Ostatnio mam trochę gorszy czas. Właściwie bez konkretnego powodu, bo nic się nie wydarzyło, ale moje przemyślenia nie dają mi spokoju. Każdego dnia gonitwa myśli i analizowanie tego, jak będzie, choć to przecież nie ma większego sensu. Do tego przykre wiadomości o tym, że osoby za które mocno trzymałam kciuki muszą mierzyć się z bardzo przykrymi faktami wcale nie podnosi na duchu. Ech, chciałoby się, żeby los się jednak wreszcie odwrócił.
Niemniej jednak u nas najgorzej nie jest, tylko jakoś się pozbierać ostatnio nie mogłam, żeby wreszcie coś napisać, a jak próbowałam, to okazywało się, że nie ma na to czasu. No to co u nas? :)
Od prawie miesiąca Franek już jeździ sam, bez patrona.Na końcówkę maja grafik
dostał mu się kiepski, bo miał same popołudniówki i
tylko dwa wolne dni. Nie zamierzamy narzekać - co to, to nie. Za bardzo
nam na tej pracy zależało i za bardzo wiemy, że ta kwestia poukładała
nam się najlepiej, jak mogła. Ale łatwo nie było - Franek się stresował,
bo niektórych linii jeszcze nie znał, więc nie miał czasu nawet odpocząć,
bo wracał późno (autobusy dzienne w Warszawie kursują nawet do północy), a
rano wstawał i znikał na trzy godziny, żeby "zwiedzić" linię, której nie
zna, a którą ma w grafiku, a później wracał tylko po to, żeby zjeść,
wykąpać się i wyjść do pracy. Poza tym - jak to często na początku -
kilka spraw organizacyjno-technicznych trochę szwankowało, a że był
weekend, nic nie można było załatwić. Ale daliśmy radę.
I dajemy nadal. Wiemy, że to tylko
trudne początki - później Franek będzie już znał wszystkie trasy i nie
będzie się tak stresował przed kursami. Przyzwyczaimy się też do nowego
rozkładu dni. Sama przecież pisałam, że czasami nawet mi brakuje tych
Franka popołudniówek :) Zastanawiam się co prawda, czy tego nie
odszczekać, ale jeszcze się wstrzymam :) Odwykłam od tego, ale to też
kwestia przyzwyczajenia i znajdę swój rytm.
Ostatnio miałam jednak przez większość czasu męża w domu, bo przez pierwsze dwa tygodnie czerwca według grafiku chodzi na rano, a później znowu przez dwa będą popołudniówki. Jakoś będę musiała sobie z tym poradzić :)
Był już taki jeden weekend kiedy to złapałam nawet lekkiego dołka. I pomyślałam, że
to chyba przez to, że od prawie roku nie spędziliśmy niedzieli osobno :)
Po prostu dziwnie mi było i nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. A
najgorsze, co mi się może przytrafić, to nie wiedzieć, co ze sobą
zrobić! Dołek murowany, bo ja po prostu nie potrafię siedzieć bezczynnie
i nie mieć żadnych planów. Ostatecznie zabrałam się za robienie
porządku w pudełkach z biżuterią i z długopisami (nie macie pojęcia, ile
mam długopisów, pisaków i piór! :P) i tak mi zleciał wieczór. Ale później wystarczył dosłownie jeden dzień, kiedy Franek miał wolne i już wszystko wróciło do względnej równowagi. Od razu mi się poprawiło, a jeszcze lepiej było, gdy w miniony weekend pojechaliśmy do Miasteczka. Wiecie, że już tego bardzo potrzebowałam.
A tu już kolejny weekend nadszedł, choć tym razem pracujący.
Jak widać, jakoś nam się wiedzie - dzień za dniem płynie i czas mija. Dlatego wiem, że to chwilowe i muszę przeczekać ten mój gorszy
nastrój bez większego powodu :) Bo tak ogólnie, póki co, więcej jest
jednak powodów do zadowolenia, więc staram się na nich skupić. Czekam na lipiec - mimo, że przecież tak lubię czerwce. Ale same zobaczycie, że czekać warto :) Przynajmniej jeśli chodzi o niektóre sprawy.
To tyle, jeśli chodzi o minione dwa tygodnie (ale się zdziwiłam, gdy zobaczyłam, że prawie tyle czasu minęło od ostatniego wpisu), od jutra bieżączka ;) Chyba, że mnie znowu przymuli na dłużej :P