*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 21 września 2012

Ostatnie panieńsko-kawalerskie chwile

Mój mąż* dziś po pracy idzie na piwo z kolegami. Ma niby wrócić mniej więcej około 21, ale kto go tam wie :) W każdym razie, zapytałam go, co niby ja mam robić sama w domu w piątkowy wieczór, a on mi na to: "jak to co? bloga będziesz pisać". No to piszę, bo męża przecież trzeba słuchać, nie? :P

W pracy trochę się działo, zadzwonił do mnie audytor i powiedział, co przygotować na poniedziałek. Zapowiada się intensywnie. Ale o 16:53 postanowiłam, że będę się tym martwić w poniedziałek właśnie, a teraz rozpoczynam weekend. Przecież jakoś to będzie :) Dam sobie radę bo niby dlaczego nie? Z taką myślą wsiadłam na rower i popedałowałam w stronę tramwaju, który zawiózł mnie do domu. Wykorzystałam fakt, że Franka nie będzie i na obiad zrobiłam sobie moją ulubioną zapiekankę makaronową w beszamelu, którą robię tylko wtedy, gdy jadam sama, bo dla Franka taki obiad to żaden obiad :) A teraz zasiadłam sobie przed laptopem, z kuflem wiśniowej Fortuny i przymierzam się do pisania.

Wypadałoby napisać, jak to było od początku :)
Wiecie już, że rano byłam mocno podekscytowana. Do tego stopnia, że musiałam się zmuszać, żeby zjeść śniadanie. Ale później wszystko się jakoś uspokoiło. Wydawało mi się, że przed ślubem w domu zapewne będzie panować totalny chaos i zamieszanie, a u nas była cisza jak makiem zasiał. Żadnej bieganiny, czy paniki. To wszystko mnie uspokoiło. Poszłam sobie pod prysznic, spokojnie sobie wszystko przygotowałam i spakowałam rzeczy, które rodzice mieli mi wieczorem przewieźć do hotelu, w którym nocowaliśmy. A później wybrałam się do fryzjera i kosmetyczki.
Bardzo się bałam tej wizyty, bo rzadko jestem zadowolona z uczesania, ale tym razem naprawdę byłam zrobiona na bóstwo! :) Fryzurą byłam zachwycona (ech, szkoda, że zapomniałam zrobić zdjęcia)! Makijażem także. Wróciłam uśmiechnięta po dwunastej i zaczęłam się ubierać. Bielizna, pończochy (na pasie, żadne tam samonośne), podwiązka, halka. I najważniejsze - suknia. Ubierały mnie mama i Juska, obok kręciła się jeszcze moja siostra, a Karolina skakała wokół nas i zachwycając się moim wyglądem i robiąc zdjęcia. Wreszcie byłam gotowa, żeby pokazać się Frankowi. Spotkaliśmy się w przedpokoju. Zdecydowanie Frankowi się podobałam :) On mnie również. Nieskromnie powiem, że ładna z nas była para :) To oczywiście moja subiektywna opinia, ale potwierdzona również komplementami ze strony osób postronnych :) 
Wyobrażałam sobie, że przed wyjściem do kościoła będzie nam na wszystko brakowało czasu i jak zwykle nie zdążę z połową rzeczy - i znowu było zupełnie na odwrót :) Byliśmy gotowi dużo wcześniej. Znalazł się nawet czas na kilka fotek. A potem było błogosławieństwo. Przyznam, że tego momentu mocno się bałam, bo jakiś czas temu okazało się, że nasze rodziny mają zupełnie inne oczekiwania jeśli chodzi o ten moment. Ja z moją mamą już dawno stwierdziłyśmy, że nie chcemy żadnych szopek. Frankowi było wszystko jedno, ale jego mama stwierdziła, że przecież błogosławieństwo musi być. Nie pokłóciliśmy się o to, ale powstała lekka konsternacja i niepokój po obu stronach. Później do tematu w zasadzie już nie wracaliśmy, poza przypadkowymi wzmiankami. Okazało się jednak, że wszystko wyszło bardzo naturalnie :) Nie było patosu, klękania, ani łez :) Były za to miłe słowa ze strony naszych rodziców, uściski, życzenia i naturalność :) Ostatecznie więc obie strony były zadowolone.

Wreszcie ktoś krzyknął, że samochód podjechał (czyli nasz kolega Robert, który użyczył nam swojego samochodu) i wyszliśmy z domu :)) 



I tu się na razie zatrzymam, bo i tak napisanie tej notki zajęło mi parę godzin :P Zauważyłam, że w piątek zawsze mam ogromną ochotę, żeby pisać, ale jednocześnie kiepsko mi to idzie, czuję się zmęczona i za bardzo rozluźniona :) Poza tym co chwilę przerywałam i zajmowałam się innymi rzeczami. A tymczasem Franek zdążył już dawno wrócić do domu :)

Na koniec odam jeszcze, że później rozmawiałam z Dorotą i Juską, które mówiły, że od rana strasznie się stresowały w moim imieniu - przynajmniej tak, jakby to był ich ślub, a nie mój :) Ale Juska stwierdziła, ze denerwowała się od rana, do momentu, gdy weszła do nas do domu. Wtedy automatycznie stres ją opuścił, bo, jak to określiła, u nas wszystko było na luzie :) Natomiast moja ciocia (najlepsza koleżanka mojej mamy jeszcze od czasów liceum, która była świadkiem na jej ślubie) powiedziała, że ja to cała mama :) Obie jesteśmy spokojne w takich sytuacjach i rzadko widać po nas stres. 

Chciałyście też bardzo zobaczyć moją suknię. A więc proszę bardzo, na chwilę mogę te zdjęcia tutaj wrzucić :) Ale konsekwentnie, moją piękną buzią chwalić się nie będę :)



* ten zwrot chciałabym zadedykować KenG. :) ciekawe, czy wiesz, dlaczego? :P