Niedawno opowiadałam
Wam o znajomych mamach, które spotykam, kiedy jeżdżę z Wikingiem na zajęcia.
Dzisiaj chciałabym znowu napisać o zajęciach, ale tym razem w kontekście
tego, na czym one w ogóle polegają, jak Wikuś
się zmienił w ciągu tych siedmiu miesięcy, kiedy na nie jeździmy i jak się na
nich zachowuje :)
Dobrym tłem
do tej notki będzie mój wpis z marca. Pisałam wtedy mniej więcej na czym te
zajęcia polegają. Wspominałam, że są to nie tylko zajęcia umuzykalniające, ale
także ogólnorozwojowe. Opierają się na dość popularnej ostatnimi czasy teorii Edwina Eliasa Gordona. A więc chodzi o to, żeby dziecko
niemal od urodzenia (kiedy jego umysł jest najbardziej chłonny) oswajać z dźwiękiem, muzyką, rytmem. To jest naprawdę dość
złożona teoria, więc zainteresowanych odsyłam do linka, na przykład tego. :) Ja chcę się skupić na
tym, jak wyglądają spotkania, na które jeździmy my. Mają stałe elementy – bo
powtórzenia to podstawa. Chodzi o to, żeby dziecko po czasie zaczęło
rozpoznawać znajome melodie a także z czym je kojarzyć. Na przykład z powitaniem,
z tańcem, z masażem itp. Zajęcia zawsze rozpoczynają i kończą się w ten sam
sposób. Na początku zawsze trochę śpiewamy – mamy również, choć przymusu nie ma
:) Ale jesteśmy do tego zachęcane, bo dla dziecka nie ma lepszego głosu niż
śpiewająca - nawet fałszująca – mama. Potem jest marsz, jakiś wierszyk w ruchu
i znowu piosenka. Środek zajęć już wygląda za każdym razem inaczej (choć
oczywiście raz na jakiś czas „atrakcje” się powtarzają). Prowadząca przynosi ze
sobą zawsze jakieś akcesoria, które niesamowicie podobają się maluchom :) Nawet
jeśli jest to zwykła wstążeczka albo balonik – w każdym razie spotkania te
podsunęły mi kilka pomysłów na zabawy z Wikingiem :) Furorę robią zawsze
kolorowe rurki do gry, instrumenty muzyczne (kastaniety, marakasy, tamburyna
itp.), piórka, gumowe piłki z wypustkami, niepękające bańki mydlane… Całe
mnóstwo tego jest! To wszystko wykorzystywane jest do różnych zabaw
śpiewająco-rytmicznych. Dzieciaki się bawią a my sylabizujemy, wybijamy rytm,
mruczymy, improwizujemy, śpiewamy na głosy. Czasami po prostu rozmawiamy. Poza
tym recytujemy różne wyliczanki, wierszyki, rymowanki, ale także poznajemy
różne triki, które można potem wykorzystać w domu – np. piosenkę, którą można
wykorzystać przy obcinaniu dziecku paznokci albo inną, która pomaga odebrać
dziecku coś, co nie jest jego zabawką. Nam przydała się jedna piosenka, przy
której energicznie się poruszam, dzięki czemu Wiking się daje przebierać po
kąpieli (tyle o ile :P). Albo masażyk, który Wikuś bardzo lubi, a ja
wykorzystuję to i przy okazji smaruję mu buzię kremem. Zajęcia kończą się
zawsze tą samą piosenką. Czasami są w całości a capella, innym razem prowadząca
przynosi gitarę lub jakiś inny instrument. Tak naprawdę trudno to opisać, bo
choć powtarzalność jest kluczowa, to każde zajęcia wyglądają inaczej :)
Pierwszy pojechaliśmy
tam właśnie w marcu, kiedy Wiking miał dopiero dwa miesiące. Wróciłam
zachwycona :) Przede wszystkim dlatego, że wyszłam z domu i fajnie spędziłam
czas z innymi mamami, ale także dlatego, że widziałam reakcję Wikinga. Mimo, że
jeszcze słabo ogarniał rzeczywistość, ewidentnie odnotował zmianę otoczenia.
Poza tym bardzo się uspokajał i widać było, że interesuje go to, co dzieje się
wokół.
Na początku
Wiking był najmłodszy i tak było przez długi czas. Dopiero kiedy miał jakieś
sześć, siedem miesięcy, zaczęły pojawiać się dzieci młodsze. Z moich obserwacji
wynika, że mamy zazwyczaj mają odwagę wyjść z dzieckiem "do ludzi"
najczęściej dopiero kiedy skończy ono sześć miesięcy, jest już bardziej kumate
i mobilne. Przez ponad pół roku uczęszczania na te zajęcia, tylko raz spotkałam
drugą taką "odważną" jak ja, która przyszła na zajęcia ze swoim dwu i
półmiesięcznym synkiem. Zwykle jednak najwcześniej pojawiały się mamy
pięciomiesięcznych szkrabów, ale najwięcej było takich dzieci
siedząco-raczkujących, czyli siedmio-ośmiomiesięcznych. Był czas, kiedy Wiking
miał na zajęciach całe mnóstwo rówieśników :) Teraz jest już jednym z
najstarszych dzieci i prowadząca mówi o nim "nasz weteran" - choć to
przede wszystkim dlatego, że jest najstarszy stażem :)
Jest całe
mnóstwo rzeczy, które podobają mi się w tych zajęciach i myślę, że mogłabym na
ten temat napisać kilka notek. Ale jedną z podstawowych zalet jest to, że można
zauważyć, jak bardzo zmienia się zachowanie dziecka z tygodnia na tydzień. W
tej marcowej notce pisałam o tym, że patrzyłam na te starsze dzieci (których
już nie ma, bo przeniosły się do "starszych" grup albo po prostu ich
mamom skończyły się już urlopy macierzyńskie i nie mają jak przychodzić w
środku tygodnia) i obserwowałam, jak cieszą się kolorowymi akcesoriami, jak się
śmieją, bawią, nasłuchują i przemieszczają. To wszystko było jeszcze wtedy
absolutnie poza naszym zasięgiem :) Ale doczekaliśmy się! Dziś to Wikuś jest
takim dokazującym małym szkrabem, którego wszędzie jest pełno :)
Tak, jak to
opisywałam, na początku po prostu obserwował. Trzymałam go na rękach, a on
nasłuchiwał i rozglądał się - choć jeszcze raczej niewidzącym wzrokiem.
Następnie przechodziliśmy przez czas, kiedy Wiking zdecydowanie bardziej
przytomnie rozglądał się wokół, kolorowe piórka, obrazki, czy instrumenty
przyciągały jego uwagę. On sam leżał zwykle na brzuszku i obserwował wszystko
podpierając się na rękach. Później nareszcie zaczął brać do rączki a następnie
do buzi to, co mu się podało. Zaczął też żywo reagować, na to co się działo
wokół – na przykład głośnym śmiechem. Jednocześnie stał się wtedy bardzo
wrażliwy na hałasy - kiedy ktoś głośniej tupnął albo jakieś dziecko krzyknęło
mu do ucha, od razu zaczynał płakać. Nie żeby wpadał w jakąś histerię, bo
wystarczało, że go głaskałam albo na chwilę wzięłam na ręce i mu przechodziło,
ale ewidentnie tego nie lubił. Ale ze spotkania na spotkanie, był coraz
sprawniejszy i bystrzejszy. W miarę jak rosła jego sprawność ruchowa, interesował
się innymi dziećmi i próbował sam chwytać piłeczki albo rurki przynoszone przez
prowadzącą.
Potem
mieliśmy dłuższą przerwę - wyjechaliśmy na wakacje. W tym czasie nauczył się
siedzieć, raczkować i wstawać. Liczyłam na to, że jak wrócimy po takiej
przerwie, to będzie zachwycony zajęciami, bo odkryje nowe możliwości :) I się
przeliczyłam - pierwsze dwa spotkania były nijakie. Za to tydzień później nagle
odżył! Nareszcie doczekałam się takiego Wikinga, jakiego zawsze chciałam
widzieć. Nareszcie to Wikuś przypominał te maluchy, które zachwyciły mnie na
pierwszym spotkaniu - wyrywał się pierwszy do instrumentów i zabawek i kiedy zwraca
uwagę na inne dzieci. Od tamtej pory na każdych zajęciach dokazuje na całego :)
Głośno się śmieje, często jest pierwszy przy instrumentach, np. ostatnio grał
na bębenku i gitarze :) Dotychczas tylko jedna dziewczynka dorównywała mu w tym
liderowaniu, pozostałe dzieci, nawet te starsze, raczej trzymają się swoich mam
albo interesują się innymi rzeczami. Oczywiście to wynika w dużej mierze z jego
sprawności ruchowej, ale myślę, że też czuje się tam już pewnie. No i charakter
zdecydowanie nie pozostaje bez znaczenia (już zauważyłam, że dzieci dzielą się na takie, które będą otwierały wszystkie szuflady i szafki w domu i te, których to zupełnie nie interesuje, Wiking należy do tej pierwszej, a więc zdecydowanie bardziej ciekawskiej grupy :P) , bo obserwowałam również dzieci, które
chodziły regularnie na zajęcia i zachowywały się różnie – niektóre grały
pierwsze skrzypce, jak Wiking, inne wolały eksplorować otoczenie (to Wikingowi
czasami też się zdarza), a jeszcze inne zdecydowanie najlepiej czuły się przy
mamie (z Wikingiem jest tak, że jak go coś zainteresuje to sobie idzie, a potem
nagle sobie o mnie przypomina, podchodzi do mnie, wstaje i zaczyna się
przytulać :))
W każdym
razie wydaje mi się, że te zajęcia pokazują również, że Wiking z natury jest
bardzo towarzyski i aktywny. Czasami bywa duszą towarzystwa - w niemowlęcym
wydaniu rzecz jasna :) – śpiewa, mruczy, krzyczy, zaczepia inne dzieci. Bardzo
mnie to cieszy, bo właśnie na to czekałam - kiedy będzie się wyrywał do tego,
co przyniosła prowadząca, kiedy będzie zaglądał do torby, kiedy będzie już
wyraźnie reagował na wszystko, co się wokół niego dzieje...
Od tamtej
pory - a to już dwa miesiące - jeszcze bardziej cieszy mnie perspektywa
tych spotkań, nie mogę się ich doczekać już nie tylko ze względu na to, że
spotkam się ze znajomymi mamami, ale także cieszę się na to, że będę mogła
obserwować Wikinga w akcji. Tak bardzo lubię obserwować, z jakim zaangażowaniem
bada nowe przedmioty, jak wita się z innymi dziećmi, jak podchodzi do
prowadzącej i innych mam. :) Oczywiście wcale nie twierdzę, że on się zachowuje
w jakiś wyjątkowy sposób :) Na pewno usposobienie ma na to jakiś wpływ, ale w
dużej mierze chodzi po prostu o to, że jest to kolejny, naturalny etap w
rozwoju. A mnie bardzo cieszy, że już go osiągnęliśmy :) Uczęszczanie na te zajęcia na pewno może ten rozwój tylko wspierać.
Moim głównym
celem nie jest jednak to, żeby Wiking był jakiś wyjątkowo muzykalny albo
szczególnie utalentowany. Bardziej zależy mi na tym, aby od małego uczył się
obcowania z innymi ludźmi a także, żeby widział, że czas można spędzać
aktywnie.
Ponieważ
jesteśmy w Miasteczku, omijają nas niestety dzisiaj zajęcia. Często
wykorzystuję zabawy i piosenki z tych zajęć w domu, szczególnie, że są one na
stronie internetowej prowadzącej, a więc i dzisiaj na pewno się trochę
pobawimy, chociaż to jednak nie to samo, bo nie mam takich akcesoriów, jakie
często przynosi prowadząca, a przede wszystkim, nie ma towarzystwa innych
dzieci :) Ale zawsze to coś. Ja w każdym razie zrekompensowałam sobie tą nieobecność
tym bardzo długim wpisem, który z założenia miał być tylko krótkim opisem.
Dobre sobie :P