*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

sobota, 31 stycznia 2015

Matka Polka Egoistka ;)

Bałam się dzisiejszego dnia, ale wiedziałam, że nadejdzie i nie chciałam go odkładać w czasie. Odkąd wróciłam ze szpitala, nie licząc krótkich okresów w ciągu dnia, nie byłam w Wikingiem sama - Franek wziął sobie na mnie opiekę. W dwa pierwsze weekendy po narodzinach dziecka, odwiedzili nas moi rodzice, w ubiegły weekend - teściowie. Trochę nas odciążyli i na przykład mamy ugotowały nam obiad, a tatowie "spacerowali" z wózkiem po balkonie - było trochę łatwiej. Ale dzisiaj Franek musiał już wracać do pracy i wiedziałam, że zostanę sama. Moi rodzice zaoferowali się ewentualnym przyjazdem, gdybyśmy tylko powiedzieli jedno słowo, ale ja zdecydowałam, że teraz z tej oferty nie skorzystamy - nie chciałam przedłużać tego, co i tak nieuniknione, czyli momentu, gdy zostanę z Wikingiem w domu sama.
I przeżyłam :P Nie było tak źle. Co prawda Dzieciak zaczął dzień od krzyków i wrzeszczał tak, kiedy ja byłam w łazience - ale trudno, tak czasami będzie. Przecież nie będę chodzić w piżamie i z nieumytymi zębami do południa, bo dziecko nie życzy sobie zostać samo. Taka ze mnie egoistka, że najpierw sama się ogarnęłam, a potem dopiero nakarmiłam i ogarniałam dziecko :) Tylko ze śniadaniem trochę poczekałam i zrobiłam je sobie korzystając z krótkiej (bardzo) chwili, kiedy to Wiking był nakarmiony i przewinięty, i przez chwilę nie potrafił znaleźć żadnego powodu, dla którego miałby się rozpłakać.
Do południa próbowałam go uśpić, ale bezskutecznie - trafił nam się egzemplarz, który naprawdę bardzo mało śpi! Kiedy tylko wydaje się, że sen jest tuż, tuż, nagle jego oczy stają się wielkie jak pięć złotych i nic tego nie wychodzi. Gdy dzisiaj przysnął na moment, zdążyłam pójść do kuchni, zrobić sobie herbatę i posprzątać naczynia z suszarki - kiedy wróciłam, już nie spał, choć jeszcze nie płakał :) Ale mimo wszystko jakoś przeżyłam to przedpołudnie zajmując się wymagającym dzieckiem i w międzyczasie robiąc to i owo. Później wyszliśmy na spacer i zgodnie z moimi oczekiwaniami, Wiking zasnął na następne trzy i pół godziny ;)
A propos spaceru - bo niektóre z Was o to pytały - wózek sprawuje się bardzo dobrze. Nie mam zastrzeżeń. Ale absolutnie nie zmieniłam zdania odnośnie kół - bardzo się cieszę, że jest opcja ich zablokowania, bo kiedy nie są skrętne, to wcale mi się wózkiem trudno nie manewruje, za to gdy tylko je odblokuje to dzieje się to, czego się spodziewałam - czyli, że wózek prowadzi mnie, a nie ja wózek! Kółka kręcą się prawie jak chcą, gdy tylko stracę czujność. Podrapać się nawet nie można, bo wystarczy, że na chwilę puszczę jedną rękę, to już któreś kółko mi ucieka. Nie wspominając już o tym, że przejechanie po zamrożonym śniegu (który się jakimś cudem dzisiaj u nas pojawił, na szczęście w ilościach niewielkich) to niemal mission impossible. Fakt, że skrętne koła mogą się sprawdzać np. na wąskich i krętych podjazdach dla wózków albo na małych powierzchniach, ale na ulicy na pewno nie - przynajmniej nie dla mnie. Ale Frankowi pasują, więc chwała producentowi za to, że dał wybór.

Pierwszy dzień więc za nami. W perspektywie wiele kolejnych, mam nadzieję, że będzie coraz lepiej. 
W II fazie porodu jest tak, że gdy dziecko przechodzi przez kanał rodny, to niejako robi jeden krok do przodu i dwa do tyłu. Mam czasami wrażenie, że tak jest cały czas - to znaczy, gdy tylko wydaje mi się, że udało nam się coś ogarnąć, że coś osiągnęliśmy, że z czymś sobie poradziliśmy, to potem nadchodzi kryzys. Lepsze dni cały czas przeplatają się z gorszymi. Miewam naprawdę złe chwile, kiedy jestem najzwyczajniej w świecie zdołowana. Ale dziś mnie to ominęło. Odpukać, bo dzień się jeszcze nie skończył - właściwie odkąd pojawiło się dziecko, to żaden dzień się nie kończy :) bo tak naprawdę wyzwaniem są wieczory i noce - co prawda rzadko trafiają się naprawdę trudne, ale niemal każdego dnia, im bliżej wieczora, tym bardziej się stresuję.

W następny weekend znowu przyjadą do nas teściowie, a teściowa zostanie na tydzień. Na pewno też będzie mi trochę lżej, bo kiedy ona zajmie się na przykład gotowaniem albo prasowaniem, to będę miała parę chwil dla siebie. Później urlop ma wziąć moja mama - ale chyba dopiero w marcu, bo stwierdziłam, że nie chciałabym się z kolei za bardzo przyzwyczaić do tego, że ktoś ze mną jest. Wtedy byłoby mi trudniej wrócić do codzienności, a w ten sposób takie wizyty będą po prostu przyjemnym udogodnieniem. No i oczywiście jeszcze ciocia Dorota wpadnie w międzyczasie w odwiedziny ;) 
 
Tak w ogóle to ja sobie myślę, że gdyby nie to moje bezrobocie, to może byłoby mi teraz trochę łatwiej, bo po prostu za bardzo się przyzwyczaiłam do tego, że miałam tyyle czasu  i mogłam realizować te moje grafiki :) Teraz w zasadzie też mogę je realizować, tyle, że w dużo bardziej okrojonej wersji. Ale chyba i do tego jakoś się przyzwyczaję i nauczę wykorzystywać efektywnie każdą chwilę.. :) Mam przynajmniej taką nadzieję. W każdym razie, wydaje mi się, że jak trochę zmniejszę wymagania co do swojej osoby (pracuję nad tym każdego dnia:)) to dam radę wypośrodkować. Dzisiaj zajmowałam się Wikingiem, ale udało mi się też trochę poczytać, posprzątać i nawet obiad częściowo ugotowałam - częściowo, bo np. mięso zamarynował wczoraj Franek.
Byłoby mi też łatwiej, gdybym była mniejszą egoistką i potrafiłabym się całą sobą poświęcić dziecku. A tymczasem w jakimś sensie się poświęcam (choć to słowo nie bardzo mi pasuje), ale na pewno nie potrafię wyrzec się siebie i swoich potrzeb. Myślę jednak, że ten mój egoizm utrzymuje się jeszcze na zdrowym poziomie i dziecko raczej na tym nie ucierpi. Raczej... :P

Bo jeszcze odnośnie tytułu - wczoraj mieliśmy do załatwienia parę spraw - musiałam jechać do lekarza po skierowanie na morfologię, Franek miał objechać jedną linię autobusową, razem musieliśmy wpaść do banku. Wiking jeździł z nami. A że spał, to wpadłam na genialny pomysł, żeby Franuś zawiózł mnie na chwilę pod galerię handlową - dostałam z Camaieu maila, że mają tam jakieś mega przeceny i choć normalnie nie rzucam się na tego rodzaju atrakcje, to teraz się skusiłam. "Chwila" się nieco przedłużyła, bo okazało się, że coś tam dla siebie jednak znalazłam w przystępnych cenach (20-30 zł za sztukę). I po pół godzinie Franek zadzwonił, że Dzieciak nam się budzi. Przyspieszyłam więc, a w drodze do kasy chwyciłam jeszcze jedną bluzkę z zamiarem przymierzenia jej dopiero w domu. Przy kasie trafiłam na uczennicę i trochę to trwało, a Wiking był już mocno zniecierpliwiony - o czym poinformował mnie nie wiem czy nie bardziej zniecierpliwiony tatuś :P Wracając do samochodu myślałam sobie - no ładnie, dziecko głodne, a wyrodna mamusia zakupy sobie robi :) Ale moim myślom towarzyszył uśmieszek, bo jednak wyszłam bardzo zadowolona. Mój chudy tyłek też jest zadowolony, bo udało mi się tanio kupić po dwie pary spodni i spódnic w rozmiarze 34. Jeśli z powrotem przytyję, to oddam mamie, a przynajmniej teraz będę miała w czym chodzić :D
A Wiking chyba jednak aż tak bardzo z głodu nie umierał, bo jak tylko weszłam do samochodu i Franek ruszył z miejsca, to zasnął, jakby go ktoś wyłączył, nie musiałam więc się rozbierać na parkingu :P Wyrozumiały dzieciak!