*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 11 lutego 2016

Nocny sen. Czyli znowu o wikingowej rutynie będzie :)

Jak powszechnie wiadomo, pojawienie się w domu świeżo upieczonego małego dziecka oznacza nieprzespane noce. Zazwyczaj przede wszystkim dla mamy - szczególnie jeśli karmi ona piersią - choć przeważnie ta kwestia dotyczy obojga rodziców. A właściwie według mnie,  powinna dotyczyć :)

Od momentu, kiedy dowiedziałam się o ciąży, liczyłam się z tym, że się nie wyśpię. Jednakże nie brałam sobie do serca dobrych rad w stylu „wyśpij się na zapas”, bo po pierwsze jak miałam się porządnie wyspać, skoro musiałam wstawać na sikanie (co nigdy wcześniej mi się nie zdarzało), a po drugie przecież na zapas i tak się nie da. Owszem, trochę ubolewałam nad tym, że będę musiała zarywać nocki, ale nie spędzało mi to (nomen omen) snu z powiek. Przyjęłam to z godnością, jako konsekwencję decyzji o powiększeniu rodziny.

Po ponad roku z Wikingiem muszę powiedzieć, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Oczywiście nie piszę tego, odnosząc się do tej kwestii ogólnie i nie generalizuję, bo wiadomo, że każde dziecko jest inne i każdy rodzic jest inny, nawiązuję tylko i wyłącznie do własnych doświadczeń.

Jak wiecie, bo wspominałam o tym już setki razy, moje pierwsze miesiące z Wikingiem były trudne szczególnie ze względu na moje samopoczucie psychiczne. Miałam zdecydowanie przytępioną zdolność obiektywnej oceny sytuacji i na przykład zauważałam tylko to, że Wiking tak dużo i często płakał, i mało spał w ciągu dnia. Nie zwróciłam jednak uwagi na fakt, że tak naprawdę trafił nam się całkiem fajny egzemplarz jeśli chodzi o odpoczynek nocny. Wiking zasypiał wieczorem i oczywiście budził się w nocy, na początku nawet kilka razy (ale nigdy nie liczyłam, byłam na to zbyt zaspana), ale jak tylko dostawał jeść, to zasypiał z powrotem i spał do rana - na początku nawet do 9:00. Tak naprawdę to chyba wydawało mi się, że jego zachowanie to nic nadzwyczajnego - jest noc, to się śpi :) Dopiero z biegiem czasu dowiedziałam się, że noworodka trzeba nauczyć odróżniać dzień od nocy i słyszałam opowieści o kilkutygodniowych maluchach, które w dzień nie były szczególnie absorbujące, za to w nocy nie chciały spać, bo przychodziła im ochota na poznawanie otoczenia i zabawę. 
Okazuje się, że nasz Wikuś jednak od samego początku (można powiedzieć, że już w życiu płodowym :P bo w nocy nigdy mnie nie kopał, za to w dzień szalał) wiedział, czym się różni dzień od nocy. Nie mieliśmy z nim większych problemów jeśli chodzi o spanie.

Oczywiście zapewne pamiętacie, że ubolewałam w pierwszych tygodniach nad tym, że nie chce spać w łóżeczku. Rzeczywiście było tak, że Wiking zasypiał z nami w łóżku a kiedy go przełożyliśmy do łóżeczka, to budził się po kwadransie - jak przespał w nim ponad godzinę, to był sukces. Początkowo byłam na tyle zdeterminowana, że w środku nocy, po nakarmieniu małego, odkładałam go do łóżeczka i czekałam aż zaśnie, czytając książkę. Parę razy nawet mi się to udało. Ale dość szybko porzuciłam ten zwyczaj i stwierdziłam - trudno, niech Wiking śpi z nami. Potem nawet to polubiłam.  Ale to stało się dopiero później :) Bo przecież mnie chodziło przede wszystkim o zasadę - po to mamy łóżeczko, żeby dziecko w nim spało! Nie poddałam się i kiedy Wiking miał jakieś cztery miesiące, konsekwentnie wieczorem w godzinach 19-20 odkładałam go do łóżeczka, aż nauczył się (całkiem szybko) w nim zasypiać. Budził się zwykle między 22 a północą i wtedy już zabieraliśmy go do nas do spania, ale wtedy już mi to nie przeszkadzało, bo wiedziałam, że łóżeczko go nie parzy i to nasz wybór, a nie konieczność.

Początkowo Wiking budził się w nocy na jedzenie nieregularnie i dość często. Po jakichś czterech, pięciu miesiącach były to dwie/trzy pobudki mniej więcej o stałych porach. Tylko od czasu do czasu zdarzało się, że budziliśmy się z Frankiem nad ranem zdziwieni, że Wiking nadal śpi w łóżeczku i nas nie budził. Kiedy Wikuś miał jakieś dziewięć miesięcy nagle zaczął w nocy być bardzo niespokojny. Wiercił się, jęczał - było widać, że chce zasnąć, ale nie może i to go wkurza. Pierś nie zawsze pomagała, czasami posiłkowaliśmy się mlekiem z butelki. I tak nie było najgorzej, bo to nie trwało całą noc i nie powtarzało się codziennie, ale nie wiedzieliśmy o co chodzi. Potem wszystko wróciło do normy, stwierdziliśmy, że chyba po prostu w naszym wypadku tak Wiking reagował na ząbkowanie, zwłaszcza, że powtórzyło się to w okolicach jedenastego miesiąca, kiedy to wyrżnęły mu się górne jedynki i dwójki. Na szczęście później to minęło i dzisiaj Wikuś śpi bardzo dobrze w nocy. Ale o tym za chwilę.

Wiele razy wspominałam tu, w różnych kontekstach, że ośmiogodzinny, regularny sen jest dla mnie podstawą. Nie lubię zarywać nocy i staram się tego nie robić. Nie potrafię odsypiać. Wstaję wcześnie, ale kładę się spać najpóźniej o jedenastej - a i to w wyjątkowych sytuacjach. Lubię się wysypiać, chociaż spanie traktuję jako czynność czysto fizjologiczną służącą regeneracji. A także oddzieleniu jednego dnia od drugiego :) Zastanawiałam się, jak to będzie, kiedy nie będzie dane mi przesypiać całych nocy, nasłuchałam się przecież strasznych historii na ten temat. I muszę powiedzieć, że ja naprawdę generalnie przez cały ten czas się wysypiałam! Jasne, czasami rano nie chciało mi się wstawać i przysypiałam jeszcze trochę - na tyle, na ile pozwalał mi dokazujący już Wiking. Udzieliłam też samej sobie dyspensy na nastawianie budzika o 6:00 i spałam tyle, ile mogłam, czyli zazwyczaj do 7:00/7:30, w porywach o godzinę dłużej. Naprawdę nie mogę powiedzieć, że się nie wysypiałam. Różne mam wspomnienia z tych pierwszych tygodni, ale nie pamiętam tego, o czym mówi większość matek - że ciągle chciałam spać. Jak jeden mąż wszyscy mówili mi „śpij, kiedy dziecko śpi” - ale ja wcale tego nie chciałam. Raz zdarzyło mi się zdrzemnąć popołudniu. Trzy razy położyłam się z Wikingiem przy jego pierwszej drzemce w okolicach godziny 9:00 i udało mi się zasnąć mocnym snem. Ale to były wyjątkowe sytuacje. Odróżniam stan zmęczenia od stanu niewyspania i o ile to pierwsze mi towarzyszyło, zwłaszcza na początku, to naprawdę rzadko czułam, żebym potrzebowała większej ilości snu w ciągu dnia. Wystarczało mi te przerywane 7-8 godzin. Wiking budził się w nocy, a więc budził i mnie, ale uczciwie przyznaję, że nie przeszkadzało mi to jakoś szczególnie.
Wstawałam półprzytomna i myślę, że między innymi w tym tkwił (i tkwi) częściowo mój sekret :) Kiedyś, gdy już coś mnie wybiło ze snu, nie było szans na ponowne zaśnięcie. Teraz zwykle nie mam z tym problemu. Ba! Zdarzało się, że nie pamiętałam, skąd Wiking wziął się w naszym łóżku, mimo, że sama go przeniosłam :) Kiedy karmiłam go tylko piersią, czasami Wiking sam się obsługiwał - raz zdarzyło się nawet, że sam przeszedł przeze mnie, żeby zjeść z drugiej piersi :) Czasami to Franek go mi przystawiał, a ja to ledwo odnotowywałam. Ale najczęściej wiedziałam co robię, tylko robiłam to prawie się nie wybudzając :) Nabyłam nawet bardzo ciekawą umiejętność - w pewnym momencie zauważyłam, że kiedy Wiking wybudza mnie z jakiegoś snu, ja wstaję do niego, karmię go lub tylko kładę obok siebie i zasypiam powracając z powrotem do tego samego snu! :) 

Przyznam jednak, że bałam się, jak to będzie, kiedy będę musiała chodzić do pracy. Bo jednak to co innego wstawać w nocy ze świadomością, że można rano nawet chwilę dłużej pospać albo, że nie trzeba być szczególnie skupionym w ciągu dnia. Obawiałam się, czy nie będę w ciągu dnia zmęczona tym "sennym zmęczeniem". I chyba Wiking wyczuł te moje obawy, bo dosłownie na kilka dni przed moim pójściem do pracy zaczął przesypiać całe noce. Tak po prostu - nie ograniczaliśmy mu stopniowo jedzenia, nie próbowaliśmy go oszukiwać wodą albo przetrzymywać. Po prostu pewnego razu obudziliśmy się z Frankiem o szóstej i ze zdziwieniem stwierdziliśmy, że Wiking śpi w swoim łóżeczku od godziny 19:00. Następnego dnia się to powtórzyło i tak to trwa do dziś :) Wiking nie budzi się wcale albo dopiero około piątej- zwykle jeśli zdąży zgłodnieć. Piersi już nie chce wcale, ani w dzień ani w nocy. Dostaje więc butelkę z mlekiem modyfikowanym (nadmienię jeszcze, że ja nigdy nie wstawałam i nie wstaję, żeby przygotować mleko - to zawsze rola Franka). A czasami po prostu się budzi, ja biorę go do łóżka a on trochę się wierci a potem zasypia. Przeważnie jestem już o tej porze wyspana i albo tylko drzemię, albo rozmyślam przypominając sobie czasy, kiedy Wikuś spał z nami:) 

Najczęściej jednak noce Wiking spędza we własnym łóżeczku i chociaż wierci się niemiłosiernie - bo raz ma głowę z jednej, raz z drugiej strony, to śpi przynajmniej te dziewięć godzin bez przerwy. Tak się przyzwyczailiśmy do dobrego, że jak mu się zdarzy zapłakać w środku nocy, to się dziwimy i stękamy, że co to ma znaczyć ;))
Oczywiście zdarzyło nam się ze dwa, trzy razy, że Wiking nagle się budził o 3:00 z uśmiechem na buźce i wyraźnie chciał się bawić :) Albo że się przebudził i płakał przez pół godziny albo nawet godzinę (coś go pewnie bolało wtedy). Zaliczyliśmy dwie prawdziwie nieprzespane noce, kiedy Wiking był dość mocno przeziębiony - budził się nawet i co 10 minut! Ale to były sporadyczne sytuacje - a przecież każdemu zdarza się jakaś bezsenna i trudna noc. Można więc powiedzieć, że pod tym względem naprawdę udał nam się synek. Nie dość, że przystosował się do naszego trybu życia i zazwyczaj bez problemu zasypia w okolicach 19:30, to jeszcze śpi ciurkiem 9-11 godzin.
Ja się czasami przebudzam w środku nocy - może z przyzwyczajenia :) - i stwierdzam, że Wiking twardo śpi, tylko trochę się rozkopał, przykrywam go i zasypiam ponownie. Ale często budzę się po siedmiu, ośmiu godzinach mocnego, zdrowego snu i muszę Wam powiedzieć, że to bardzo przyjemne uczucie, choć chyba jednak jeszcze cały czas się temu dziwię :)