*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 20 lutego 2015

Raczej smutno

No i ciotka Dorotka pojechała :( Jak zwykle mnie to dołuje! A ciocia radziła sobie z Wikingiem wręcz doskonale. Przyznam, że nawet się tego nie spodziewałam (nie mówiąc już o tym, że wcale nie oczekiwałam od niej tego, że będzie w ogóle chciała się nim zajmować), a tymczasem nie było problemu z tym, żeby go wzięła na ręce, zagadała do niego, uspokoiła... Sama nie ma styczności z takimi małymi dziećmi, więc absolutnie nie zdziwiłoby mnie, gdyby się raczej do Wikusia wolała nie zbliżać, a nie dość, że się zbliżała, to jeszcze wchodziła w bezpośrednią interakcję ;)
Przyznać muszę, że dziecko było w te dni jakoś wyjątkowo spokojne, a już na pewno dużo spokojniejsze, niż w czasie, kiedy była u nas teściowa. Mama Franka chyba jest przekonana, że on cały czas płacze... Kiedy pojechała i Wiking był spokojny, Franek się śmiał, że trzeba go nagrać i wysłać jej filmik, bo na pewno nie uwierzy :) 
Wieczorem, kiedy Wiking był nakarmiony, wykąpany i właśnie zasypiał, mówię do niego:
- No, może jednak nie jesteś aż tak trudny w obsłudze?
- Jak to facet! - podsumowała Dorota :)

Innym razem z kolei ciocia uspokoiła marudzącego Wikusia chodząc z nim trochę po pokoju. Cisza trwała już przez dłuższy czas, ale nagle słyszymy stękanie. Dorota mówi: O, i dziecko się zepsuło!

Pojechała wczoraj rano. Już mi tęskno i smutno. Pociesza mnie to, że jutro przyjeżdżają moi rodzice na weekend, chociaż już się martwię, że od poniedziałku znowu będę sama. W ogóle to jestem dzisiaj w kiepskim nastroju "dzięki" Frankowi. Już właściwie wyzdrowiał. Ale warczy ciągle na mnie i w ogóle jakiś wściekły chodzi. Jest mi przykro, bo nie da się z nim w ogóle rozmawiać. W zasadzie w ogóle nie mogę się do niego odzywać, bo za to obrywam. Smucę się z tego powodu i obrywa mi się jeszcze bardziej - za ten smutek. 
W dodatku odnoszę wrażenie, że przez te dni, kiedy chorował i był prawie całkiem z wiadomych względów odizolowany od nas (w takim sensie, że siedział cały dzień zamknięty w drugim pokoju), a przede wszystkim od dziecka to się... odzwyczaił.Wiadomo, że nie od dziecka, ale wydaje mi się, że ma teraz mniej cierpliwości :( Wcześniej było tak, że kiedy na przykład Wikuś płakał, to Franek uspokajał go do skutku, teraz już po chwili oddaje go mnie (czego zupełnie nie rozumiem, bo przecież potrafił sobie świetnie w takich sytuacjach poradzić, na początku zresztą dużo lepiej ode mnie, bo ja się szybko stresowałam). To tylko kilka dni, a naprawdę mam wrażenie, jakby zmieniły bardzo dużo.
I naprawdę, ta wściekłość w jego oczach! (nie na dziecko, tylko tak, jak napisałam wyżej, cały czas chodzi wściekły, a mnie się obrywa)  Być może pożałuję tej notki, bo piszę ją pod wpływem emocji, ale naprawdę jest mi w takich momentach bardzo źle. Nie wiem co robić i nie wyobrażam sobie, żebym miała to wytrzymać na dłuższą metę. Mam ochotę uciekać. Gdyby nie to, że w przyszłym tygodniu mam wizytę u lekarza, to chyba zabrałabym się z rodzicami do Miasteczka (zabierając dziecko oczywiście) :( 
Jak tak to ma wyglądać, to ja dziękuję bardzo! Nie wiem, co mu się stało, ale takiego męża to ja nie chcę.