*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Zostało półtora miesiąca.

Miałam Wam napisać o tym, jak Tasiemiec się wreszcie ujawnił! No, najwyższy czas, w końcu to już prawie połowa ósmego miesiąca - jakieś 6-7 tygodni do końca, wypadałoby, żeby wreszcie ktoś zaczął widzieć tę moją ciążę :)
Już ostatnio pisałam, że mam wrażenie, że brzuch się stopniowo, ale zdecydowanie zaokrągla i po prostu nie da się go pomylić z żadnym innym niż ciążowy. Co prawda dwa tygodnie temu, kiedy szukałam w sklepie dla ciężarnych kurtki zimowej ekspedientka powiedziała mi, że "na początek taka kurtka wystarczy, bo być może zanim zima się skończy, to brzuch nie zdąży mi aż tak bardzo urosnąć" i oczy wyszły jej z orbit, kiedy powiedziałam, że na całą zimę to ja rzeczywiście ciążowej kurtki nie potrzebuję, bo już zdążę urodzić... A później spotkałam koleżankę i też się nie zorientowała. Ale wydaje mi się, że przez te dwa tygodnie jednak sporo się zmieniło i wreszcie w piątek miałam tego dowód!

Doczekałam się nareszcie, że po raz pierwszy osoba postronna dopatrzyła się mojej ciąży i nawet dzięki temu skorzystałam z przywileju ominięcia kolejki :P Nie, nie, absolutnie nie za sprawą współczekających - ci to zawsze są lub chcą być mało spostrzegawczy, bo przecież każdemu się spieszy :) 
Ale od początku: Jechałam w piątek rano na badania. W autobusie oczywiście musiałam odstać swoje, bo w zimowej kurtce (wcale nie dla ciężarnych, tylko tej samej, w której chodzę od dwóch lat - spokojnie się zapina) nie widać nic. Później weszłam do przychodni i zobaczyłam, że kolejka do rejestracji składa się już z około dziesięciu osób (normalnie prawie się nie czeka, ale to było tuż po otwarciu, a w dodatku chyba system im nawalił, bo każda osoba była bardzo długo obsługiwana). Rozebrałam się więc, przygotowałam dokumenty i siebie do tego, że tak sobie postoję jeszcze jakieś pół godziny minimum... Było chwilę po siódmej, i przychodnia zaczęła dopiero pracę, więc wszystko się powoli rozkręcało i po korytarzu kręciło się sporo personelu. W pewnym momencie tak po prostu podeszła do mnie jakaś pani ubrana w firmowe barwy, powiedziała "proszę ze mną" i zaprowadziła mnie do okienka dla klientów VIP, gdzie od razu zostałam obsłużona a potem skierowano mnie do gabinetu zabiegowego zupełnie bez kolejki :) Dzięki temu zdążyłam akurat na autobus, którym planowałam wrócić do domu i o ósmej byłam już z powrotem :)
Nie podejrzewam, żebym stała się nagle strategicznym klientem dla tej firmy, więc jednak tę łaskawość przypisuję temu, że ta jedna pani z personelu zwróciła na mnie uwagę i zauważyła moją ciążę :) Więc może jednak jest szansa na to, że pod sam koniec, jeszcze się przez chwilę będę cieszyć tego rodzaju "rozpoznawalnością" - choć szkoda, że jest zimno, bo i tak przez większość czasu jestem zakamuflowana:

 
To są najbardziej aktualne zdjęcia zrobione pod koniec 33go tygodnia. Przepraszam za jakość, ale coś mi się poprzestawiało w aparacie i wyszło fatalnie :/

Oczywiście wrzucam tradycyjnie zdjęcie w "weselnej" sukience

Tym razem to już  chyba jednak tego Tasiemca nie da się nie zauważyć - zwłaszcza na ostatnim zdjęciu. Wszystkie są robione tego samego dnia, więc niech Was nie zmyli to, że czasami widać, bardziej, a czasami mniej :) Tak naprawdę wiele jeszcze zależy od tego, jak się akurat ustawię. Co tylko potwierdza, że jak się odpowiednio "wypnę" :P to i brzuch sobie powiększę :) Nawet mnie to ostatnie zdjęcie zaskoczyło, bo w lustrze takiego nie mam :))
Poza tym wszystkim, o czym pisałam przedwczoraj, nadal prawie nic mi nie dolega. Swoją drogą pomiary cukru znowu mam idealne - tylko jak się okazuje, to nie jest mój jedyny problem :(Cały czas jem, głodna nie chodzę, ale widocznie moja glukoza jest zbyt ciężkostrawna :/Ale dzwoniłam dzisiaj na oddział i pani doktor, z którą się konsultowałam, powiedziała, żebym najpierw zrobiła jeszcze raz badanie moczu. Poza tym trochę mnie uspokoiła, bo powiedziała, że to niekoniecznie oznacza, że mój organizm jest cały czas niedożywiony - może to kwestia tamtego jednego dnia. Akurat kurczę nie pamiętam, co wtedy zjadłam przed snem - na pewno cztery koreczki śledziowe, ale nie pamiętam, czy z kromką pieczywa chrupkiego, czy zwykłego... Pani doktor zaproponowała mi, żebym zjadała jeszcze więcej na noc - na przykład dwie kromki zamiast jednej. To już w ogóle dla mnie straszne, bo ja już teraz często jem na siłę i zamykającymi się oczami :/ Ciekawa też jestem, jak to wpłynie na pomiar cukru, ale nie wiem, czy będę w stanie to sprawdzić, bo musiałabym jeszcze godzinę odczekać, zanim pójdę spać, a nie wiem, czy mi się to uda.

Chyba na razie przestałam chudnąć ;) Moja waga spadła jeszcze o pół kilograma, a potem wzrosła o 0,3kg i się zatrzymała. Od tygodnia jest niezmienna. Ale już się tym nie martwię, bo jak się znowu pomierzyłam, to wyszło, że moje obwody wszędzie się zmniejszyły w stosunku do tych z kwietnia - nogi, ramiona, szyja, nawet biust (miesiąc temu jeszcze był o cm większy), biodra zostały bez zmian. Oczywiście zwiększył mi się obwód w brzuchu i talii :) Ale to nieprawda, że w ciąży można zapomnieć o czymś takim jak talia (bo tak wszyscy mnie straszyli) - moja się zachowała. Nawet się zdziwiłam, że ubyło mi w niej o jeden centymetr w stosunku do poprzedniego miesiąca. Generalnie to się z tego wszystkiego ucieszyłam, bo to oznacza, że Tasiemiec ukradł mi trochę tłuszczyku :) Przynajmniej widzę, gdzie się podziały te kilogramy, których mi nie przybyło i przestałam się tak niepokoić.

Tylko mam trochę problem z ubraniami. Swetrów i bluzek nie muszę wymieniać, bo się we wszystko mieszczę bez problemu. Ale musiałam zmienić spodnie, bo z moich zostały mi tylko jedne (te ze zdjęcia), inne były na guziki i za bardzo mi się wpijały w ciało. W Orsayu kupiłam fajną spódnicę z wełny z dodatkiem lycry, więc idealną na ten czas. Spodni nie mogłam znaleźć na siebie w zwykłych sklepach, więc udałam się do tego z odzieżą ciążową. Powiem Wam, że ciuchy są tam moim zdaniem naprawdę piękne! Żadne tam szerokie worki, tylko naprawdę stylowa i elegancka garderoba. Choć ceny niestety też są "stylowe" - zwłaszcza jeśli chodzi o "górę", bo wydaje mi się, że za spodnie i spódnice w innych sklepach płaci się podobnie. 
Ale moim problemem jest to, że trudno znaleźć na mnie rozmiar! Niestety, wygląda na to, że producenci takiej odzieży wychodzą z założenia, że kobieta w ciąży robi się duża wszędzie i rozmiarówka jest mocno zawyżona. Normalnie nosiłam zazwyczaj rozmiar 36, czasami 38. Czyli tak S/M. A teraz tylko rozmiar XS od biedy na mnie pasuje i takie też spodnie sobie zakupiłam. Ale już rajstop dla siebie w żadnym wypadku znaleźć nie mogłam, bo wszystkie ciążowe dostępne w sklepach zaczynają się od rozmiaru M i niestety są za duże. Być może z takich bardziej luksusowych coś bym znalazła, ale nie będę przecież wydawać kilku dych za rajstopy, w których znając życie, bo jednym albo dwóch razach poleci mi oczko (sprawdzone wielokrotnie - im droższe rajstopy tym większy pech i szybciej są do wyrzucenia :P). Chodziłam po tych sklepach z mamą i tak się zastanawiałyśmy, że skoro ja mam problem, to co mają powiedzieć osoby, które mają taką budowę jak ona - jest jeszcze drobniejsza ode mnie i normalnie nosi rozmiar 34/36. No, mama w ciąży już raczej nie będzie, ale przecież jest wiele dziewczyn drobniejszych ode mnie i ciekawa jestem, jak one sobie radzą z garderobą.

A na koniec tylko jeszcze Wam napiszę, że przez weekend mi się zdecydowanie poprawiło. W piątek naprawdę byłam mocno sfrustrowana i zdołowana, ale od sobotniego poranka nastrój miałam coraz lepszy i potem przestałam o tym myśleć. Pozwoliłam sobie nawet na parę "grzeszków" jedzeniowych - zjadłam na przykład trochę galaretki z owocami na deser, a wracając z Miasteczka wstąpiłam nawet na hot doga w grahamce... Cukier - 91 (norma do 120) - kto wie, może gdybym jadała na śniadania hot dogi, to i glikemia byłaby doskonała, i organizm nie byłby głodujący... :)