*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 11 lutego 2011

Notka dietetyczna.

Dzisiaj obiecana notka, bo niektóre z Was zaczynają się już lekko niecierpliwić :) Ostrzegam, będzie długa, bo jednak chciałam podać jak najwięcej szczegółów. Zanim jednak opiszę główne zasady, do których się stosuję podczas diety, muszę coś ważnego podkreślić: nie należę do osób, które mówią, że są grube, tylko po to, żeby usłyszeć, że to bzdura. Mam lustro i zdrowe spojrzenie na samą siebie, wiem, że jestem drobna i raczej szczupła. Ale każdy ma jakąś piętę achillesową. Moją jest talia. Tłuszcz odkłada mi się „po męsku” w okolicach brzucha, a ja nie lubię tej oponki, która się czasami pojawia. I chociaż zazwyczaj inni jej nie widzą, bo można ją ukryć pod mniej obcisłymi ubraniami, to ja nie czuję się dobrze z nadmiarem tłuszczyku w tych okolicach.
A więc osobom, które dziwiły się, że chcę schudnąć odpowiadam – moim głównym celem było nie tyle zrzucenie zbędnych kilogramów, co po prostu osiągnięcie ładniejszego kształtu sylwetki :)

Druga ważna kwestia: uważam, że jednym z najczęstszych błędów, jeśli chodzi o diety, jest jednoznacznie kojarzenie każdej diety z odchudzaniem i wyrzeczeniami. A przecież wcale nie musi tak być. Diety bywają różne – także oczyszczające lub wysokokaloryczne i te drugie, bynajmniej nie służą utracie zbędnych kilogramów. A dieta to po prostu pewien sposób odżywiania się, czasami warto ją zastosować wcale nie dlatego, żeby schudnąć, czy przytyć, ale żeby zmienić swoje nawyki żywieniowe. I to był drugi cel, który chciałam osiągnąć – chciałam znowu zacząć zwracać uwagę na to co i jak jem.
***
Nie dla mnie wszelkie diety, które wymagają odmawiania sobie czegokolwiek, ignorowania jakiegoś rodzaju produktów, zajadania się ciągle tym samym albo kombinowania jakichś specjalnych dań składających się z „dozwolonych” składników. Za bardzo LUBIĘ JEŚĆ, żeby zadowolić się jakimś koktajlem zapychającym zamiast obiadu :) Żadnych głodówek, bo kiedy jestem głodna, nie potrafię normalnie funkcjonować. Dlatego właśnie jedyną odpowiednią dla mnie dietą jest dieta niskokaloryczna. Pozwala mi ona na jedzenie wszystkiego, bez żadnych ograniczeń, co do typu jedzenia, a jedynie limituje jego ilość. Cóż, diety cud nie istnieją i bardzo w to wierzę. Nie da się chudnąć jedząc bez umiaru, więc ograniczać się trzeba i bez wyrzeczeń niczego się nie osiągnie, byleby te wyrzeczenia były w normie.

Podstawowe założenia tej diety wymieniałam już w notce Dieta cud? Nie, dziękuję, więc zainteresowanych proszę o powrót do tej notki. Żeby się nie powtarzać, przypomnę tylko, że ta dieta to czysta matematyka - jeżeli naszemu organizmowi dostarczymy w ciągu określonego czasu o 7000 kalorii mniej niż tego potrzebuje, schudniemy 1 kilogram (700 kcal = 100 gr). Dla przykładu, młodzież żeńska (16-20 lat) potrzebuje dziennie dostarczyć organizmowi 2500-2700 kcal. Kobiety w wieku 20-59 lat pracujące lekko (na przykład tak jak ja – w biurze) potrzebują 2100-2300 kalorii. Dane te zaczerpnięte są z książek dotyczących zdrowego odżywiania się a także potwierdzone u osób znających się na rzeczy (bo na przykład miały do czynienia na studiach z metabolizmem człowieka i jego żywieniem). Można oczywiście wszystko sprawdzić w internecie – wyliczyć sobie zapotrzebowanie kaloryczne w odniesieniu do wieku, wzrostu, wagi i aktywności fizycznej. Ale zalecam ostrożność – warto sprawdzać dane na kilku stronach.
Należy pamiętać, że kalorie spalamy bez przerwy – także podczas oddychania, snu, czy… jedzenia :) Do tego dochodzą codzienne czynności jak nauka, sprzątanie, zakupy. Wszystko to trzeba wziąć pod uwagę, kiedy wylicza się ile kalorii spalamy każdego dnia. Dla przykładu posłużę się moją osobą :) Pracuję w biurze, mam pracę raczej siedzącą (chociaż oczywiście nie jestem do krzesła przyklejona przez osiem godzin, ze dwadzieścia razy dziennie kursuje między biurem a kuchnią czy magazynem i bynajmniej nie po to, żeby jeść :)) Ćwiczę raczej regularnie – przynajmniej dwa razy w tygodniu chodzę na aerobik, do tego zdarza się basen, spacery, bieganie… do autobusu :) Codziennie chodzę piechotą przynajmniej przez 20 minut. W domu przynajmniej przez dwie godziny dziennie zajmuję się sprzątaniem, gotowaniem, praniem czy prasowaniem. Czasu wolnego raczej nie spędzam tylko przed telewizorem, nie ruszając się. Można więc powiedzieć, że jestem osobą o umiarkowanej aktywności fizycznej. Absolutne minimum dla mnie, ale naprawdę minimum – które zakłada niewielką aktywność fizyczną, to 1850 kcal dziennie. Jednak kiedy tak jadam, to zwykle chudnę. Najbezpieczniejsza ilość kalorii dla mnie to 2000-2100 kalorii dziennie.
Więc aby chudnąć w tempie 1kg na tydzień, codziennie musiałam dostarczać organizmowi o 1000 kalorii mniej niż tego potrzebuje. Udało się – jadłam dziennie 900-1100 kalorii i faktycznie schudłam trzy kilo w ciągu trzech tygodni.
Czysta matematyka, tu się nie da oszukać.


I proszę się nie przerażać :) Tysiąc kalorii tylko wygląda tak groźnie. Może się wydawać, że nic się nie da zjeść, żeby się zmieścić w takiej ilości :) A tymczasem przez te trzy tygodnie jadłam  normalne kanapki (ale często nie smaruję ich żadnym tłuszczem), owoce, jogurty (nie tylko light), słodycze (ważny jest umiar, ale zakazu nie ma) i normalne obiady składające się z zupy i drugiego dania. Uwaga! Byłam (jestem) na diecie, ale w tym czasie pozwoliłam sobie także na pączka, na pizzę, na ciastko czekoladowe a także trochę chipsów i bułkę tartą z masłem jako dodatek do kalafiora. I mimo tego – schudłam. A to dlatego, że najważniejsza jest równowaga. Kiedy wiedziałam, że zjadłam na śniadanie pączka, to już na obiad nie jadłam pizzy albo kotleta schabowego w panierce. Natomiast gdy na śniadanie zjadłam kromkę zwykłego chleba (kupujemy mały chleb i jedna kromka to zazwyczaj 25 gramów) z drobiową wędliną (razem to najwyżej 100 kalorii) to na drugie śniadanie zjadłam sobie batonika. I cóż… – tak to właśnie działa – naprawdę można jeść wszystko, ale w rozsądnych ilościach i rozsądnie je łącząc.
Myślę, że kluczem do sukcesu jest zrezygnowanie z jedzenia tego, co dostarcza nam ogromnych ilości kalorii mimo, że wcale się tym nie najemy. Ja na przykład od dawna już nie słodzę herbaty (dwie łyżeczki cukru to 80 kcal), więcej gotuję na parze a nie smażę na tłuszczu, kiedy idę na lody, unikam bitej śmietany, kiedy jem chleb z jakimś smarowidłem, to rezygnuję z masła, zup i sosów nie zagęszczam mąką i śmietaną, rezygnuję z sosów na bazie majonezu, nie piję słodkich napojów itd. Wiem, że na pewno znajdą się jakieś niedowiarki, które stwierdzą, że nie da się schudnąć jedząc pączki i fast foody :) A ja mogę powiedzieć tylko – w takim razie i tak Was nie przekonam, dopóki sami na własne oczy tego nie zobaczycie obliczając samodzielnie kalorie w tym, co jecie:)

Oczywiście dieta jest dość mocno wymagająca i absorbująca – przynajmniej na początku. Ważenie wszystkiego, odmierzanie i przeliczanie trwa długo. Ale dość szybko człowiek uczy się ile można zjeść, zapamiętuje mniej więcej co ma jaką kaloryczność i z czasem skrupulatne liczenie nie jest aż tak konieczne. Ale zaznaczam od razu – to dieta dla cierpliwych i zdeterminowanych. No i oczywiście silną wolę też trzeba mieć, żeby przy podwieczorku zjeść tylko jeden kawałek ciasta a nie dwa – żeby nie przekroczyć dziennej dawki kalorii :)

I jeszcze jedna ważna sprawa – bardzo istotne są stałe godziny posiłków (bez przesady, nie co do minuty) Ja jem pięć razy dziennie co trzy godziny zaczynając od 6:30, a kończąc na 18:30- 19:00 :) Nawyk kilku mniejszych posiłków w ciągu dnia w regularnych odstępach czasu wszedł mi w krew już kilka lat temu podczas ostatniej diety. Przypuszczam, że w dużej mierze to dzięki temu nawet po zakończeniu diety utrzymywałam stałą wagę ciała, która wahała się najwyżej o 2 kg. No i za tą regularnością posiłków idzie jeszcze jedna zasada: ZAKAZ PODJADANIA! No nie można, bo w ten sposób nie nauczymy naszego mózgu i żołądka, że mają sobie tak rozłożyć dostarczoną energię, żeby ładnie ją strawić w ciągu tych kilku godzin do kolejnego posiłku. Poza tym psujemy sobie wtedy kaloryczną statystykę i trudniej jest zmieścić się w założonej ilości kalorii :) Na początku polecam po prostu planowanie sobie posiłków na cały dzień, żeby nie ocknąć się w porze drugiego śniadania, że nie mamy co zjeść i z głodu jemy byle co. Później to już wchodzi w krew i planowanie jest zbędne bo i bez tego wiemy, na co można sobie pozwolić.

***
Podsumowując (to takie streszczenie dla leniwych :P, z tym, że bez powyższego rozwinięcia to brzmi jak zbiór banałów :) :
1. Najważniejsza jest RÓWNOWAGA! Można jeść wszystko, ale rozsądnie! Schudniemy bądź po prostu nie przytyjemy tylko wtedy, gdy nie dostarczymy organizmowi więcej kalorii niż potrzebuje danego dnia. Jeśli zdarzy nam się dzień kiedy po prostu nie wypada nie jeść, albo zwyczajnie nie chcemy rezygnować z pyszności (np. wesele lub inna impreza), to nie należy się załamywać. Zawsze można następnego dnia zmniejszyć ilość kalorii i wszystko się zrównoważy.
2. Równie ważna jest REGULARNOŚĆ – zarówno posiłków jaki naszych zwyczajów po prostu. Ważne jest, żeby weszło to nam w krew. Uważam, że tak naprawdę w tej diecie najważniejsze jest przyswajanie poprawnych nawyków żywieniowych – zapamiętujemy co i jak jeść.
3. Nic nie da się zrobić bez KONSEKWENCJI i WYTRWAŁOŚCI. Nie należy poddawać się zbyt szybko. Ale przede wszystkim należy pamiętać, że jest to dieta, która przynosi prawdziwe, długoterminowe efekty dopiero po kilku tygodniach jej stosowania.
4. Jak już wspomniałam, niezbędna jest też CIERPLIWOŚĆ do wyliczania wszystkiego, wyszukiwania posiłków w tabelach kalorycznych, analizowania ile możemy zjeść, ile nam potrzeba energii itd.
5.No i w końcu – ZDROWY ROZSĄDEK. Nie można przesadzać ani w jedną, ani w drugą stronę. Ja nie mam zamiaru już więcej chudnąć, bo wiem, że ani tego nie potrzebuję, ani nie wpłynęłoby to korzystnie na mój wygląd i zdrowie. Kiedy zrzucimy kilka kilo, należy stopniowo zwiększać ilość kalorii do tej, która jest nam potrzebna, aby utrzymywać stałą wagę. Nie można katować się głodówkami, ale też nie wolno popadać w euforyczne obżarstwo :) – skoro wiemy, że owszem, można sobie pozwolić na pączka, to nie jedzmy dwóch!

Gwarantuję Wam skuteczność tej diety. Zwyczajnie ją przetestowałam – okazała się skuteczna za każdym razem (za pierwszym razem schudłam z wagi 59 i od tamtej pory nigdy nie przekroczyłam 52 kg, teraz pozbyłam się trzech kg). Ale to wszystko pod warunkiem, że ilość kalorii dostarczanych organizmowi będzie mniejsza niż ta, której potrzebuje.
Jeśli macie jeszcze jakieś pytania, chętnie odpowiem :)