*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 17 lutego 2010

Margolka bez koloryzowania

Jak zaczęłam już pisać, to wyszła mi strasznie długa notka… Skróciłam ją trochę i stwierdziłam, że do niektórych spraw powrócę tu na blogu. Ale mimo to, wyszła bardzo długa a i tak nie wiem, czy się w niej jasno wyraziłam.
Tak się złożyło, że ostatnio, dziwnym zbiegiem okoliczności, kilka moich rozmów z innymi osobami, zupełnie przypadkiem zeszło na to jaka jestem. Czasami były to rozmowy bezpośrednie, czasami po prostu jakieś jedno zdanie wplecione w wywód na inny zupełnie temat. W każdym razie zdumiewa mnie to, jak czasami mnie ludzie odbierają. I nie chodzi o to, że odbierają mnie źle. Tak naprawdę tym, co skłoniło mnie do refleksji jest fakt, że jestem różnie postrzegana, przez różne osoby.
Najlepiej znają mnie oczywiście najbliżsi i w zasadzie oni widzą mnie tak, jak i ja siebie widzę, więc to, co czasami mówią na mój temat, niespecjalnie mnie dziwi. Ale na przykład prawie mnie z butów wyrwało, kiedy moja koleżanka na uczelni stwierdziła, że jestem zawsze  taka spokojna i opanowana. Ja??? Już pomijam moje panikowanie, ale o mnie na pewno nie można powiedzieć, że jestem opanowana! Przecież ja się wściekam o byle co, a impulsywność to moje drugie imię. Bardzo często działam pod wpływem emocji, co w połączeniu z moim niewyparzonym jęzorem powoduje czasami głupie sytuacje. Kiedy powiedziałam o tym, co usłyszałam Frankowi, czy mamie, to się tylko roześmiali. Wy zresztą też dzięki moim notkom chyba już miałyście okazję poznać mój temperament.
No właśnie, a propos Was, Czytelniczek… W opisie swojej osoby zastrzegłam, że nie jestem optymistką. Pesymistką też nie, ale jestem mistrzem w czarnowidztwie. Wiem, że to może się wykluczać, ale dla mnie pesymizm nie jest tym samym, co czarnowidztwo, nie będę teraz się w to zagłębiać, ale na pewno napiszę notkę na ten temat w przyszłości. W każdym razie, w komentarzach, czy w mailach wiele z Was pisało, że jestem taką pogodną osobą, optymistycznie nastawioną do życia i zawsze wesołą. Niezmiernie mnie to dziwi, bo ja siebie tak nie widzę. I na przykład Franek, czy Dorota też by nigdy nie powiedzieli, że jestem optymistką, bo znają moją skłonność do martwienia się na zapas. Zawsze mnie zastanawia, dlaczego tutaj tak mnie wiele osób postrzega, bo przecież staram się być sobą.
Oczywiście są również takie cechy, które widzą we mnie wszyscy – na przykład to, że się bardzo przejmuję wszystkim. To, że jestem bardzo zorganizowana, skrupulatna i systematyczna. I generalnie, jak to się ktoś o mnie kiedyś wyraził „solidna firma”. I wszyscy też wiedzą, że się lubię rządzić. Wy chyba też wiecie, że jestem raczej pewna siebie i może aż za bardzo uparta w forsowaniu swojego zdania. Poza tym znajomi przyznają, że jestem zawsze szczera. Twierdzą, że na pewno nie jestem osobą fałszywą, zawsze powiem to, co naprawdę myślę i od razu po mnie widać, że kogoś nie lubię. Cieszy mnie to bardzo, ponieważ taka właśnie chcę być. Nawet pisząc tutaj staram się wszystko opisywać tak, żeby nie było żadnych niejasności ani problemów z interpretacją jeśli chodzi o moją osobę.
No właśnie i po tym długim wywodzie, dochodzę wreszcie do sedna sprawy. Bo skoro są osoby, które odbierają mnie inaczej niż inni albo nawet niż ja sama, to może ja wcale taka szczera nie jestem. Oczywiście to nie była jedyna przyczyna mojego smutku, ale zaczęłam się nad tym zastanawiać i to spowodowało, że mam pewne rozterki. Tak bardzo staram się przedstawiać siebie taką, jaka jestem. Nie ukrywam wcale swoich wad, otwarcie o nich piszę, czy mówię. „Margolka bez koloryzowania” to naprawdę moje motto.
A jednak zaczęłam się myśleć, że może nie zawsze jestem sobą, nawet nie wiedząc o tym. Może kreuję się na kogoś, kim nie jestem, może nieświadomie wprowadzam w błąd Was, lub znajomych w świecie realnym? A ja tego nie chcę. Nie chcę, żeby ktokolwiek miał jakiekolwiek wątpliwości w stosunku do mojej osoby. Jeśli mnie ktoś lubi, to musi wiedzieć, jaka jestem i musi znać moje wady nawet bardziej niż zalety, bo wtedy będę miała pewność, że to jest szczera sympatia.
Tak naprawdę to przez chwilę  nawet zastanawiałam się, czy pisanie mojego bloga ma sens. Nie wyobrażam sobie przestać pisać, bo bardzo to lubię i bardzo dużo mi to daje, ale mimo tego naszła mnie taka refleksja, czy powinnam to robić. Ma to związek z pytaniami, które wczoraj sobie tutaj zadałam. Kim ja jestem? A właściwie, jaka jestem? I czy widzicie mnie źle? Wiem, że komuś może się wydać głupie, że ja się takimi rzeczami przejmuję, ale jednak… Bo poczułam się, jakbym kogoś oszukiwała, chociaż wcale tego nie chcę.
Tak naprawdę to wszystko o czym tutaj napisałam, nie było głównym powodem mojego smutku. O tamtym nie chcę pisać, bo wymagałoby to zagłębienia się w przeszłość a także angażowania w to historii innych osób, a tego chciałabym uniknąć. Jednak tamto zmartwienie wywołało różne moje myśli także na temat bloga i postanowiłam się skupić tutaj na tym właśnie aspekcie.
Ależ bzdury mi wyszły. Gratuluję wytrwałości :)