*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 5 maja 2015

No to urlop :)

I mamy maj. Tak, wiem, że już od pięciu dni, ale o tym właśnie pisałam poprzednio :) 1 maja zabrałam się za pisanie o maju, a wyszła mi z tego notka urlopowa. W każdym razie, nie wiem, czy pamiętacie, że zawsze kwiecień nie był dla mnie zbyt pomyślnym miesiącem. Nie żeby coś niedobrego się działo, ale jakoś zawsze wtedy dopadał mnie paskudny nastrój, dołek albo przynajmniej jakaś dziwna melancholia.
Zastanawiam się, czy ten zły urok kwietniowy się już skończył, bo już drugi raz nie było to dla mnie miesiąc szczególnie płaczliwy. Wręcz przeciwnie, był całkiem przyjemny, co zdecydowanie bardziej do niego pasuje, jako że to często pierwszy miesiąc, kiedy wiosna zaczyna być już widoczna, nawet jeśli temperatury nie sprzyjają.
Wraz z majem zaczął się mój ulubiony okres roku, trwający aż do końca października. Jak tak dalej pójdzie, to może wydłuży się on o miesiąc :) Zobaczymy, jaka będzie tendencja, bo jak wiadomo, jedna jaskółka wiosny nie czyni ;)

A tymczasem nadaję z Poznania! Plan był taki, że "majówkę" spędzamy we własnym sosie w Podwarszawie, w poniedziałek rano mamy wizytę u lekarza (to znaczy Wiking) a we wtorek wyruszamy. Ale wróciliśmy wczoraj od tego lekarza. I nagle mówię do Franka: "wiesz, co mi przyszło teraz do głowy? Co my tu dzisiaj będziemy robić? na walizkach chyba siedzieć. Może jak się postaramy, to dzisiaj wyjedziemy..." Franek na to, że też mu to przeszło przez myśl, ale ponieważ to ja jestem "szefową" :P nie śmiał proponować. Postawiłam tylko jeden warunek - musimy się ze wszystkim wyrobić, porządnie spakować i posprzątać, bo nie znoszę wracać do bałaganu.
Była godzina 11:30. O 15:10 wjeżdżaliśmy już na autostradę :) 3,5 godziny wystarczyło na: spakowanie mnie, Wikinga i Franka, wyprasowanie sobotniej części prania, umycie lodówki, podlanie kwiatów, dwukrotne nakarmienie Wikusia a także na ogarnięcie mieszkania na tyle, że będzie przyjemnie wracać i nie miałam poczucia, że czegoś nie zrobiłam. A Wiking nawet zaliczył dwudziestominutową drzemkę (co wiązało się z tym, że trzeba było go ululać, bo sam raczej nie zasypia niestety)

Ha! Na pohybel tym wszystkim, którzy uwielbiali raczyć nas swoim "zobaczycie że..."! W tym wypadku mieliśmy zobaczyć, że jak będzie dziecko to nie będziemy się ruszać z domu a nawet jeśli, to będziemy wiecznie spóźnieni. Yhy. To mi trochę brzmi jak samousprawiedliwianie się, bo tak się składa, że najczęściej słyszeliśmy to od brata Franka, a już Wam chyba parę razy wspominałam o tym, że zawsze trzeba czekać na niego i jego rodzinę. Oni nawet jak mają tydzień wcześniej zaplanowane, że wyjeżdżają w sobotę o 12tej, to wyjadą minimum dwie godziny później :) Nie mam pojęcia, jak to robią (chociaż Franek ostatnio obserwował ich w akcji i stwierdził, że to na pewno nie wina dzieci, bo one były już dawno spakowane, a rodzice coś się zebrać nie mogli) - i niech sobie robią, jak chcą, ale niech nie twierdzą (tzn szwagier głównie), że to jest normalne i wszyscy mają tak samo. Na najbliższym spotkaniu pochwalimy się naszym wyczynem :)
W każdym razie jestem z nas dumna. Potrafimy więc być spontaniczni nawet z dzieckiem. A ja potrafię być nawet mimo tego, że normalnie uwielbiam żyć według grafiku, poukładana i zaplanowana do granic możliwości. I że wydatki mam rozpisane i rozliczone w każdym miesiącu (hihi, Kasia, przypomniała mi się po prostu Twoja notka i po prostu musiałam to dodać :)) - znaczy się, że nie jest ze mną tak źle :D

To druga taka podróż Wikinga. Tym razem też dobrze ją znosił, choć zupełnie inaczej - ostatnio prawie całą drogę przespał. Teraz spał tylko jakąś godzinę (jechaliśmy trzy z kawałkiem) - w pozostałym czasie siedział całkiem spokojnie, ku naszej uldze. Parę razy oczywiście zdarzyło mu się stęknąć, ale go zabawiałam. I raz zatrzymaliśmy się, żeby go nakarmić i żeby mógł "rozprostować kości". Zaparkowaliśmy pod blokiem i mały ani razu nie włączył syreny. Później przez jakiś czas też nie i na początku rozglądał się tak samo, jak miesiąc temu w Miasteczku. Ale potem tak się rozpłakał, że długo musieliśmy go uspokajać. Pierwszy raz widziałam u niego taki rodzaj płaczu i wydaje mi się, że się po prostu przestraszył. Zupełnie inaczej reagował miesiąc temu. Zobaczymy jak będzie w niedzielę, kiedy przybędziemy do Miasteczka - bo albo jest po prostu starszy o miesiąc i inaczej odbiera otoczenie, albo przytłoczyło go to, że się tutaj wszyscy (łącznie z koleżanką teściowej, która akurat wpadła z wizytą) "rzucili"na niego, żeby się przywitać - mówiłam Wam, że rodzina Franka jest dużo bardziej wylewna i daleko jej do stoicyzmu mojej rodziny. Może się synek wdał w mamusię, która również woli, aby jej przybycie było traktowane jako coś miłego, acz nienadzwyczajnego? :) Zobaczymy...
Wizyta tu będzie intensywna, grafik już ustalony :)
wtorek - Juska
środa - Dorota
czwartek - Ala i R.; Ala obok Doroty była najlepiej poinformowana jeśli chodzi o ciążę i narodziny Wikinga, śmiała się, że narobiłam jej ochoty na dziecko :), jakieś dwa tygodnie po jego przyjściu na świat dowiedziała się, że sama jest w ciąży, więc jest jeszcze bardziej głodna wszelkich informacji na ten temat :)
piątek - Karola i jej dwuipółmiesięczna Jowitka
sobota - spotkanie rodzinne na działce u teściów
Do tego dojdą jeszcze koledzy Franka i wizyta w paru sklepach. Staraliśmy się rozplanować wszystko tak, żeby te spotkania wypadały na czas spaceru Wikusia, bo nie chcemy go atakować zbyt intensywnie każdego dnia inną ciocią albo wujkiem :) Niech będzie towarzyski, ale subtelnie - liczymy na to, że na dworze wrażenia się trochę rozmyją. Tak, czy inaczej będziemy obserwować - najwyżej wyjdę sama na spotkanie z koleżankami, choć oczywiście każda chce zobaczyć Wikinga :)  I tak najbardziej boję się tej soboty - znowu ze względu na żywiołowość Frankowej rodziny. Ale damy radę :)