*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 12 października 2015

Bez celu ;)

No i kolejny dzień jakoś zaliczony. Przez tę aurę na zewnątrz mam nadzieję, że cały świat wpadł w jakąś depresję, która się udzieliła i mnie i Wikingowi :/ Masakra jakaś. Nie umiem się chyba odnaleźć w tych niskich temperaturach i w tych ponurych ciemnościach. A okna w domu mam na cztery strony świata. Nawet nie wyobrażam sobie, jak ciemno musi być w mieszkaniach, gdzie - jak zazwyczaj - okna wychodzą co najwyżej na dwie...
Cieszę się, że jakiś czas temu napisałam notkę o tym, jak to u nas wygląda, bo dzięki temu przynajmniej mogę sobie pozwolić na takie emocjonalne wpisy jak ten wczorajszy (którego póki co jeszcze nie żałuję). Wcześniej bywało, że miałam ochotę wyrzucić z siebie to, co mnie boli, ale rezygnowałam z tego pomysłu, bo stwierdziłam, że zbyt wiele musiałabym tłumaczyć.
Franek dzisiaj wrócił późno z pracy. Przywitał mnie nawet z uśmiechem i buziakiem. Potem rozmawiał ze mną. Ja mu odpowiadałam, choć wiem doskonale, że zupełnie inaczej bym z nim rozmawiała, gdyby nie to, że mam do niego żal. Ale on i tak tego nie zauważył.
Raz tylko jak coś powiedziałam, to zapytał, czemu powiedziałam takim tonem jakbym była zła. Ale nie odpowiedziałam, bo wiedziałam, że to do niczego dobrego nie doprowadzi. Wieczorem prawie nie rozmawialiśmy i jestem przekonana, że mu to odpowiadało. Ma teraz tydzień, w którym bardzo późno kończy pracę (dzisiaj wrócił dopiero po 17), więc oczywiście można winę za te jego humory zrzucić na zmęczenie i on na pewno w taki sposób by się tłumaczył (gdyby w ogóle mu się chciało). Ale ja  i tak mam tego po prostu dość. 
Od razu dodam, że dzisiaj ze strony Franka pod moim adresem nie padło ani jedno przykre słowo. Zachowywał się niby normalnie. Niby, dlatego, że mnie nie urządza to, że nie jesteśmy ze sobą, a tak jakby obok siebie i jeśli rozmawiamy to tylko o tym, co nas otacza i ewentualnie wymieniamy się informacjami o minionym dniu. Zresztą trudno mi to nawet opisać. W każdym razie, myślę, że postronny obserwator mógłby pomyśleć, że się czepiam, bo z boku wyglądało to na normalny dzień normalnej rodziny pewnie. A to, że się mało odzywałam i że wieczorem ja oglądałam sobie telewizję podczas gdy Franek drzemał - przecież to nic nadzwyczajnego i wiele małżeństw tak spędza wieczory. My również nie raz tak je spędzamy, rzecz w tym, że dzisiaj to, co się dzieje w mojej głowie jest inne od tego, co się w niej dzieje w inne dni. 
Niby nie jest źle, ale wcale też nie jest dobrze. Poza tym to, że nie jest źle zawdzięczam głównie sobie, bo wystarczy, że zaczęłabym drążyć temat i znowu by i się oberwało :) Pisałam już ostatnio o tym, prawda? Że wszystko byłoby super, gdybym ja się mniej "czepiała" :) Franek miałby spokój, a tego przecież w takich momentach najbardziej potrzebuje. Nie dochodziłoby wobec tego do jakichś nieprzyjemnych wymian zdań. Gdybym olała to wszystko i wzięła na wstrzymanie (co też zresztą niniejszym dziś czyniłam), to byłoby pewnie lepiej, tyle, że ja wcale nie czułabym się dzięki temu szczęśliwsza i tu jest właśnie pies pogrzebany.
Chciałabym napisać o czymś ciekawszym. Weselszym. Lepszym. Ale mi się nie chciało :D A że chciałam po prostu coś napisać, wyszło, co wyszło i w gruncie rzeczy nie wiem, co ma na celu ten post ;)