*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 19 lutego 2010

Na szybko

Staram się nie myśleć o zmartwieniach, ale trudno niestety :( Siedzi to cały czas i gryzie i martwi. Niby taki drobiazg. Franek mówi, że w ogóle nie ma co się przejmować i ja niby to wiem, ale to jest takie przykre… 

Nie lubię takich dni jak wczoraj – od samego rana wiedziałam ile mam na głowie i cały czas tylko analizowałam, czy się ze wszystkim wyrobię. Poprosiłam tylko Franka, żeby poszedł do mnie po 13, bo mieli spisywać stan liczników. Tak swoją drogą, nie rozumiem dlaczego oni to robią w czasie, kiedy większość ludzi jest w pracy?? Niby można potem dostarczyć te cyfry, ale dużo zamieszania jest z tym a nasze liczniki są tak umiejscowione, że trzeba się nieźle nagimnastykować żeby je odczytać, więc niech już się ten facet, któremu za to płacą kładzie pod kiblem :) W każdym razie Franek czekał na Pana Licznikarza i przy okazji odebrał przesyłkę dla mnie, dzięki czemu nie musiałam już lecieć po pracy na pocztę – odpadła mi jedna sprawa :) Franuś kupił mi też bilet (bo znowu wybieram się w podróż pociagiem), kolejny punkt w moim planie dnia odhaczony…
Ja w tym czasie byłam w pracy i załatwiałam służbowe sprawy urzędowe. Potem musiałam załatwić prezent urodzinowy dla współlokatorki i prezent na rocznicę ślubu dla rodziców. Zahaczyłam o bibliotekę, gdzie czekała na mnie książka potrzebna mi do obrony a potem jeszcze o księgarnię, również po odbiór zamówionej książki. Zaliczywszy te wszystkie punkty mojego planu dnia, popędziłam, objuczona siatami jak wielbłąd, na tramwaj. Udało mi się wreszcie dotrzeć do domu i od progu krzyczałam, że mam półgodziny na odrobienie zadania z hiszpańskiego, zrobienie i zjedzenie obiadu, umycie łazienki, zrobienie prania i pozmywanie. Okazało się jednak, że Franuś właśnie stawiał przede mną talerz z obiadem. A poza tym posprzątał łazienkę! Ale mnie to ucieszyło! Chociaż głupio mi trochę, bo w końcu jakby nie było ostatnimi czasy on nie spędza u mnie zbyt wiele czasu, a co za tym idzie nie korzysta z łazienki, ale powiedział, że wiedział, że mam tyle do zrobienia, to chciał mi pomóc. I przyznać muszę, że zrobił to lepiej ode mnie – a przynajmniej podłogę lepiej umył :) Potem jeszcze pozmywał po obiedzie i tym sposobem zdążyłam nastawić pranie i zrobić pół zadania domowego, po czym poleciałam na hiszpański. Po powrocie jeszcze tylko pakowanie i mogłam się z czystym sumieniem położyć spać. Ale gdyby nie Franek, to na pewno nie zdążyłabym się ze wszystkim wyrobić.
No a dzisiaj, z różnych względów, znowu nie pojadę do Miasteczka samochodem, ale pociagiem. Dorota jechała tydzień temu i tym razem nic się nie spaliło, nie było zalania ani żadnej innej katastrofy, ale wyjechała z Poznania o 17 a dojechała do domu po 23 (planowo miała być o 20). Tak więc od rana myślę, co muszę ze sobą zabrać w tak trudną podróż :)? Kanapki, termos, coś ciepłego do ubrania – w razie gdyby siadło ogrzewanie, a w ogóle to ubrać się na cebulkę – w razie gdyby zrobili w pociągu saunę. Poza tym kilka lektur dla zabicia czasu, naładowaną komórkę… Z poduszką już chyba nie będę przesadzać nie? :) Nie będę kusić losu i zamierzam głęboko wierzyć w to, że noc spędzę w Miasteczku we własnym łóżku a nie w szczerym polu w zimnym przedziale :) Trzymajta kciuki :)

Ps. Aha! Zapomniałam – Frankowi przydzielili wczoraj w Zielonej Firmie numer służbowy…