby lepiej go przykryć, przekręcić
czapeczkę… To drobiazgi, wydaje się, że oczywiste. Ale właśnie w takich
momentach czułam, że to sprawka czegoś więcej – bo coś kazało mi to zrobić.
Instynkt może się nazywać
instynktem. Ale mnie się wydaje, że w dużej mierze jest to po prostu intuicja.
Trzeba się nauczyć jej słuchać, ale ona na pewno się pojawia wraz z dzieckiem.
Odczułam to na własnej skórze. Myślę też, że ta intuicja jeszcze cały czas się
kształtuje, a ja ciągle się uczę. Dziecka oraz wsłuchiwania się w siebie i w to, co mówi mi intuicja – czy też, jak
kto woli, co podpowiada mi instynkt macierzyński ;) Wiem jednak, że odkąd się na ten wewnętrzny głos otworzyłam, moja współpraca z Wikingiem zaczęła się lepiej układać.